Dmitrij Głuchowski: Szukamy mroku, bo jesteśmy znudzeni jakością życia

"Nie obawiam się wielkiej katastrofy" /Instagram /materiały prasowe
Reklama

My, Rosjanie, nie potrafimy żyć, my musimy walczyć o przetrwanie. Historia Polski w XX wieku była może ciut milsza niż nasza. No dobra, widzę twoją minę, ale nie mordowaliście się sami tak skutecznie, jak my. Wy możecie winić nas, a my już nie bardzo wiemy kogo. Nacierpieliśmy się od naszego rządu - podkreśla w rozmowie z Adamem Wieczorkiem rosyjski pisarz Dmitrij Głuchowski.

Dmitrij Głuchowski. Rocznik 1979. Rosyjski pisarz, dziennikarz i felietonista. Międzynarodową sławę przyniosła mu postapokaliptyczna powieść "Metro 2033", którą zaczął pisać w wieku zaledwie osiemnastu lat. Spotkaliśmy się niedawno w Krakowie przy okazji premiery polskiego wydania jego najnowszej książki pt. "Tekst".

Adam Wieczorek, Interia: Gdy czytam twoje książki mam wrażenie, że nie wierzysz w ludzkość i świetlaną przyszłość.

Dmitrij Głuchowski: - Pisanie książek to jedna sprawa, a postrzeganie rzeczywistości to druga. Nie obawiam się wielkiej katastrofy i raczej optymistycznie patrzę w przyszłość. Sądzę, że to raczej nasi ojcowie czy dziadkowie spoglądali w ciemność. Mam wrażenie, że szukamy mroku, bo jesteśmy znudzeni jakością naszego życia. My, Rosjanie, nie potrafimy żyć, my musimy walczyć o przetrwanie. Historia Polski w XX wieku była może ciut milsza niż nasza. No dobra, widzę twoją minę, ale nie mordowaliście się sami tak skutecznie, jak my. Wy możecie winić nas, a my już nie bardzo wiemy kogo. Nacierpieliśmy się od naszego rządu. Trudno to przebić. Może Khmerowie w Kambodży czy rewolucja kulturalna w Chinach były na podobną skalę, ale XX wiek dał nam w kość.

Reklama

- Dlatego dobrobyt XXI wieku było czymś, czego się nie spodziewaliśmy. Ludzie zaczęli się nudzić i szukać mroku gdzie indziej, choćby w horrorach. To w sumie dotyczy nie tylko Rosjan, bo przecież chemia naszego organizmu jest nastawiona na wykrywanie zagrożeń i ucieczki przed nimi. Nie jesteśmy sekwojami czy zbożem. Jesteśmy bardzo niespokojnymi zwierzętami, które cały czas walczą o terytoria, kobiety i samców. A teraz mamy czas dobrobytu, gdzie się nudzimy i czujemy zagubieni. Straciliśmy perspektywę i poczucie celu. Boga w zasadzie już nie ma i musimy się zmuszać, by wierzyć. Wiesz, że Szwedzki kościół zaleca unikanie formy męskiej słowa Bóg, bo to może być ona? Kompletnie się pogubiliśmy. Staramy się przewidzieć, co czeka nas w przyszłości i mroczniejsze historie spełniają nasze oczekiwania. W Rosji czujemy, że dobrobyt lat 2000 nie może trwać zbyt długo. Nigdy nie było czegoś takiego. Musi się to źle skończyć i kończy.

Jak to?

- Mamy czwarty rok kryzysu, a sytuacja polityczna też nie jest dobra, zwłaszcza po aneksji Krymu. Wraz z inwazją w Donbasie, stały się przyczyną niespotykanej kampanii propagandowej. Na początku określano nowe władze Ukrainy jako nazistów i cały proces jako kontynuację II wojny światowej. Twierdzono, że u władzy są teraz ukraińscy naziści, a w Donbasie są rosyjscy partyzanci i trzeba im pomóc. Tak samo zajęcie Krymu miało na celu ochronę Rosjan przed Ukraińcami i Amerykanami, którzy tylko czekali, żeby zaparkować całą piątą flotę w Sewastopolu. Było to agresywne i prowadzone we wszystkich kanałach telewizyjnych, wiadomościach i talk show. W efekcie zostaliśmy odseparowani od świata, ale przede wszystkim od Ukrainy.

- Pamiętajmy, że oni nie są dalekimi krewnymi, ale rodziną. Są praktycznie wszędzie. Tak jak Rosjanie są w ich rządzie, tak Ukraińcy są w naszym. Są w nauce, polityce, kulturze - słowem wszędzie. Możemy mówić, że Rosja była krajem kolonialnym, ale Ukraina była współtwórcą tego kolonializmu. Może mniejszościowo, ale była. Breżniew, Chruszczow i mnóstwo innych polityków pochodziło w Ukrainy. Zawsze tam byli. Żyliśmy w symbiozie, mimo pewnych tarć. Ten nowy konflikt między dwoma narodami, przebiega też przez wiele rodzin. To był trudny czas, choć teraz wydaje się, że jest spokojniej. Wiemy, że Putin będzie wybrany ponownie w przyszłym roku i werble wojenne zagrają po reelekcji. 

Rozumiem, że nie masz wątpliwości, że zostanie wybrany ponownie?

- Jeśli będzie kandydował, to zostanie wybrany. Chyba, że wystąpią jakieś problemy zdrowotne, które mu to uniemożliwią. To jest człowiek, który stawia wszystko na jedną kartę. Jest zakładnikiem własnej polityki. Sądzę, że tu wiele może się zmienić, bo już raz prawie nie wyszło, gdy Miedwiediew posmakował władzy. A przecież był tylko figurą. W czwartym roku rządów wierzył, że znaczy coś więcej. Teraz, po sześciu latach prezydentury, ktokolwiek trafi na ten stołek, będzie musiał uporać się z administracją prezydenta, bo to oni sprawują faktyczną władzę. To koledzy Putina z przeszłości.

- Pamiętajmy, że Putin nie jest najgorszym, co nas spotkało. Tak długo, jak sytuacja jest stabilna, nie będzie się wtrącał w życie ludzi. Propaganda zaczęła się przecież dopiero wraz z kryzysem, który był powodem tego wszystkiego. Strach przed Majdanem w Rosji wywołał falę. Do tego spadały ceny ropy naftowej i ekonomia się zachwiała. Trzeba było jakoś odwrócić uwagę ludzi i skierować ich do ideologii. Zrobili badania i nostalgia za imperium była silna i szczera. Dlatego tego użyli. To była ryzykowna i kosztowna decyzja. Zostaliśmy w izolacji, spadły na nas sankcje i podupadła ekonomia. Paradoksalnie była to decyzja racjonalna. Jednym ciosem rozwiązać wiele problemów, ale pojawiły się inne. 

W Polsce też trwa nawrót do nacjonalizmu. Wydaje się, że tak się dzieje na całym świecie. Pewnie dlatego, że jak mówisz, jesteśmy znudzeni. W najnowszej książce pokazujesz Rosję z perspektywy ludzi, którzy walczą o przetrwanie, jak Ilia i jego matka. To normalni Rosjanie, którzy nie mają na nic wpływu i cierpią próbując przeżyć z dnia na dzień. Czy rzeczywiście tak wygląda życie w Rosji?

- Znam ludzi z wielu kręgów. Niektórzy członkowie mojej rodziny mieszkają pod Moskwą i dla nich kredyt 1000 euro jest węzłem na szyi. Przychodzą do nich komornicy i nie pozwalając im żyć. Taka kwota jest nierozwiązywalnym problemem. Staram się pomagać jak mogę, ale problem powraca, bo muszą brać kredyty, gdy nie wystarcza im pieniędzy na życie. Wpadają w spiralę długów i jest jeszcze gorzej. Ludzie walczą, żeby przeżyć, zarabiając może 200 euro miesięcznie. Jedzą warzywa, które hodują w ogródkach. Moskwa jest trochę bogatsza, ale to tylko niewielki wycinek rosyjskiego społeczeństwa. Reszta kraju walczy z kryzysem i sytuacja stale się pogarsza. Tak jest od 2014. O ile reszta świata zaczyna z niego wychodzić, o tyle Rosja ma problem z sankcjami i pozostaje w izolacji. Nie może skorzystać z zagranicznej pomocy, żeby ratować system bankowy. Wszystko leci w dół i ludzie mają coraz ciężej.

- Gdy wychodził "Tekst", jedyne uwagi, jakie dostawałem dotyczyły nie tego, jak opisałem życie ludzi, ale tego, że dorzuciłem głównemu bohaterowi dodatkowy dramat na samym starcie. Przyznaję, że to może było ciut za dużo, ale chciałem pokazać osobę, która jest zdesperowana. Wszystko inne, co dotyczyło mieszkania jego matki, jej dochodów, kredytów, jedzenia itp., a także przepaści między ludźmi w systemie i poza nim jest dokładne i precyzyjne. Konsultowałem opowieść z więźniami i byłymi więźniami, którzy korygowali opisy związane z pobytem Ilii w łagrze. Rozmawiałem też z policjantami działającymi w terenie, którzy pomagali wyklarować pewne rzeczy, zwłaszcza z punktu widzenia psychologii postaci. Włożyłem dużo wysiłku, aby książka była jak najbliższa rzeczywistości, jak to tylko możliwe. Mimo, że ma pewne elementy akcji, to jest jednak przykładem podróży wewnętrznej bohatera. Krytycy docenili tę książkę za ukazanie obrazu współczesnej Moskwy, kultury telefonów komórkowych i różnic między ludźmi w systemie i poza nim. 

Wydaje się, że książka działa na dwóch płaszczyznach. Jedna to nasze uzależnienie od telefonów komórkowych, które zawierają całe nasze życie. Drugi to właśnie ta wewnętrzna podróż bohatera, trochę jak współczesna "Zbrodnia i Kara". Oczywiście Ilia to nie Raskolnikow, który podchodzi do zbrodni metodycznie, ale podróż bohaterów jest w końcu podobna. I od początku wiedziałem, że nie może się dobrze skończyć.

- Dziękuję! Bardzo mi schlebia to porównanie. Przyznam, że "Zbrodnię i Karę" czytałem tylko raz, w szkole. Niestety, gdy czyta się coś w tamtym okresie, trudno to zapamiętać. Mam hipotezę, dlaczego wstawili ją do programu szkolnego. Dlatego, że jeśli nie przeczytasz jej wtedy, to nie przeczytasz jej nigdy. No chyba, że pójdziesz na filologię. Problem polega na tym, że jeśli czytasz to będąc nastolatkiem, to kompletnie cię to nie obchodzi, bo nie ma związku z twoim życiem. Może szukasz tam romansu, albo wojny. Cała filozofia, obraz świata i społeczeństwa, to coś, co cię nie obchodzi. To kwestia naszego aparatu poznawczego. Interesują nas tylko rzeczy, które możemy odnieść do naszych przeżyć.

- Raskolnikow w końcu poczuł skruchę. Mój bohater tego nie miał. Zaczął współczuć swojej ofierze, ale nie czuł skruchy. U Dostojewskiego były to rozważania teoretyczne. Moja historia jest bardziej ludzka. Myślę też, że "Zbrodnia i Kara" wyglądałaby inaczej, gdyby Dostojewski dożył do bolszewików i ich zbrodni. Raczej nie bawiłby się w takie rozważania patrząc na morze przelanej krwi. Rzeczywistość, która nastała w czasie rewolucji, pokazała jak bardzo się mylił w ocenie ludzkich motywacji.

Nie chcę za dużo ujawniać z twojej książki, ale naprawdę liczyłem, że Ilia skończy inaczej. 

- Robiłem co mogłem, żeby mu się ułożyło. Chciałem dać mu wybór między ucieczką, a zapłatą za swoje czyny. Jego matka była głosem, który mówił, że musi zapłacić za wszystko. Pokazałem też dwa modele wychowania. Jeden, gdzie wszystko jest dozwolone, bo matka kocha cię bezwarunkowo i ojca, który chce wychować drapieżnika, bo tylko silny przetrwa w naszym świecie. Drugi, to model matki, która pokazuje, że za wszystko trzeba w życiu zapłacić. Które wychowanie sprawdza się lepiej w kraju takim jak Rosja lub w jakimś kraju Trzeciego Świata? Próbowałem dać bohaterowi szansę, ale o tym co wybrał czytelnik musi przekonać się sam.

Odejdźmy na chwilę od najnowszej książki. Próbowałeś już postapo, science-fiction, realizmu magicznego, a teraz książka osadzona mocno we współczesności. Zostaniesz już w tych klimatach czy wrócisz jeszcze do fantastyki?

- Mam mnóstwo pomysłów. Chodzi mi po głowie technothriller, pomieszany z science-fiction. Pojawia się też saga sięgająca do korzeni mojej rodziny, będąca osobistym realizmem magicznym w atmosferze rosyjskiej prowincji, skupiająca się wokół chęci odkupienia domu mojego dzieciństwa. Miejsca, gdzie mieszkają duchy i wspomnienia. Gdy masz 40 lat i osiągnąłeś już większość celów materialnych, orientujesz się, że nie wszystko da się kupić. To tego typu opowieść. Waham się między powieścią metafizyczną, a nastawioną bardziej na akcję, która oczywiście będzie miała mocne podłoże filozoficzne, ale nie podjąłem jeszcze decyzji.

- Mam też dwa pomysły na scenariusze filmowe. Jeden to dramat rodzinny, a drugi rasowy thriller. Myślę, że jeszcze jest za wcześnie, abym dokonał wyboru czy chcę być autorem poważnych powieści, czy facetem od rozrywki. Może po pięćdziesiątce będę w stanie się określić i zrezygnować z różnych gatunków. Gdy ukazał się "Tekst" zauważyło mnie wielu krytyków, którzy dotąd mnie ignorowali. Zaczęli mówić, że nieoczekiwanie Głuchowski stał się dobrym pisarzem. Czuję presję ze strony ludzi, którzy myślą, że odrzuciłem głupie dziecięce opowiastki na rzecz poważnego pisarstwa. Mam się stać dorosłym. Zastanawiam się, co będzie, jeśli wrócę do science-fiction. Czy będą rozczarowani? Wydawcy będą szczęśliwi, bo na pewno będzie się to sprzedawać lepiej. Ale intelektualiści pewnie stwierdzą, że nie można mnie traktować poważnie. 

Myślę, że to coś z czym spotykają się wszyscy autorzy. Decyzja i tak należy do ciebie.

- Otóż to. W końcu zrobię to, na co będę miał ochotę i energię. Historię, która będzie dla mnie ważna, emocjonalna, wizjonerska i najbliższa. Może najpierw zrobię technothriller, a potem historię rodzinną, gdy skończę 40 lat. To będzie dobry moment, żeby spojrzeć na życie z perspektywy półmetka.

A czy "Metro" już się dla ciebie skończyło?

- Zdecydowanie skończyło. Spędziłem w nim 20 lat. Zacząłem wcześnie i stąd pewnie uczucie, że wycisnąłem wszystko, co tylko mogłem z tej metafory. Dla mnie "Metro" jest opowieścią o życiu na ruinach imperium - pozostałości życia w resztkach świata. Najlepszą rzeczą w tym świecie jest swoisty powrót do średniowiecza. Tak jak oni, moi bohaterowie sądzą, że wszystko co dobre już minęło. Złoty wiek się skończył i nie czeka ich nic poza ciemnością. To była esencja "Metra 2033". Z kolei "Metro 2035" to kolejna metafora - życia w bunkrze i braku chęci wyjścia z niego. Napisałem to pod wpływem wydarzeń na Krymie i gotowości rosyjskiego społeczeństwa na zaakceptowanie putinowskiej propagandy, rodem z czasów zimnej wojny. Przewróciłem tę historię do góry nogami. Myślę, że mam już dość. Nie jestem w stanie wycisnąć z tego więcej. Nie ma tam dość materiału na książkę. Powieść nie jest tylko historią i pomysłami, ale też konceptami, podłożem filozoficznym i artystycznym. Historia będzie żyła w grach czy telewizji, ale nie będzie dość dobra na książkę.

Uniwersum jednak pozostało. Wychodzi mnóstwo nowych książek.

- To projekt, który żyje własnym życiem. Już się w niego nie mieszam. Zależało mi na zdjęciu z barków presji czytelników, którzy domagali się kontynuacji. Myślę, że to był świetny krok z mojej strony. Wielu autorów tonie w oparach sukcesu i nawet, gdy w końcu próbują się wyrwać, to czytelnicy i wydawcy domagają się kontynuacji. Z obawy przed utratą dochodów, robią to dalej, ale to droga donikąd. Nie chciałem tak skończyć. Wolałem zająć się rzeczami, które naprawdę chciałem robić. Rozpocząłem projekt i przekazałem do wydawcom na całym świecie. Nie wymaga to już mojej uwagi. Każdy może napisać książkę w tym świecie. Dla wielu osób był to sposób na zaczęcie kariery literackiej. Mnie to pasuje.

Czytasz te wszystkie powieści?

- Już nie. Przeczytałem i redagowałem pierwsze trzydzieści. Potem musiałem przestać, bo zajmowało to za dużo czasu. W Rosji wychodzi jedna książka miesięcznie - to jak miesięcznik. Musiałem przestać i przekazać to innym. Nie mógłbym napisać innych książek. Chciałem pozostać autorem i skupić się na własnych opowieściach. To była kozacka decyzja. Nie każdemu udaje się znaleźć sposób ucieczki z takiej sytuacji. Mieć ciastko i zjeść ciastko. 

Jak oceniasz gry w świecie "Metra"? Grałeś w nie?

- Grałem, ale nie przeszedłem całych, bo były za trudne. Uważam, że były dobrymi adaptacjami, z niesamowitą atmosferą. Nie zawsze pasowały do mojej wizji, ale ja też nie żyję obrazami. Nie muszę wymyślać wszystkich detali. W przeciwieństwie do Sapkowskiego, jestem zadowolony z wizji artystycznej i efektu marketingowego, bo gry ściągnęły mi mnóstwo nowych czytelników. 

Właśnie miałem zapytać czy podtrzymujesz swoje zdanie na jego temat.

- Przyznaję, że nie miałem pełnego obrazu sytuacji, gdy nazwałem, go tak, jak nazwałem. Myślałem, że był po prostu aroganckim starcem, który nie rozumie współczesności. Teraz wiem, że urodził się za wcześnie, żeby dostrzec, dokąd zmierza rynek gier. Sprzedał prawa do książek za tanio, bez procentów. Teraz jest rozczarowany, bo "Wiedźmin" stał się światową marką, a on dostaje tylko przychody z książek. Jest to zapewne dość, ale uważa, że to nie fair, że nie dostaje procentów od gier, bo przecież wykorzystują jego pomysły. Myślę, że gdyby CD Projekt Red odpalił mu jakiś procent, stałby się zajadłym zwolennikiem gier. To nie jego wina, że tak się stało.

- Ja dostrzegłem wagę gier, bo wyrastałem w ich otoczeniu. Mam te trzydzieści lat mniej i od początku wiedziałem czym są. Marzyłem o takiej wersji moich książek, tak samo mocno, jak o ekranizacji. Gdy twórcy gier poprosili mnie o pomoc, natychmiast się zgodziłem. Omawialiśmy wszystkie elementy fabuły, pomagałem przy dialogach i interesowałem się całym procesem. Jestem zadowolony z efektu. Uważam, że to bardzo utalentowani ludzie. Biorąc pod uwagę, jak niewielkie mieli zasoby, udało im się zrobić tytuł, który śmiało stawał w szranki z największymi na świecie. Wcześniej rosyjskie czy ukraińskie gry nie odnosiły takich sukcesów. 

Jeśli mówimy już o adaptacjach. Myślisz, że doczekamy się filmu "Metro"?

- Już w to nie wierzę. Staram się doprowadzić do tego, aby powstał. Walczę o to od siedmiu lat i jak na razie bez rezultatu. Chyba już wszystkie studia w Hollywood widziały projekt, ale nie wiem gdzie tkwi problem. Było już kilka podejść. Od tego czasu powstało "Futu.re" i "Tekst". Na tę ostatnią książkę dostałem już chyba dziesięć ofert od rosyjskich producentów. To zdecydowanie tańszy projekt i mocna historia. Myślę, że zanim zobaczę "Metro" na ekranie, trafią tam inne moje książki. Wolę skupić się na tworzeniu nowych rzeczy, zamiast marnować czas i energię na rzeczy, na które nie mam wpływu. Nie jestem optymistą w tym zakresie. Będzie, co będzie.

Jako częstego gościa w Polsce, znającego zawiłości naszej wspólnej historii, chciałem zapytać czy wierzysz, że uda się zbudować dobre relacje polsko-rosyjskie?

- Myślę, że wszystko jest możliwe. Popatrz na stosunki Rosji z Turcją. Odkąd do władzy doszedł Erdoğan, już dwa razy byliśmy zajadłymi wrogami i przyjaciółmi. Ludzie mają krótką pamięć, jeśli nie jest podsycana propagandą. Kto pamięta o Polakach w Moskwie w XVII wieku? Oczywiście pamięć o obecności Sowietów w Polsce jest żywsza, ale wszystko może się zmienić. Cokolwiek pokażesz w telewizji, ludzie w to uwierzą. Prawdziwa pamięć historyczna dotyczy tych, którzy stracili bliskich członków rodzin w wojnach. Dla nich to sprawa osobista, a nie teoretyczna. Myślę, że minęło już sporo czasu od naszych ostatnich starć. Jak tylko politykom będzie pasować nasze zbliżenie, to ono nastąpi. Będziemy się kochać, jak nigdy dotąd.

- Nie czuję wrogości ze strony polskich czytelników. Podczas tej wizyty spotkałem ponad dwa tysiące czytelników i tylko jeden powiedział coś dziwnego - że jestem jedynym Rosjaninem, którego on szanuje. Fakt, że gość był w typie podwórkowego sportowca, więc zachowałem dystans. Podziękowałem i stwierdziłem, że to też dobry fundament, na którym możemy budować. Naprawdę spotkałem się z życzliwością. Ciężar historii to tylko instrument manipulacji polityków, który zwykli ludzie mają w dupie. Nie powinniśmy się tym przejmować. Przeszłość to przeszłość.

Rozmawiał: Adam Wieczorek

Dmitrij Głuchowski "Tekst", Wydawnictwo Insignis. Data wydania: 22.11.2017.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama