Cezik: Wie ojciec, że mój syn ma na imię Leon?

Patrzę na to małe stworzenie i widzę tam siebie. Wiem, że to jest część mnie i część drugiej osoby, to się połączyło - i to jest dla mnie zupełnie nie do pojęcia. Natomiast sam fakt ojcostwa dojrzewa we mnie cały czas i myślę, że będę czuł to coraz bardziej w momencie, gdy zacznie się przekazywanie myśli, wiedzy... - mówi Cezik w rozmowie z ojcem Leonem Knabitem.

Przeczytaj fragment książki "Slow life według ojca Leona", w której benedyktyn rozmawia, oprócz Cezika m.in. z Anną Dymną, Marcinem Prokopem czy Markiem Kamińskim:

O. Leon Knabit: Jakiś ty młody! Będziemy sobie tu gadać, jak wnuczek do dziadka i dziadek do wnuczka. Dobrze, to zmusi mnie do myślenia. Mam takiego przyszywanego wnuczka jak ty, który mi nieraz zadaje trudne pytania z pozycji trzydziestoletniego chłopaka.

Cezik: O, to tak jak i ja. Ja też mam trzydzieści lat. A wie ojciec, że mój syn ma na imię Leon?

Reklama

O. Leon Knabit: Coś takiego!

Cezik: Baliśmy się, że wszędzie dookoła będzie zatrzęsienie Leonów, bo mieliśmy wrażenie, że odnowiła się moda na to imię. Okazuje się jednak, że nie bardzo.

O. Leon Knabit: Paru Leonów chyba jest?

Cezik: Paru jest. Ale najczęściej chłopakom nadaje się inne imiona: Antoni, Filip, Jan. Jan to jest teraz standard.

O. Leon Knabit: I Kuby są, prawda? Dawidy, Sebastiany.

Cezik: Też. A Leonów nie. Cieszymy się.

O. Leon Knabit: A wiesz, jakie nazwisko jest najczęstsze w Polsce?

Cezik: Kowalski? Nie? No to Nowak. Ja jestem Nowak.

O. Leon Knabit: Byłem niedawno na zjeździe redaktorów gazetek prowincjonalnych, zaproszono mnie, bo my tu też naszą gazetkę robimy. Kapitalna impreza zresztą, takie prowincje to jest śmietanka, ludzie bardzo dbają o poziom. Organizatorzy ściągnęli różnych fachowców, między innymi z uniwersytetów, no i jechałem z jednym profesorem z Krakowa, który się zajmuje właśnie nazwiskami. I on mi powiedział, że Nowaków jest najwięcej. Ja to zresztą sam obserwuję, bo jak gdzieś jadę, to prawie w każdej miejscowości jest Nowak. Na cmentarze chodzę, to widzę.

Cezik: Jak tak sobie dzisiaj siedzieliśmy razem przy obiedzie, z braćmi, to zastanawiałem się, co tu się robi cały dzień? Bardzo mnie to ciekawi jako osobę z zewnątrz, która przecież robi różne rzeczy, wychodzi, jeździ, chodzi, coś tam kombinuje... A rozumiem, że tu się jednak głównie siedzi na miejscu? Cały czas? Fascynuje mnie to.

O. Leon Knabit: Ja nie jestem dobrym przykładem, bo na przykład trzy lata temu miałem siedemdziesiąt spotkań w całej Polsce, różnych rekolekcji i tym podobnych. Ze dwieście dni w roku byłem poza klasztorem. Ale to było rzeczywiście wyjątkowe. Normalnie każdy ma tu swoje zajęcie. Jest tyle roboty dla każdego...

Cezik: Tak? Ale jakiej?

O. Leon Knabit: Najpierw modlitwy. Rano od wpół do szóstej, potem o wpół do siódmej msza święta, chwila skupienia - to taka poranna podstawa, mus dla każdego. A później śniadanie i do roboty. Mamy tu trzech dziadków wymagających całodobowej opieki, więc jak ktoś się zajmuje takim starszym bratem, to już ma co robić rano, wieczór, we dnie, w nocy. Działa wydawnictwo, jego szef jest jednocześnie kustoszem muzeum. Jeden brat zajmuje się ogrodem, jeden hydrauliką. Inny pilnuje nowicjuszy, towarzyszy im, musi też dużo czytać, żeby wiedzieć coś o dzisiejszym świecie. Oprowadzamy wycieczki, są w tym celu wyznaczone dyżury. Organizujemy też wiele imprez kulturalnych, wystawy, wernisaże. Studenci studiują, profesorowie wykładają, wyjeżdżają się dalej kształcić. Szafarz robi zakupy, administrator załatwia sprawy urzędowe. A trzeba jeszcze pozmywać, utrzymać chałupę w porządku... Jest co robić!

Cezik: Czyli klasztor to takie małe miasteczko?

O. Leon Knabit: To dobre określenie!

Cezik: A jak się jest z Tyńca, to jest się też z Krakowa?

O. Leon Knabit: Tak, jesteśmy w granicach Krakowa, od czterdziestu lat. Ale od początku była tu wiocha.

Cezik: Widzę, widzę. A smog tu dociera?

O. Leon Knabit: Nie, bo jesteśmy troszkę wyżej niż miasto. Poza tym tu jest przewiew.

Szczególnie ważnym zajęciem jest przyjmowanie gości. Mamy ich dużo i często, trzeba ich dobrze przyjąć, zapewnić jakiś osobisty kontakt, żeby się dobrze czuli. Wielu prosi o rozmowę, a nie można przecież spławić gościa, mówiąc: "Wyjdź, ja nie mam czasu". Zdarza się, że taka pani czy pan przychodzi i mówi przez dwie, trzy godziny - może dlatego, że tylko tutaj ich ktoś wysłucha? Więc trzeba każdemu poświęcić uczciwie czas. W tym momencie, który został mi dany. Mam pół godziny, ale jestem cały dla pana czy dla pani, czy teraz dla ciebie. Nawet jeśli mi się spieszy - jestem całkowicie do dyspozycji. Nic nie jest ważniejsze niż ty teraz.

Cezik: Trochę się tego dzisiejszego obiadu obawiałem, bo przeczytałem sobie na Wikipedii parę zdań o zakonie, i tam była taka dewiza, że dwóch benedyktynów je z jednej miski, żeby druga miska została wolna dla biedaka... Bałem się więc, że będziemy jeść z jednej miski we dwóch.

O. Leon Knabit: Prawda, zdarza się taka praktyka, ale dziś to już jest raczej wyreżyserowane.

Cezik: Ale dawniej naprawdę tak było?

O. Leon Knabit: Ja już tego nie pamiętam. Wykopaliska pokazały natomiast ciekawą rzecz: że dawniej dostojnicy kościelni częściej chorowali niż zwykli zakonnicy. I szybciej umierali. Dlaczego? Ano dlatego, że mieli cynowe naczynia. A bracia jedli najczęściej na drewnianych, i to było zdrowsze. Tak że być zwyczajnym jest czasem lepiej.

Cezik: To teraz już jest inaczej. Porcelana jest.

O. Leon Knabit: I bakelity rozmaite...

Cezik: À propos, słyszałem o jednym filozofie, który się nazywał Sedes z Bakelitu.

O. Leon Knabit: No właśnie. Kiedyś był taki kleryk, nie bardzo dawał radę z historii filozofii, i bracia go wkręcili. Pyta go profesor: "Proszę księdza, do jakiej grupy należał Sedes?", a on na to: "To był stoik". No i miał komisję... Słyszałem też o innym studencie, któremu kiepsko szło. W końcu profesor go pyta: "Panie, chce pan skończyć studia?". "Chcę, panie profesorze". "No to już pan skończył. Do widzenia".

Ja skończyłem studia seminaryjne, a potem po święceniach jeszcze zaocznie studiowałem katechetykę, ale nie zyskałem stopnia, bo mi zawsze kazali uczyć innych, a nie pozwolili się samemu uczyć... Już miałem plan pracy magisterskiej, aż mi opat powiedział: "Masz czas, rób magisterkę, nie masz, to nie rób". A byłem tu wtedy mistrzem nowicjatu, miałem wiele zaangażowań na szczeblu diecezji, ludzie przychodzili z problemami. Przychodzi młoda dziewczyna w rozpaczy, chce się wieszać, to co, powiem jej: "Przepraszam cię bardzo, ja muszę pisać magisterkę"? No nie, trzeba przy niej siedzieć! Trzeba być z ludźmi przede wszystkim. Oczywiście, gdybym miał polecenie od przełożonego, wtedy magisterium byłoby na pierwszym miejscu.

Cezik: Ja studiowałem automatykę i robotykę. Wychodzę z założenia, że jak się coś zacznie, to trzeba skończyć. Więc jak zacząłem, to już skończyłem. I mam magisterkę.

O. Leon Knabit: A czy te studia w czymś ci pomogły?

Cezik: Ciężko powiedzieć. Jestem zdania, że na takich specjalistycznych studiach korzystają tylko osoby, które rzeczywiście lubią te tematy. Inni męczą się bardzo i większość przedmiotów zdają pamięciowo albo kombinują. Ja niestety należałem do tej drugiej grupy, ponieważ mnie to zupełnie nie fascynowało.

O. Leon Knabit: Czyli z ciebie jest "artysta, prawie rzemieślnik"?

Cezik: To był taki plan zapasowy, te studia. Udało się, że zajmuję się czym innym.

O. Leon Knabit: Myślę jednak, że każde studia dają jakiś szlif intelektualny. Zawsze się człowiek czegoś nauczy: coś przygotować, opracować, usystematyzować wiedzę, poszukać odpowiedzi, podyskutować.

Cezik: To prawda. Chociaż teraz wszędzie są tylko testy. Z tego powodu cieszę się na przykład, że jako ostatni rocznik pisałem jeszcze starą maturę. Z polskiego pisaliśmy normalne wypracowanie. To było bardzo rozwojowe.

O. Leon Knabit: A gdzie zdawałeś maturę?

Cezik: Jestem z Gliwic i wszystkie etapy edukacji skończyłem właśnie tam, z politechniką włącznie. Nigdy do szkoły nie miałem dalej niż pięćset metrów.

O. Leon Knabit: O, a jak się nazywał twój rektor?

Cezik: Nie pamiętam. Nigdy go nie widziałem, mówiąc szczerze.

O. Leon Knabit: Ależ to wspaniałe!

No, ale jak to jest, że ty działasz zupełnie nie w swojej wyuczonej branży? Uczyłeś się jakichś obliczeń, systemów, technicznych spraw, a teraz bierzesz i robisz jakiś filmik czy piosenkę, która daje rozrywkę milionom ludzi. A ludzie nawet po dziesięciu latach edukacji w zakresie animacji kultury nie potrafią tego sprawić. To się chyba właśnie nazywa talent?

Cezik: Chyba tak. Staram się po prostu wykorzystywać to, do czego - jak mi się wydaje - jestem stworzony przede wszystkim. Nie jestem stworzony do automatyki, nie jestem stworzony do robotyki, nie jestem stworzony do matematyki, mimo że mój tata twierdzi inaczej. Nie, nie jestem. Nie mam pojęcia, jak skończyłem te studia, bo ja liczę na palcach. Naprawdę! Nie potrafię liczyć w głowie, muszę zawsze mieć palce i sobie dodać, na przykład osiem plus siedem. Albo się chwilę zastanowię i dopiero wiem.

O. Leon Knabit: Ojej, to powyżej dziesięciu musisz buty zdejmować!

Cezik: Nie potrafię też myśleć logicznie. Mam z tym duży problem. Mój umysł zwyczajnie nie jest do tego stworzony. Natomiast potrafię inne rzeczy. Odkąd pamiętam, grają mi w głowie przeróżne melodie. I to w takiej formie, że jestem w stanie je zaaranżować na kilka instrumentów. Zawsze mi to towarzyszyło, mam to naturalnie. Nigdzie się tego nie nauczyłem. Po prostu się z tym urodziłem.

Wydaje mi się, że to jest najważniejsze: znaleźć w sobie talent i za nim podążać. Nie widzę sensu pracy, w której się nie odnajdujemy, przez co jest ona uciążliwa. Jeśli nie mam do czegoś talentu, nie ma sensu, żebym to robił przez całe życie. W imię czego?

O. Leon Knabit: Ktoś powie, że musi zarabiać na życie. A to nie jest łatwe, znaleźć takie miejsce pracy, żeby móc spokojnie robić to, do czego czuję się uzdolniony i co mi daje satysfakcję. Bo jeśli ktoś leci tylko za samym talentem, nieraz bieduje. Niektórzy wielcy poeci czy malarze przymierali głodem.

Cezik: To jest, jak myślę, rozterka wielu osób. Szczególnie w świecie artystycznym. Wiedzą, jakie jest ich powołanie, chcą to robić...

O. Leon Knabit: ...i wiedzą, że to jest dobre!

Cezik: Tak, ale nie znajdują potwierdzenia tego u innych. Takie doświadczenie może być na tyle dobre, że jeśli się człowiek spotyka z krytyką, która jest przytłaczająca i trwa przez długi czas, to można w końcu obiektywnie stwierdzić, że to jednak nie jest to, może mu się tylko wydaje, że ma talent. I jest szansa poszukać innej drogi.

Gorzej z tymi, którzy naprawdę mają talent, ale padają na przykład ofiarami mody. Dziś choćby modny jest rodzaj sztuki, który nie należy do sztuki wysokiej. Ludzie, którzy uprawiają sztukę wyższą, nie są specjalnie doceniani. Mówię trochę z doświadczenia, bo mój brat jest kompozytorem muzyki współczesnej. Pracuje na Akademii Muzycznej w Katowicach.

O. Leon Knabit: Ooo, czyli twoja muzykalność jest jednak rodzinna!

Cezik: Coś jest na rzeczy.

O. Leon Knabit: Nie matematyka!

Cezik: Mój brat tworzy muzykę bardzo trudną w odbiorze. Ostatnio na przykład napisał operę. I nie są to dzieła, które by się znalazły w głównym nurcie, jak trzysta lat temu, kiedy to muzyka - dziś powiemy - poważna miała wielu odbiorców. Była właśnie muzyką głównego nurtu. Teraz jest zupełnie inaczej. Muzyka rozrywkowa stała się muzyką głównego nurtu, a poważna zeszła niemalże pod ziemię.

O. Leon Knabit: Stała się niszowa.

Cezik: No i cóż ma zrobić ktoś, kto wie, że ma talent akurat do tego typu muzyki, i chce się nią zajmować na co dzień? Może to robić, ale nie daje mu to gratyfikacji finansowej, jaką miałby, gdyby tworzył muzykę dla mas.

O. Leon Knabit: Każdemu człowiekowi trochę inaczej się układa możliwość realizacji. W tym jest jakaś tajemnica.

Cezik: Właśnie! Iluś Mozartów urodziło się na świecie, ale o złej porze i w złym miejscu, przez co ich talent nie mógł zostać w żaden sposób wykorzystany. Myślę, że takich osób jest mnóstwo. O tych, którym się nie udało, nawet nie usłyszymy.

O. Leon Knabit: A taki Karol de Foucauld? On miał inny talent: do świętości, do nawrócenia, do bycia misjonarzem. Był do tego powołany. A nie nawrócił ani jednego człowieka!

Cezik: Naprawdę? Misjonarz, a nikogo nie nawrócił?

O. Leon Knabit: Za życia nikogo! Choć był prawdziwym mężem Bożym - kochającym, odważnym, mądrym, piszącym rozmaite dzieła. Był przyjacielem Arabów, zamieszkał w Algierii wśród koczowniczych muzułmanów. W końcu zginął tam tragicznie. Nikt z jego otoczenia nie stał się chrześcijaninem. A dziś, sto lat po jego śmierci, funkcjonują dwa wspaniałe zakony oparte na jego duchowości.

Cezik: Są i tacy, co dopiero po śmierci osiągnęli sukces.

O. Leon Knabit: Tylko że nie każdy powie: "Dobrze, poczekam, aż umrę, żeby mój talent wydał owoce...".

Wracając do krytyki, ja prowadzę blog, to też się nieraz dowiem o sobie. Mam całą listę określeń: "Judasz", "zdrajca", "chamski ­autor bloga", "gangster"... Dwadzieścia trzy takie epitety sobie spisałem i dołączyłem do oficjalnego CV. Normalnie napisałem: urodziłem się, kształciłem tu i tu, potem wszystkie honorowe członkostwa, ordery, no a na końcu tych parędziesiąt wypowiedzi ludzi, którzy mnie wcale nie znają.

Cezik: Ja też mam taką strategię, że częściej czytam komentarze, które są mi niepochlebne, bo z nich mogę się najwięcej dowiedzieć.

O. Leon Knabit: O to właśnie chodzi! Chcesz wiedzieć, jaki jesteś, to spytaj się przeciwnika. Bo jak spytasz przyjaciela, to powie: "Wspaniały, wspaniały jesteś". A przeciwnik powie: "Eee, co się wygłupiasz".

Cezik: Chociaż oczywiście pomijam te komentarze, które mają na celu tylko i wyłącznie obrażenie mnie.

O. Leon Knabit: Takie trollowate.

Cezik: Bo z nich niewiele wniosków mogę wyciągnąć.

O. Leon Knabit: A niektóre są dosłownie świńskie. Dopiero Internet pokazał, jakie są świństwa i zawiści w polskim narodzie.

Cezik: Stanisław Lem ładnie podsumował Internet, prawda? Choć niektórzy wątpią, czy to rzeczywiście jego słowa: że nie wiedział, ilu jest idiotów na świecie, dopóki nie włączył Internetu.

O. Leon Knabit: Tak. I to powiedziawszy, umarł... No, nie od razu. Poznałem go, bardzo miły człowiek. Religijnie dosyć ostrożny. Ale o Kościele i o księżach miał swoje zdanie. A wracając do aktywności w Internecie, ja to się boję ludzi, którzy wiedzą wszystko albo wszystko i jeszcze trochę.

Cezik: Oj, ja się już tego oduczyłem. Kiedy byłem parę lat młodszy, właściwie całkiem niedawno, to byłem bardzo chętny do wszelakich dyskusji, i to na każdy temat. Wydawało mi się, że mogę dyskutować z każdym o wszystkim. Ale bardzo szybko się nauczyłem, że wiem bardzo mało, właściwie nic nie wiem. Coś tam może rozumiem ze swojej dziedziny, więc mogę w niej merytorycznie zabrać głos, natomiast w pozostałych przypadkach dyskusja do niczego nie prowadzi. O wiele lepiej na tym wyjdę, jak będę kogoś słuchał, niż jak wejdę z nim w debatę.

O. Leon Knabit: Dzięki temu jeszcze czegoś się dowiem. Może nawet czegoś głupiego, ale poszerzam sobie horyzonty. A jak tylko gadam, a jeszcze się spieram, zacietrzewiam, to nie poszerzę.

Cezik: Parę razy próbowałem dyskutować na tematy polityczne i zostałem w ciągu trzech minut sprowadzony na ziemię. Zrozumiałem, że muszę się najpierw pouczyć, bo nie jestem w stanie, na przykład, przytoczyć najprostszej definicji. Uznałem więc, że nie ma sensu mówić, lepiej czytać i słuchać. Od tej pory staram się tak robić.

Bardzo mi pomagają elektroniczne czytniki książek. Dzięki nim zacząłem dużo więcej czytać. Jako nastolatek czytałem sporo, ale później przestałem, bo dostałem własny komputer. A książce trudno wygrać z komputerem, gdy chodzi o młodego człowieka... Dlatego przez dziesięć lat prawie nie czytałem. I potem wpadłem na to, że jak książka będzie podana w takiej współczesnej formie, to wygra. I udało się! Czytam e-booki i czuję tę elektronikę.

O. Leon Knabit: A równocześnie masz treść.

Cezik: Treść zostaje, ale otoczka jest bardzo współczesna, więc nie czuję, że jestem...

O. Leon Knabit: ..."cofnięty do tyłu".

Cezik: Dokładnie o to chodzi. Niezwykłe, że ten patent tak zadziałał. Czytam więc sobie ostatnio sporo i dobrze mi z tym.

O. Leon Knabit: Uważam jednak, że książka, ta tradycyjna, też nie zginie. Są wciąż ludzie, którzy uważają, że książkę trzeba szanować. Druk, zapach świeżej farby w książce, to jest dla nich coś... Komputer, mimo wszystko, jest zimny.

A wracając do twojego syna: wiesz, że i ja jestem ojcem? Tak się przyjęło, że do zakonników, którzy są księżmi, mówi się "ojcze". Wiesz, jaka jest różnica między przedtem, kiedy nie byłem ojcem, a teraz? Otóż mam tu swoją pracę, zaangażowanie, różne sprawy, ale wciąż towarzyszy mi świadomość, że już nie jestem sam.

Cezik: To tak jak mnie!

O. Leon Knabit: A ty jak to przeżywasz? Swoje ojcostwo?

Cezik: Hmm, to ciężkie pytanie.

O. Leon Knabit: No, czasem trzeba refleksję przeprowadzić.

Cezik: Zgadzam się. Ja cały czas przeprowadzam refleksję. Niestety, nie zawsze dochodzę do wniosków.

O. Leon Knabit: No to spróbujmy jednak troszkę uściślić.

Cezik: Dla mnie te słowa - "ojcostwo", "ojciec" - są na razie bardzo rozmyte, ponieważ mam wrażenie, że dopiero na późniejszym etapie to moje ojcostwo będzie tak naprawdę poddawane sprawdzianowi. Coraz bardziej i bardziej. Na razie mój syn jest jeszcze malutki i wymaga podstawowej opieki, takiej fizjologicznej. Żeby zaspokoić jego podstawowe potrzeby. Wiem, że dla jego mamy to jest innego rodzaju praca, bo ona z nim czuje specyficzną więź od samego początku, od momentu poczęcia, a to dlatego, że jest z nim blisko. A ja, jako ojciec, zachowuję jednak pewien dystans do tego dziecka. Dopiero kiedy ono się pojawia na świecie, zaczynam czuć tę więź. A wtedy, w porównaniu do mamy, jestem już rok "w plecy".

O. Leon Knabit: Dlaczego? Przecież jako ojciec zdaję sobie sprawę, że cząstka mnie jest w tym dziecku, prawda?

Cezik: No właśnie to jest najbardziej niezwykłe!

O. Leon Knabit: A później się rodzi i nagle widzę: To jestem ja! Jakby fotografia mnie małego. To jest przedłużenie mojego istnienia.

Cezik: To mnie właśnie najbardziej porusza... Wtedy przeprowadzam refleksję. Najbardziej temu sprzyjają te momenty: kiedy patrzę na to małe stworzenie i widzę tam siebie. Wiem, że to jest część mnie i część drugiej osoby, to się połączyło - i to jest dla mnie zupełnie nie do pojęcia. Natomiast sam fakt ojcostwa dojrzewa we mnie cały czas i myślę, że będę czuł to coraz bardziej w momencie, gdy zacznie się przekazywanie myśli, wiedzy...

O. Leon Knabit: Gdy mały zacznie mówić, wykrzyknie: "O, tata!".

Cezik: I gdy będziemy się bawić ze sobą bardziej świadomie.

O. Leon Knabit: A poznaje już ojca czy nie poznaje?

Cezik: Cieszy się na mój widok. Mnie to też cieszy, bo wiem, że zdarza się, iż dziecko płacze, gdy widzi rodzica! W takiej sytuacji byłbym niepocieszony, myślę, że zrobiłbym test DNA, bo oznaczałoby to, że coś jest nie tak. W takich momentach, gdy widzę radość, uśmiech, gdy pojawia się jakiś kontakt, to ojcostwo o wiele bardziej się we mnie odzywa, ujawnia.

O. Leon Knabit: Każdy wchodzi w tę rolę po swojemu. Ale ważne, żeby być, być obecnym. Znam małżeństwa, które mówią: "Ojcze, rezygnujemy z pracy, w której mielibyśmy więcej forsy, na rzecz takiej, która pozwoli nam być więcej z dziećmi". Są w gorszej kondycji finansowej, ale nie chcą jeszcze, jeszcze, jeszcze. "Nie będziemy zabierać czasu dzieciom, żeby zarabiać więcej pieniędzy" - mówią. I dobrze. Dzieci muszą mieć rodziców.

Cezik: To bardzo mądre.

Fragment książki "Slow life według ojca Leona". Wydawnictwo Znak. Premiera: 30 listopada.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy