Andrzej Grabowski: Niech każdy spędza święta, jak chce

"Żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie jestem żadnym wielkim kucharzem, a tematu odchudzania unikam jak ognia!" - zdradza Andrzej Grabowski. Popularny aktor telewizyjny i filmowy w wywiadzie wspomina czasy, gdy wierzył w świętego Mikołaja, opowiada o swoich talentach kulinarnych, a także broni dobrego imienia Ferdynanda Kiepskiego, w którego rolę wciela się już od 432 odcinków.

Wielokrotnie udowodnił Pan, że ma coś do powiedzenia, jako Andrzej Grabowski, a nie, jako aktor, który całe życie mówi cudzym tekstem. Nie ma pan wrażenia, że aktorzy generalnie za często wypowiadają się w mediach i wtedy opowiadają bzdury?

- To wina aktorów, ale też i mediów. Też bywałem zapraszany do różnych telewizji i wypowiadałem się wtedy na najbardziej kosmiczne tematy. Czasem bywałem zaskakiwany i w pewnej chwili zrozumiałem, że się trochę ośmieszam. No i zacząłem przebierać w tych zaproszeniach. Kiedy słyszę, że mam mówić o życiu, miłości i śmierci, a mam do dyspozycji ok. półtorej minuty, to wtedy dziękuję

Reklama

Teraz są popularne trzy dyżurne tematy w mediach: gotowanie, odchudzanie i Smoleńsk. W którym z nich czuje się pan najpewniej?

- W gotowaniu. Ale nie takim gotowaniu, jakie widać w różnych telewizjach, bo takie gotowanie to mnie trochę przeraża. Nawet nie bardzo chciałbym tego próbować, co tam przyrządzono. Ale ja po prostu lubię gotować. Tyle.

W czym się pan specjalizuje?

- Smażę, piekę i gotuję to, czego nauczyłem się w rodzinnym domu. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie jestem żadnym wielkim kucharzem, nie wymyślam nowych przepisów, a teraz gotuję z braku czasu coraz rzadziej.

A odchudzanie?

- Unikam tego tematu jak ognia, bo jak mam o nim mówić, skoro wyglądam jak wyglądam? To byłoby głupie, gdybym zaczął mówić ludziom, jak należy się odchudzać.


W jednym z ostatnich wywiadów powiedział pan, że gdy był pan młody, to był pan ładny.

 - Tak powiedziałem? Coś niebywałego (śmiech). Pewnie miałem na myśli to, że nie byłem gruby, łysy, ani siwy. Musimy o tym mówić? (śmiech)

- Nie musimy. Niedawno ukazała się książka, w której znajomi Marka Grechuty, m.in. jego była dziewczyna, wyjawiają, że miał niebywale powodzenie u kobiet. A pan był przecież podobny do Grechuty.

- Tak, to prawda, nawet autografy, jako Grechuta dawałem krótko po tym, jak zdawałem maturę w Chrzanowie. Dziewczyny wiedziały, że Grechutą nie jestem, ale autografy ode mnie i tak chciały... Choć dzisiaj jest to nie do uwierzenia, to byłem naprawdę do Grechuty podobny.

Na czym polegała jego wielka popularność?

- Grechuta śpiewał zawsze coś ciepłego: o miłości, mądrze! W tym jego śpiewaniu o coś chodziło. Nie "daj daj, nie odmawiaj, daj", tylko coś naprawdę fajnego proponował. On był trochę ode mnie starszy, ale znaliśmy się. W Krakowie wszyscy się znali. Marek śpiewał dobra poezję, a śpiewanie takich piosenek było kiedyś otoczone swego rodzaju kultem: muzyka była dobra, zespół był dobry, on był dobry. Trudno powiedzieć, że Grechuta był Quasimodo. Nie był może Gregorym Peckiem, ale nie był też brzydkim facetem, nie był garbaty, a do tego śpiewał o koniku cukrowym. Dziewczyny to kupowały.

W serialu "Świat według Kiepskich" na poezję miejsca raczej nie ma, ale to też nie jest serial dla każdego. Proszę zdradzić, jak wejść w poetykę "Kiepskich"?

- Zawsze powtarzam, że w Kiepskich nawarstwienie tej głupoty, skumulowanie jej jest działaniem zamierzonym. Jeżeli ktoś uważa, że to jest przypadkowe, to znaczy, że my jesteśmy bandą durni. Scenarzyści są durni, aktorzy - bo biorą w tym udział, reżyser jest durny i ludzie są idioci, że 15 lat to oglądają. No i to skumulowanie głupoty sprawia, że ona czasem - podkreślam, czasem! - przeradza się w taka nad-głupotę i zaczyna być mądrością. Ale w Kiepskich jest czasem też coś bardzo ciepłego, wzruszającego. Bo my czasem mamy odcinki, w których okazuje się, że ta rodzina bardzo się kocha.

Czasami słychać głosy, że lansujecie patologię.

- Dbamy o to, żeby to nie była rodzina patologiczna, żeby to nie była banda pijaków. Jeżeli już pijemy wódkę, to bardzo rzadko jesteśmy pijani. Na te 432 odcinki może dwa razy zdarzyło nam się granie pijanych. Tam nie ma patologii. Tam jest jakaś filozofia tego Ferdynanda. On mówi, że w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem i koniec. Zresztą jest pewna fajna anegdota pewnej kobiety z radia, która robiła wywiad z bezrobotnymi. Pytała ich dlaczego nie pracują, a nagle jeden odpowiedział tekstem z Ferdynanda, że "w tym kraju nie ma pracy dla ludzi w moim wykształceniem". Zapytała go wtedy, kim jest z wykształcenia, a on powiedział jej "torreadorem". I to już jest jakaś filozofia. On świadomie nie chce pracować. Podobnie postępuje Ferdynand.

Śmiejecie się czasem z siebie samych na planie?

- Już raczej nie, choć przypominam sobie z dwa odcinki, w których podczas kręcenia scen rzeczywiście było bardzo zabawnie.

Czego można panu z okazji świąt życzyć? Czy jakieś szalone rzeczy panu chodzą po głowie?

- Chciałbym być zdrowy i przeczytać te wszystkie książki, które kiedyś kupiłem, a których nie przeczytałem, bo nie mam czasu. Chciałbym też trochę pojeździć po świecie, ale na razie się to nie zapowiada.

Okres świąteczno-noworoczny to dla pana okazja, żeby trochę zwolnić?

- Im człowiek starszy, tym bardziej święta Bożego Narodzenia wydają się najpiękniejsze ze wszystkich świąt. Wracam się myślami do czasów, gdy było się dzieckiem. Lata 50-te, biednie wtedy było, ale wierzyłem wtedy w świętego Mikołaja, który przynosił prezenty. Skromne były, ale człowiek cieszył się z byle czego.

Coraz więcej Polaków wyjeżdża na święta za granicę. Nie spędzają świąt w domu, przy choince i bigosie, tylko wyruszają gdzieś np. na Karaiby. Ma pan jakieś przemyślenia na ten temat?

- Czasami chciałbym to sprawdzić. Zdarzyło mi się dwa razy wyjechać na święta wielkanocne do Egiptu. Nie było tam tej pluchy, zimy, śniegu i brudu, co w Polsce. Brałem ze sobą np. puszeczkę szynki czy jakiegoś baranka, żeby to minimum świętowania zachować. Natomiast na Boże Narodzenie nigdy nie wyjeżdżałem z Polski.

- Wyjazdy na Boże Narodzenie to dobry pomysł?

- Niech każdy spędza sobie święta jak chce i jak lubi, byle był dobrym człowiekiem.


Rozmawiał Tomasz Barański

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: święta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy