"Huta Piwa": Rzemiosło naprawdę robi różnicę

Środowe popołudnie. Drzwi do sklepu "Huta Piwa" są otwarte na oścież. Sądząc po liczbie ludzi, jaka przewija się przez lokal, stwierdzam, że ich trzaskanie byłoby nie do zniesienia. Wśród klientów nie ma nikogo, kto nie zabrałby ze sobą piwa "Słoneczne" - najnowszego specjału, dostępnego tylko tutaj.

Andrzej Kuglin to nowohucki piwowar i właściciel dawnego "Sklepiku z piwem", który po przenosinach na nowe miejsce został przemianowany na "Hutę Piwa". W krótkich przerwach między obsługą kolejnych klientów udało się zapytać go o sztukę warzenia piwa.

Wiele osób od tak zwanych piw craftowych, czyli rzemieślniczych, odstrasza cena. Ta rzadko spada poniżej 7 zł za butelkę. Z czego to tak naprawdę wynika?

- Marża, po której sklepy takie jak mój sprzedają piwa mniejszych producentów, jest stała i nie różni się od tej narzuconej na piwa z koncernów. Kiedy ktoś pyta mnie o to, dlaczego kosztują aż tyle, to zawsze posługuję się przykładem... wędliny. Owszem, można kupić ją w markecie i dostać kilogram za 28 złotych albo kupić jej mniej i za większą cenę, ale od lokalnego producenta.

Reklama

- W pierwszym przypadku dostaniemy coś, co w najlepszym razie będzie jadalną imitacją mięsa, w drugim - wspaniały, pełnowartościowy produkt, który smakuje jak żaden inny. Podobnie jest z piwem.

- Cenę windują wysoka jakość surowców, bardzo aromatyczne chmiele amerykańskie, które też kosztują i wreszcie takie rzeczy, jak butelki, etykiety i kapsle. Tych piw nie produkuje się na skalę globalną, dlatego koszt "opakowania" realnie wpływa na cenę produktu.

Czym jeszcze różnią się piwa rzemieślnicze od tych koncernowych?

- Koncerny liczą na zyski. Dlatego też maksymalnie zależy im na cięciu kosztów produkcji i skracania czasu jej trwania. Z tym wiąże się oczywiście odejście od tradycyjnych sposobów warzenia piwa, a w wielu przypadkach także obniżenie jakości używanych składników. Producenci piw craftowych nie idą na skróty. Przecież samo określenie "rzemieślnicze" zobowiązuje.

- Takie piwa robią ludzie z pasją. Celowo o tym wspominam, gdyż w przypadku takich browarów ogromne znaczenie ma czynnik ludzki. Jeden piwowar po spróbowaniu warki - porcji piwa z jednego warzenia - stwierdzi, że nadaje się ona do butelkowania, inny stwierdzi, że trzeba jeszcze zaczekać dwa dni. Właśnie takie niuanse sprawiają, że piwa te są wyjątkowe. Przy maksymalnie zautomatyzowanej produkcji tego nie ma.

Od kilku już lat mówi się, że przez Polskę przetoczyła się prawdziwa piwna rewolucja. Wiele osób przestawiło się na piwa rzemieślnicze, powstały puby specjalizujące się w takich trunkach. Czy ta moda jeszcze trwa, czy też rewolucja zebrała ostatnie żniwa?

- Rewolucja na swój sposób jeszcze trwa. Duże browary już nie rosną. Wciąż posiadają ogromną część rynku, ale zauważyły, że piwa craftowe to biznes, w który warto inwestować. Cóż, nie wszystkim smakuje produkowany przez nich eurolager, dlatego same próbują uderzyć w niszę.

Nie tylko sprzedajesz piwo, ale robisz je też samemu. Jak do tego doszło?

- Pasją zaraził mnie mój znajomy, który zaprosił mnie do domu na warzenie piwa. Dałem się namówić. Okazało się, że to świetna zabawa. Wkrótce zacząłem robić piwo sam, zupełnie amatorsko. Równocześnie w sklepie, zwykłym osiedlowym spożywczaku, który prowadziłem, szybko zaczęła rosnąć półka z piwami regionalnymi i rzemieślniczymi. Podczas jednego z odbiorów zamówień z podkrakowskiej Pracowni Piwa zaproponowałem jej właścicielom stworzenie piwa nowohuckiego. Ci przystali na mój pomysł i tym samym powstała limitowana Huta'54 Golden Ale.

- Piwo to świetnie się przyjęło. Zacząłem współpracować z browarem Twigg. Naszym pierwszym wspólnym dziełem było "Młodości" - piwo, które swoją nazwę zawdzięcza najmniejszemu nowohuckiemu osiedlu.

- Zacząłem kalkulować... Zorientowałem się, że w moim sklepie dobrze sprzedaje się właściwie tylko piwo - to produkowane przeze mnie. Los chciał, że musiałem zmienić dotychczasowy lokal. Podjąłem decyzję, że w nowym miejscu skoncentruję się tylko na sprzedaży dobrego piwa. Na pożegnanie starej miejscówki powstało "Zielone". Na przywitanie nowej  - "Słoneczne". Nazwy pochodzą rzecz jasna od nowohuckich osiedli. Na Zielonym miałem mieć nową siedzibę, ale ostatecznie wylądowałem na Szkolnym. Piwa o takiej nazwie jednak trochę boję się wypuszczać (śmiech)...

Wiem już, dlaczego twoje piwa noszą tak charakterystyczne nazwy, ale od czego zależy ich smak?

- Najpierw myślę nad stylem piwa, które chciałbym uwarzyć. Dopiero potem dopasowuję do niego nazwę. "Młodości", czyli American Pale Ale, wzięło się stąd, że początkowo uwarzyłem jego najmniejszą możliwą warkę. Skoro najmniejsza warka, to i najmniejsze osiedle Nowej Huty. "Zielone" to stout, a królestwem tego gatunku jest Irlandia, zielona wyspa. Skojarzenie nasunęło się samo. Moja West Coast IPA to "Słoneczne", co jest oczywiście nawiązaniem do słonecznej Kalifornii.

- Moi klienci bardzo często przychodzą i pytają się, kiedy powstaną piwa dedykowane ich osiedlom. Spodobała mi się propozycja jednego z nich, któremu marzy się piwo z gatunku Imperial (mocne, intensywnie chmielone) o nazwie "Stalowe". "Słoneczne" na pewno nie jest moim ostatnim słowem.

Ile trwa warzenie piwa rzemieślniczego?

- To zależy od gatunku. Te, które wymagają mniej uwagi, trafiają do sklepu już po miesiącu. Są też takie, które leżakować mogą nawet rok. Czas służy zwłaszcza mocniejszym piwom.

- W domowych warunkach tak zwane warzenie piwa trwa około ośmiu godzin. Następnie przychodzi czas na fermentację, która nie jest procesem wymagającym naszej szczególnej aktywności. Trwa ona około tygodnia. Potem piwo trzeba "wyleżakować", około dwa-trzy tygodnie, i wreszcie zabutelkować. Po około miesiącu piwo nadaje się do picia.

A jak wygląda sprawa ze sprzedażą swoich wyrobów? Urzędy nie sprawiają problemów?

-Są dwie drogi. Założyć browar kontaktowy i całość pozwoleń, opłat, podatków, surowców i dystrybucji wziąć na siebie lub - tak jak ja - wejść we współpracę z jakimś browarem. Wtedy całą papierologię można zostawić im, a samemu skoncentrować się na produkcie i dystrybucji.

Czy do robienia piwa samemu potrzebna jest jakaś specjalistyczna wiedza?

- Jestem samoukiem. Wszystko, co potrafię, zawdzięczam temu, co przeczytałem i czego dowiedziałem się od innych zapaleńców, takich jak ja. Z robieniem piwa jest jak z gotowaniem. Najwięcej uczy się na własnych błędach, ale samo eksperymentowanie popłaca.

- Wiedza chemiczna z pewnością jest pomocna. Myślę, że posiadając ją nie głowiłbym się nad wieloma problemami, ale z drugiej strony byłoby to dla mnie też pewne ograniczenie. Bałbym się łamać zasady. A tak właśnie postąpili Amerykanie, którym w dużej mierze zawdzięczamy tę piwną rewolucję. Wzięli europejskie chmiele, zmieszali je ze sobą i powstało z tego coś oryginalnego. Europa jest pod tym względem strasznie skostniała.

Czy jako piwowar i sprzedawca piwa sam dużo pijesz?

- Im więcej piwa sprzedaję i im więcej go robię, tym mniej go piję. Serio. Na początku mojej działalności próbowałem każdego piwa. Obecnie jest to niemożliwe. Premier jest tak dużo, że fizycznie nie dałoby się tego przepić.

- Nie twierdzę jednak, że nie warto próbować nowości. Nikomu nie polecam opierania się wyłącznie na opiniach z internetu. Każdy ma inny ulubiony smak. Wielbiciel piw ciężkich nie doceni w pełni lekkiego lagera.

Czy z robienia piwa da się wyżyć?

- Mam taką nadzieję. Chciałbym się z tego utrzymać, bo przecież nie ma nic lepszego niż połączenie pracy z pasją...

Rozmawiał: Michał Ostasz

-----

Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy panu Andrzejowi Kuglinowi - właścicielowi "Huty Piwa"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama