Zdjęcie, które wstrząsnęło światem

Dokładnie 42 lata temu, 1 lutego 1968 r., na środku jednej z sajgońskich ulic generał południowowietnamskiej policji z zimną krwią zabija oficera Vietcongu. Egzekucję bezbronnego więźnia zobaczył potem cały świat i... sprzeciwił się wojnie w Wietnamie.

Fotoreporter wojenny Eddie Adams podczas konfliktu na Półwyspie Indochińskim pracował dla amerykańskiej agencji prasowej Associated Press. Był świetnie przygotowanym profesjonalistą: miał wprawne oko i znał reguły panujące na wojnie. Poznał je bardzo dobrze podczas wojny koreańskiej, w trakcie której był żołnierzem-fotografem piechoty morskiej.

Jedyny taki konflikt

Wojnę w Wietnamie dokumentowano jak żadną wcześniej, ani później. W jej trakcie w ogóle nie istniała cenzura ani kontrola mediów. Dziennikarze, fotoreporterzy i operatorzy kamer robili zdjęcia wszystkiego i wszystkich. Hal Buell, który kierował serwisem fotograficznym Associated Press przez 23 lata, wspomina w swojej książce "Monents: The Pulitzer Prize-Winning Photographs", że jeżeli fotoreporter chciał lecieć na akcję wystarczyło, że przekonał pilota śmigłowca, by ten go zabrał.

Reklama

Egzekucja na ulicy

Punktem zwrotnym konfliktu był rok 1968. Wraz z końcem stycznia rozpoczęła się tak zwana Ofensywa Tet. Siły komunistyczne złamały wtedy niepisane zawieszenie broni i zaatakowały siły południowowietnamskie oraz wspierające je wojska amerykańskie. Walki objęły m.in. Sajgon, gdzie był w tym czasie Eddie Adams.

1 lutego fotoreporter przemierzał ulice w Cholon, chińskiej dzielnicy Sajgonu. W pewnym momencie zobaczył mężczyznę w kraciastej koszuli, wywlekanego przez żołnierzy z budynku. Skrępowanego, wyprowadzono na środek ulicy. Adams instynktownie wyciągnął aparat z torby, kiedy zobaczył, że jeden z żołnierzy wyciągnął rewolwer. Amerykański fotoreporter, śledząc rozwój sytuacji przez wizjer aparatu, był przekonany, że rozpocznie się - typowe dla tamtejszych warunków -przesłuchanie z lufą przyłożoną do skroni. Żołnierz nie zadał jednak żadnego pytania, tylko pociągnął za spust...

Adams uchwycił na klatce filmu ostatnie chwile życia człowieka w kraciastej koszuli. W chwili, gdy robił zdjęcia, a także kręcił film z tego wydarzenia, nie wiedział, że za spust pociągał Nguyen Ngoc Loan, generał południowowietnamskiej policji, a jego ofiarą jest Nguyen Van Lem - oficer Vietcongu.

Jak wspomina, scena egzekucji nie zrobiła na nim wrażenia. Oswojony z makabrycznymi obrazami, jakie fotografował, dopiero później zdał sobie sprawę z wymowy tego obrazu.

Posłuchaj, jak co mówi o swoim zdjęciu Eddie Adams:

Wymowę zdjęcia uświadomili Adamsowi ludzie. Tysiące, dla których egzekucja Nguyena Van Lema stała się synonimem i namacalnym dowodem bezsensowności oraz brutalności wietnamskiej wojny... Co więcej, przeciwnicy konfliktu i zaangażowania w nim amerykańskich żołnierzy przemierzali miasta USA z opisywanym zdjęciem na sztandarach.

Sam Adams, który otrzymał za ten wstrząsający obraz Nagrodę Pulitzera oraz World Press Photo, do końca życia zdawał się nie być przekonany, co do wartości tego zdjęcia. Osobiście twierdził, że najlepszym materiałem, jaki udało mu się stworzyć podczas wojny wietnamskiej, był cykl zdjęć przedstawiających 48 Wietnamczyków, którzy zdołali przedostać się droga morską do Tajlandii. Reporterzy wojenni, którzy poznali Adamsa, twierdzą, że uważał tak, dlatego, że był perfekcjonistą.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: generał | 1968
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy