Zatonięcie "Estonii": SOS z Bałtyku

Spośród 852 ofiar zatonięcia „Estonii” zdołano wyłowić ciała zaledwie 95. Reszta spoczęła na dnie morza – większości z nich nie udało się nawet opuścić wnętrza promu... /Getty Images
Reklama

Upłynęło przeszło 100 lat od czasu, gdy światem wstrząsnęła wieść o tragedii „Titanica”, który zabrał ze sobą na dno Atlantyku ponad 1500 istnień ludzkich. Do dziś nie potrafimy się ustrzec katastrof, które kosztują życie setek ludzi. Także na stosunkowo spokojnym – wydawałoby się – Bałtyku…

Do największej katastrofy morskiej od zakończenia II wojny światowej doszło w nocy z 27 na 28 września 1994 roku. Okoliczności tamtych wydarzeń do dzisiaj są w dużej mierze nierozwiązaną zagadką. Spróbujmy zrekonstruować fakty...

We wtorek o godzinie 19:15 czasu lokalnego z portu w Tallinnie wypłynął prom o nazwie "Estonia". Na jego pokładzie znajdowało się 989 pasażerów oraz członków załogi. Statek rozpoczynał rutynowy rejs na trasie Tallin-Sztokholm. Tego dnia pogoda nie była szczególnie korzystna: na morzu panował sztorm.

Reklama

Jednak nie martwiło to ani marynarzy, ani pasażerów promu, ani nawet krewnych, którzy żegnali swoich bliskich w portowym terminalu. Dla statku o rozmiarach "Estonii" nawet najsilniejszy bałtycki sztorm nie powinien był stanowić żadnego zagrożenia. 

Jednostka ta została zbudowana w 1980 roku w Niemczech dla firmy Viking Line. Kilka razy zmieniła swojego właściciela, by w 1993 roku przejść na własność estońsko-szwedzkiego przedsiębiorstwa przewozowego i otrzymać nazwę "Estonia".

Od tego czasu statek odbywał kursy między Tallinnem a Sztokholmem. Prom posiadał bardzo solidną konstrukcję: przy wyporności około 16 000 ton miał długość 155,5 m i szerokość 24 m. Cztery potężne silniki Diesla pozwalały mu rozwijać prędkość do 21 węzłów (mniej więcej 40 km/h). W szczycie sezonu na pokład wchodziło do 1 200 pasażerów. W ciągu roku eksploatacji nie doszło do żadnych wartych odnotowania awarii. 

Tym razem początkowo też wszystko było  w porządku - do 23:00 statek pomyślnie pokonał około 200 mil. Sztorm się jednak nasilał: maszyna zaczęła się mocno kołysać, ale sytuacja ciągle nie wydawała się niepokojąca. Pasażerowie spokojnie położyli się spać...

Tragedia rozegrała się w ciemnościach nocy i wśród rozszalałego wichru. O 1:22 "Estonia" wysłała wezwanie o pomoc, po czym zniknęła z radarów. Poranne programy w estońskiej telewizji zszokowały cały kraj. Podano komunikat, że prom uległ katastrofie i zginęło wiele osób. Tysiące zrozpaczonych mieszkańców stolicy zebrało się w porcie, z którego "Estonia" wyruszyła w swój ostatni rejs. Oniemieli ludzie stali, patrząc na morze w nadziei, że wielka woda odda im statek wraz ze wszystkimi pasażerami.

Z wysłanego przez "Estonię" komunikatu wynikało, że prom niebezpiecznie przechylił się na jedną stronę. Załoga za pomocą syreny alarmowej zaczęła budzić pasażerów. Na miejsce tragedii natychmiast wysłano kilka znajdujących się w pobliżu statków. 

Oczom świadków ukazał się straszny widok: na tratwach ratunkowych, pośród zimnego, szalejącego morza, z trudem utrzymywali się półnadzy, przestraszeni i przemarznięci ludzie. Niewielu z nich udało się wydostać z wody. 

Około 3:00 w nocy nadleciały fińskie i szwedzkie śmigłowce ratownicze. Zaczęły wyciągać z Bałtyku tych, którym nie były w stanie pomóc jednostki pływające. Dla wielu pomoc nadeszła zbyt późno - będąc już na pokładzie statku albo śmigłowca, umierali wskutek hipotermii. 

Dwudziestego ósmego września o 9:00 rano z wody wydobyto ostatnie ofiary. Ogółem udało się uratować 137 osób, potwierdzono śmierć 95, z kolei 757 - uznano za zaginione. Zatonięcie "Estonii" okazało się największą katastrofą morską od półwiecza.

Oficjalna komisja śledcza, składająca się z ekspertów z Finlandii, Szwecji i Estonii, doszła do wniosku, że bezpośrednią przyczyną tragedii okazały się wady konstrukcyjne furty dziobowej - nadwodnej części promu służącej do załadunku, między innymi, samochodów. 

W warunkach silnego sztormu oraz przy dużej prędkości statku furta ponoć nie wytrzymała uderzeń fal zwrotnych: skrzydła ogromnych wrót zostały zerwane. Woda zaczęła błyskawicznie wlewać się do ładowni, co spowodowało zwiększający się przechył promu na prawą burtę. 

Kiedy załoga zdała sobie sprawę z tego, w jak niebezpiecznej sytuacji znalazła się "Estonia", było już za późno - statek położył się na bok i po kilku minutach poszedł na dno. Jednostka zatonęła w ciągu zaledwie pół godziny. 

Gdy upubliczniono wnioski komisji, na wszystkich promach o podobnej konstrukcji zaczęto nerwowo sprawdzać furty dziobowe. Niemieccy stoczniowcy, których próbowano obarczyć winą za katastrofę, nie zgadzali się z opiniami członków komisji. Po przeprowadzeniu własnego śledztwa ogłosili, że rampa załadunkowa "Estonii" została obliczona na znacznie większe obciążenie, zaś do jej zniszczenia mogło dojść jedynie wskutek wybuchu.

Jednak nie istniały żadne dowody potwierdzające eksplozję na pokładzie promu. Wówczas rozbrzmiały głosy sugerujące utajnione przyczyny katastrofy. Pojawiające się przypuszczenia dotyczyły pewnego tajemniczego ładunku, który rzekomo miała transportować "Estonia".

Twierdzono, jakoby tuż przed wypłynięciem promu na jego pokład, bez nadzoru urzędu celnego, wjechały dwie ciężarówki. Do dzisiaj nie wiadomo, co przewoziły. Wedle jednej z wersji statek był wykorzystywany do przemytu narkotyków. 

Być może podczas ostatniego rejsu "Estonia" transportowała kolejną partię nielegalnych substancji, ale załoga dostała informację od swoich wspólników, że w Sztokholmie czeka już na nich policja. Wtedy ci z obsługi promu, którzy byli zamieszani w przestępstwo, postanowili otworzyć furtę dziobową i zepchnąć ciężarówki do morza. Po wykonaniu zadania nie potrafili jej domknąć. 

Prom błyskawicznie napełnił się wodą. No cóż, eksperci morscy nie wierzyli w taki przebieg zdarzeń. Uważali, że tego rodzaju działanie byłoby równoznaczne z samobójstwem: mimo wszystko szwedzkie więzienie wydaje się lepsze niż dno Bałtyku. 

Inna koncepcja zakładała, że statek transportował broń, która należała do dawnego Związku Radzieckiego. Tę hipotezę pośrednio potwierdził jeden z szefów szwedzkich organów celnych. 

Mężczyzna przyznał, jakoby w 1994 roku reprezentowany przez niego urząd miał ze szwedzką armią umowę, na podstawie której w sztokholmskim porcie nie kontrolowano ciężarówek załadowanych elektroniką kupioną od rosyjskiego wojska i transportowaną z Tallinnu na pokładzie "Estonii". 

Jednak w 2005 roku rząd Szwecji w raporcie komisji śledczej wskazał, że w dniu katastrofy na pokładzie promu nie było żadnego ładunku wojskowego. 

Zwolennicy tej teorii spiskowej biorą pod uwagę dwa jej warianty: wedle pierwszego na pokładzie "Estonii" transportowano jakąś sekretną radziecką broń. Rosyjskie specsłużby nie mogły dopuścić do tego, by trafiła ona na Zachód, dlatego też zorganizowały akcję dywersyjną.

Inni są przekonani, że działania sabotażowe na promie były sprawką zachodnich służb specjalnych, które stanęły przed groźbą zdemaskowania ich  operacji, podczas których wykorzystywano sprzęt z byłego ZSRR. Podjęto więc decyzję o zatopieniu niewygodnych dowodów. 

Na tapecie znalazła się również wersja, zgodnie z którą na statku znajdowały się materiały radioaktywne, być może nawet elementy broni jądrowej. Ta hipoteza, jakkolwiek fantastycznie brzmi, znajduje zaskakujące potwierdzenie: na podstawie zawartej umowy międzypaństwowej wrak i otaczające go wody uznane zostały za strefę specjalną, w której nurkowanie jest zabronione. Okolice te są regularnie patrolowane przez fińską straż przybrzeżną. 

Uwagę zwraca też fakt, że władze krajów bałtyckich kategorycznie odmówiły wydobycia "Estonii", przy czym leży ona na zaledwie 83 metry pod powierzchnią morza (K-141 Kursk wyciągnięto z głębokości 150 m!).

W 2005 roku wszystkie kraje bałtyckie, w tym Rosja, osiągnęły porozumienie dotyczące zakazu prowadzenia jakichkolwiek prac w rejonie katastrofy "Estonii". Do układu przyłączyła się Wielka Brytania. Tłumaczono, że za decyzją stoi szacunek wobec pamięci ofiar. Jednak wiele osób uważa, że wokół promu panuje zmowa milczenia, której celem okazuje się zatajenie prawdziwych przyczyn tragedii. 

Na początku 2009 roku estoński rząd rozwiązał komisję do zbadania przyczyn katastrofy. Zdecydowano o tym po publikacji czwartego już raportu, którego wnioski niczym nie różniły się od poprzednich. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę zatonięcia promu uznano wady konstrukcyjne oraz trudne warunki pogodowe.

Na tym ostatecznie zakończono oficjalne śledztwo dotyczące "Estonii". Czy jego krytycy kiedykolwiek poznają odpowiedzi na nurtujące ich pytania?

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: Estonia | Morze Bałtyckie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy