Za mroczną rzeką: Jak wygląda ucieczka z Korei Północnej?

Rzeka Yalu stanowiąca naturalną granicę Korei Północnej i Chin / MARK RALSTON /East News
Reklama

Masaji Ishikawa wychował się w Korei Północnej. Najlepsze lata jego życia wypełniał ból, głód i cierpienie. W połowie lat 90. ubiegłego wieku zdecydował się na samotną ucieczkę z krwawego reżimu, której przerażające kulisy ujawnia w książce "Za mroczną rzeką".

Był wrzesień, a spomiędzy chmur czasem wyłaniał się księżyc. W domu w Hamju było ciemno, ponieważ nie mieliśmy prądu. Nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy zgarbieni przy ścianie, wpatrując się w ciemność. Światło księżyca padało na moją żonę i dzieci. W tym chłodnym blasku ich ciała wyglądały jak drzewa. Martwe drzewa.

Gdy człowiek umiera z głodu, traci tłuszcz z ust i nosa. Kiedy usta znikną, ciągle widać zęby, jak u warczącego psa. Z nosa pozostaje para nozdrzy. Wolałabym nie wiedzieć takich rzeczy, ale wiem.

Reklama

W końcu się odezwałem:

- Jesteśmy szkieletami. Do tego nas sprowadzili. Jeśli nic z tym nie zrobimy, wkrótce umrzemy. Muszę przekroczyć granicę. Chcę, abyście poszli ze mną, ale sądzę, że nie macie dość siły... - Ta myśl pojawiła się tak po prostu. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Ale nagle przyszło mi do głowy, że jeśli i tak mam umrzeć, równie dobrze mogę umrzeć, próbując wrócić do Japonii. A gdyby jakimś cudem się udało, mógłbym wysłać rodzinie pieniądze. Mógłbym ich uratować.

Myong-hwa milczała przez chwilę.

- Ojcze, to ty musisz zdecydować - powiedziała. Potem wybuchła płaczem.

- Wszystko będzie dobrze. Dopóki żyjemy, odnajdziemy się - odparła moja żona.

Wstałem natychmiast i zebrałem kilka rzeczy. Wiedziałem, że jeśli nie wyjdę od razu, zmienię zdanie. Podszedłem więc do drzwi wejściowych.

- Jeśli uda mi się jakoś wrócić do Japonii, nieważne jak, ściągnę was za sobą.

Stłumiłem łzy i ruszyłem na stację Hamju. Wiedziałem, że przyjedzie nocny pociąg do miasta Hyesan, w pobliżu granicy. Nagle poczułem się dziwnie wolny. Przekroczyłem niewidzialny próg i moje życie miało się zmienić na zawsze. Po prostu zostawiłem wszystko, co znałem, i wszystkich, których kochałem, i nie było już powrotu. Zamierzałem uciec lub umrzeć, próbując.

Nie było łatwo dostać się pociągiem do Pjongjangu lub granicy. Wymagano specjalnych dokumentów podróżnych, a zdobyć je teraz było trudniej niż kiedykolwiek. Zbyt wielu takich jak ja próbowało uciec do Chin.

Kiedy dotarłem na miejsce, kręciło się tam mnóstwo ludzi. Dowody i bilety sprawdzano przy bramce biletowej. Niedobrze. Odszedłem niecałe dwieście metrów od stacji i przeszedłem przez tory.

Wysoki mur i bujna roślinność miały utrudnić ludziom przejście przez peron, ale udało mi się przedostać pod mur tak cicho, jak tylko mogłem. Musiałem zahaczyć o drut kolczasty, ponieważ moje spodnie były teraz podarte na kawałki, a kolana mi krwawiły. Wyjrzałem zza muru, żeby sprawdzić sytuację na peronie.

Na pociąg czekało wiele osób. Niektórzy spali na ziemi. Inni jedli. Zobaczyłem kilku policjantów. I mnóstwo żołnierzy. Oczywiście. Ze stacji korzystało również wojsko. Znowu niedobrze.

Pozostałem w ukryciu i obserwowałem sytuację przez jakieś kilka godzin. W końcu żołnierze ustawili się w szeregu i na stację wjechał pociąg. Nawet w ciemności widziałem, że jest stary i zardzewiały i że z okien skradziono szyby.

Starałem się znaleźć odpowiedni moment, by wskoczyć do środka. Czy teraz jest ten moment? Nie. To zbyt ryzykowne. Lepiej poczekać na ostatnią możliwą szansę. Ale skąd mam wiedzieć, kiedy taka nadejdzie?

Tak bardzo się wahałem, a czas mijał tak prędko, że zanim się zorientowałem, pociąg zaczął odjeżdżać. Zdałem sobie sprawę, że teraz albo nigdy. Skuliłem się i pobiegłem w stronę pociągu tak szybko, jak tylko dało radę moje zmęczone ciało. Wystraszony i przekonany, że jeden z żołnierzy strzeli mi w plecy.

Wyciągnąłem ręce i chwyciłem się drabiny w ostatnim wagonie. Zacisnąłem palce wokół metalowego pręta i się podciągnąłem. Zrobiłem to z taką siłą, że wpadając do środka, przekoziołkowałem.

Znalazłem się w wąskim przejściu między siedzeniami, twarzą do sufitu. Brakowało mi tchu, byłem tak wyczerpany, że nie mogłem się ruszyć. Było bardzo ciemno, nie paliło się tu żadne światło. W końcu usiadłem i się rozejrzałem. Wszystkie miejsca były zajęte. Niektórzy mnie mijali, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. W tamtych czasie mnóstwo ludzi jeździło na gapę, więc myślę, że moje pojawienie się nie wywołało zamieszania. Ludzie próbowali zasnąć.

I nagle to do mnie dotarło. Zrobiłem to. Naprawdę udało mi się wsiąść do pociągu. Poczułem przypływ ulgi. I głód. Tego dnia rano zjadłem jedynie miskę zupy, wiele godzin temu. Oparłem się plecami o drzwi na końcu wagonu i drzemałem. Niespodziewanie wybudziło mnie światło dochodzące z poprzedniego wagonu. To kontroler z latarką sprawdzał dokumenty podróżne pasażerów. Natychmiast oprzytomniałem.

(...)
Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

Około północy pociąg dotarł do ciemnej i opuszczonej stacji. Rozpoznałem nazwę na wytartym szyldzie. To był ostatni przystanek przed Hyesanem. Uznałem, że dotarcie do końcowej stacji jest zbyt ryzykowne. Mogą mnie tam poprosić o dokumenty podróżne, a to oznaczałoby koniec. Nadszedł czas, by rozstać się ze sprzęgiem i drabiną. Wyskoczyłem z pociągu i odszedłem w noc. Wiedziałem, że rzeka Yalu Jiang jest niedaleko.

Rzeka Yalu Jiang oddziela Chiny od Korei Północnej. Wiele osób ją pokonuje, a jeszcze więcej próbuje. Co dziwne, jakieś trzydzieści lat wcześniej wielu chińskich Koreańczyków i Chińczyków próbowało uciec do Korei Północnej w trakcie Wielkiego Skoku i Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej, czyli chińskiej wersji wielkiego głodu. Teraz migrowano w drugą stronę.

Hyesan słynie z pokładów węgla kamiennego i kopalni miedzi. Niecałe dwadzieścia kilometrów na północny wschód od miasta znajduje się miejscowość Poch'ŏnbo, gdzie w 1937 roku doszło do słynnej bitwy. Koreańczycy próbowali wypchnąć japońskich okupantów ze swojego kraju i Antyjapoński Korpus Partyzancki, rzekomo dowodzony przez Kim Ir Sena, sprał na kwaśne jabłko japońską armię. Z tego powodu obszar stał się znany jako "Święta Ziemia Rewolucji". W mieście stoi ogromny pomnik ku jej czci i posąg Kim Ir Sena.

Jak to się zmienia! W 1996 roku Święta Ziemia Rewolucji popadła w niesławę jako miejsce, skąd ludzie próbują uciec do Chin. Legiony straży granicznej patrolowały je całą dobę.

Słyszałem straszne historie o tym, co się stało z ludźmi złapanymi na próbie ucieczki; każdy słyszał. Przerażające opowieści. Kto wie, czy były prawdziwe, czy też władza je szerzyła, aby zatrzymać nas w kraju. Jedna z najgorszych to "sprawa kolczyka w nosie". Otóż północnokoreańska policja złapała w Chinach czteroosobową rodzinę. Potem przecisnęła im drut przez nosy, aby ich ze sobą złączyć. Chińscy celnicy byli tym okrucieństwem zszokowani i wyjaśnili, że takie rzeczy są u nich w kraju niedozwolone. Zirytowana oceną chińskich celników północnokoreańska policja, popisując się swoimi barbarzyńskimi metodami, rozstrzelała całą rodzinę, gdy tylko grupa wróciła do kraju.

(...)

Po ucieczce z pociągu szedłem tak długo, że zdrętwiały mi nogi. Ale w końcu dotarłem do Hyesanu. Nie jadłem dwa dni, więc udałem się na targ. Był ogromny, a towarów tak wiele, że zakręciło mi się w głowie. Ryż... mąka... ikra mintaja... do wyboru, do koloru. Niektórzy faktycznie przyszli coś kupić, inni wyglądali na bezdomnych, którzy mogli jedynie patrzeć z zazdrością.

Oczywiście nie miałem pieniędzy, więc próbowałem znaleźć coś na ziemi. W końcu zauważyłem porzucone kolby kukurydzy. Nie miały już ziaren, ale wbiłem w nie zęby i zjadłem, co się dało.

(...)

Tej nocy wróciłem nad brzeg i schowałem się w krzakach, by obserwować, co się dzieje po zmroku. Strażnicy patrolowali obszar z latarkami. Co gorsza, pojawił się księżyc. Widziałem jego odbicie w rzece. Było zbyt jasno, żeby się przeprawić, dlatego wróciłem na teren stacji.

Znajdowała się tam długa ławka, na której ludzie czekali na pociąg. Zauważyłem, że coś jedzą, krążyłem więc w pobliżu, czekając, aż wyrzucą resztki. Gdy zebrałem wszystko, co mogłem, ukryłem się pod innym krzakiem. Wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie przedostać się przez rzekę w biały dzień. Od razu by mnie zauważyli. Po zmroku natomiast, gdy księżyc oświetlał teren, a strażnicy chodzili z latarkami, było po prostu za jasno.

Nie wiedziałem, co robić. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to próbować przejść przez rzekę przy zmianie warty. Ale jak miałem poznać rutynę strażników, nie zdradzając swojej obecności? Leżałem na chłodnej ziemi i głowiłem się nad tym nieustannie.

Obserwowałem ich przez dwa dni, by trafić na odpowiedni moment na przeprawę. Fizycznie czułem się wtedy już bardzo źle. I oczywiście nerwy miałem stargane. Gdziekolwiek szedłem, zawsze co chwilę spoglądałem za siebie. Wpadłem w taką paranoję, że we wszystkich, których mijałem, widziałem policjantów.

W końcu postanowiłem rozmówić się ze sobą. "Posłuchaj! Nie masz na to czasu. Twoja rodzina głoduje! Słabniesz z dnia na dzień. Musisz przejść przez tę rzekę! W przeciwnym razie twoi bliscy umrą i ty również umrzesz".

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

Trzeciej nocy wróciłem nad brzeg rzeki tuż po zachodzie słońca, ukryłem się pod krzakami i czekałem na swoją szansę. Strażnicy krążyli.

"Nie mogą mnie zastrzelić! Nie mogę tu umrzeć!" - myślałem.

Nie dało się porządnie skupić, położyłem się więc na ziemi i zamknąłem oczy. Kiedy próbowałem wstać, okazało się, że nie mam siły się podnieść. Myślałem, że to koniec, że umieram. Dotarłem do tego momentu, byłem tak blisko, ale czekałem zbyt długo. I nagle ujrzałem twarze matki, ojca i wszystkich swoich dzieci.

"Musisz wstać i iść! Musisz znaleźć w sobie siłę" - powiedziała matka.

A potem zaczęło mżyć. Poczułem krople na twarzy. Otworzyłem oczy, ale łzy zamazywały mi widok. Spojrzałem w niebo. Było zupełnie ciemno. Ciemno jak w grobie. Deszcz się nasilał, ale, o dziwo, siły zaczęły mi wracać i myślałem trzeźwiej.

(...)

Teraz szedłem wzdłuż brzegu rzeki. Przestałem się przejmować strażnikami. Jeśli na coś liczyłem, to na śmierć.

Coś trzasnęło pod naciskiem mojej stopy. Gałąź? Korzeń? Przekonany, że zaraz mnie zastrzelą, instynktownie się odwróciłem. I ku mojemu zdziwieniu w zasięgu wzroku nie było ani jednego strażnika. Czy następowała właśnie zmiana warty?

Tak! Teraz albo nigdy. Rzuciłem się do rzeki i zacząłem płynąć. Ale wtedy uderzyłem o coś głową. Skała? Nie miałem pojęcia. Woda wlała się mi do ust i miałem niejasną świadomość, że nurt niesie mnie w dół rzeki. Wtedy straciłem przytomność.

Nie mam pojęcia, ile czasu minęło. Kiedy się ocknąłem, leżałem na brzegu.

"Cholera! Nie udało mi się" - pomyślałem.

Trząsłem się spazmatycznie, nie miałem na nic siły. Udało mi się unieść głowę i zobaczyłem w oddali światło. Chyba paliło się w jakimś domu.

"Włączone światło. Dziwne. Kto by zrobił coś takiego?" - zastanawiałem się. W Korei Północnej zapalanie światła w nocy było jednoznaczne ze zdradą stanu. Nie mogłem wstać, ale mogłem się czołgać. Doczołgałem się więc do tego domu.

Wtedy w oddali usłyszałem szczekanie.


***

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz! 

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: Korea Północna | ucieczka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy