USS „Cyclops”. Tajemnicze zaginięcie okrętu

USS "Cyclops" na rzece Hundson w 1911 roku /US NAVY /domena publiczna
Reklama

Zaginięcie zaopatrzeniowca USS „Cyclops” do dziś stanowi niewyjaśnioną tajemnicę. Okręt zaginął bez śladu wraz z całą załogą w marcu 1918 roku.

USS "Cyclops" został zwodowany 7 maja 1910 roku jako jeden z czterech węglowców floty typu "Proteus". Okręt miał stanowić wsparcie dla zespołów krążowników liniowych i pancerników, transportując zapasy węgla i smarów. Już jego pierwsza misja była znacząca - od maja do lipca 1911 roku odbył rejs z okrętami 2 Dywizjonu Floty Atlantyku na Bałtyk. 

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych służył na wschodnim wybrzeżu, wspierając amerykańskie operacje na Karaibach. Brał udział w amerykańskiej interwencji podczas rewolucji meksykańskiej, gdzie wspierał okręty biorące udział w oblężeniu i zajęciu miasta Veracruz w kwietniu 1914 roku. Po fiasku operacji "Cyclops" wrócił do transportu węgla pomiędzy wschodnim wybrzeżem a licznymi bazami Floty rozrzuconymi po Karaibach.

Reklama

Wielka Wojna

Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny po stronie aliantów, "Cyclops" został wysłany w czerwcu 1917 roku do Saint-Nazaire we Francji, a następnie do Halifaxu w Nowej Szkocji. Były to jedyne przerywniki od nudnej służby na Karaibach. Miało się to zmienić po przydziale do Naval Overseas Transportation Service - rejsy miały być dłuższe i znów w zespołach bojowych. 

W pierwszym rejsie wyruszył do brazylijskiego Rio de Janeiro. Po kilku dniach pobytu w Ameryce Południowej okręt wyruszył z ładunkiem 8000 ton rudy manganu do Baltimore. Tuż przed wyjściem z portu dowódca okrętu, komandor porucznik George W. Worley, poinformował sztab, że w prawoburtowym silniku pękł cylinder i maszyna została odstawiona. W odpowiedzi usłyszał, żeby wrócił do Stanów, gdzie jednostka przejdzie naprawy.

Okręt doszedł bez problemów do Salwadoru, gdzie zatrzymał się na dwa dni, aby zabunkrować węgiel, pobrać wodę i świeże mięso. Bez problemów ruszył w dalszą drogę, jednak już na wysokości Barbadosu pojawił się problem - jednostka szła zbyt głęboko. Jednak po sprawdzeniu na Barbadosie, czy nie jest przeładowany, zdecydowano się iść dalej. Tam ostatni raz widziano "Cyclopsa", kiedy wychodził rankiem 4 marca z portu. Wszystko, co się działo później jest kwestią domysłów.

Tajemnicze zaginięcie


Okręt miał być widziany jeszcze raz 9 marca na wysokości Wirginii, jednak kapitan masowca "Amolco" zaprzeczył później, aby spotkali zaginioną jednostkę. I prawdopodobnie miał rację. Planowo "Cyclops" miał zawinąć do Boltimore 13 marca, gdyby zauważono go 9 marca u wybrzeży Wirginii, oznaczałoby, że był zaledwie jeden dzień drogi od docelowego portu. Co było niemożliwe zważywszy na jego prędkość marszu.

Kiedy transportowiec nie dotarł do Baltimore, rozpoczęto poszukiwania. Niestety nie przyniosły one żadnego skutku. Podejrzewano, że okręt mógł zostać zatopiony przez U-boota, albo własną załogę. Zwłaszcza kiedy się okazało, że komandor porucznik George W. Worley naprawdę nazywał się Johan Frederick Wichmann i urodził się w 1862 roku w Hanowerze. Nie ukrywał, że jest niemieckim monarchistą i też takich najbliższych współpracowników sobie dobrał - wszyscy oficerowie na pokładzie "Cyclopsa" mieli niemieckie pochodzenie i przez cały czas utrzymywali bliskie kontakty z ojczyzną. Te teorie upadły dopiero po wojnie - w rejonie, przez który przechodził "Cyclops" nie było wówczas żadnego U-boota, a załoga ani nie porwała, ani nie zatopiła okrętu i nie zdezerterowała. Los 306 marynarzy pozostawał nieznany.

Szeroko zakrojone śledztwo US Navy zakończyło się dość lakonicznym podsumowaniem: "Zostało sprawdzonych wiele teorii, ale żadna z nich nie wyjaśnia w sposób zadowalający jego zniknięcie".

Ofiary Trójkąta Bermudzkiego?

1 czerwca 1918 roku zastępca sekretarza marynarki wojennej, Franklin D. Roosevelt oświadczył, że "Cyclops" jest oficjalnie stracony, a załoga nie żyje. Przez lata uważano, że padł ofiarą Trójkąta Bermudzkiego - zaginął bez śladu jak dziesiątki innych statków i okrętów. Co ciekawe, taki sam los spotkał dwa z trzech - bliźniaków "Cyclopsa - USS "Proteus" zaginął w tym samym rejonie bez śladu wraz z 158 członkami załogi w październiku 1941 roku, a USS "Nereus" dwa miesiące później z 236 członkami załogi. Obie jednostki przewoziły wówczas rudę manganu.

Kontradmirał George van Deurs w latach 40. wysnuł wniosek, że utrata okrętu była związana z błędami konstrukcyjnymi. Podłużnice miały dość szybko korodować, osłabiając strukturę kadłuba. Co przy trafieniu na sztorm, mogło okazać się zgubne.

Miał ku temu bardzo mocne podstawy - ostatni z bliźniaków "Cyclopsa", USS "Jupiter" został po I wojnie światowej przebudowany na pierwszy amerykański lotniskowiec USS "Langley" - już podczas przebudowy okazało się, że niektóre dwuteowniki prowadzące przez śródokręcie były skorodowane i trzeba było je wzmocnić. Admirał van Deurs stwierdził, że w przypadku powstania fal odpowiednio daleko od siebie, na ich szczytach opierały się jedynie dziób i rufa. Dodając do tego ładunek rudy manganu, która przy zamoknięciu tworzyła gęstą zawiesinę, mogło doprowadzić do przełamania się jednostki na pół. Czy tak się stało? Póki nie zostaną znalezione wraki trzech węglowców typu "Proteus" żadna z teorii nie znajdzie potwierdzenia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy