"Tragedia Trypolska". Kozacka rzeź na bolszewikach

Rzadkie zdjęcie pokazujące marynarzy Dnieprzańskiej Flotylli Wojennej podczas walk przeciw Kozakom /zbiory S. Zagórskiego /INTERIA.PL
Reklama

Bolszewickie dowództwo uważało, że wiosną 1919 roku znacznie niebezpieczniejszym przeciwnikiem niż Polacy czy oddziały zbrojne ruchu chłopskiego był gen. Anton Denikin, dowódca Sił Zbrojnych Południa Rosji. Okazało się jednak, że kozacy znów podnieśli głowy i sprawili bolszewikom krwawą łaźnię. Czerwoni nigdy im tego nie wybaczyli.

Podczas wojny domowej pomiędzy dwoma wrogimi obozami balansowali jeszcze anarchiści - zieloni, zwykli chłopi, którzy zostali porwani przez ideologię Nestora Machny i jemu podobnych. Stworzyli oni samorządną, całkowicie niezależną od Rosji i Ukrainy republikę. Była to właściwie grupa luźno powiązanych ze sobą organizacji quasi-politycznych.

Nie była to republika anarchistyczna w rozumieniu anarchii, jaką znamy dziś. Istniała w niej pewna hierarchia społeczna oraz system danin ściśle związany z potrzebami wojska, a chłopi byli kontrolowani przez rady. Utworzono związki i komitety zawodowe, spółdzielnie i samorządy.

Reklama

Powołane przez atamanów efemeryczne państwa i specyficzne systemy polityczne, które przybrały pośrednią formę pomiędzy anarchią a pierwotnym komunizmem i nowoczesnym ruchem rewolucyjnym, zostały zbiorczo nazwane Machnowszczyzną.

Od samego początku istnienia "państw" targały nimi niewypowiedziane konflikty. Walczono z każdym, kto znajdował się nad środkowym Dnieprem, i z każdym sprzymierzano się dla doraźnych korzyści. Żaden z tych sojuszy nie był trwalszy dłużej, niż wymagała tego sytuacja. Do walk dochodziło nawet pomiędzy samymi atamanami.

Ataman o twarzy dziecka

Ataman Zełenyj, czyli Daniło Terpiło, najpierw latem 1918 roku poprowadził wiernych sobie Kozaków przeciwko Niemcom. W listopadzie uznał zwierzchność Semena Petlury i utworzył liczącą 3000 bagnetów 1 Dnieprowską Dywizją Powstańczą. Skierował ją przeciw hetmanowi Pawłowi Skoropadskiemu, który w międzyczasie przejął władzę w Kijowie, chcąc zjednoczyć Ukrainę z Rosją.

Niedługo po wypędzeniu Skoropadskiego Zełenyj poróżnił się z Petlurą, wyprowadził swą dywizję z Kijowa i rozpuścił ją na początku stycznia 1919 roku. W połowie miesiąca, kiedy Sowieci zajęli Kijów, zebrał swój oddział ponownie i wystąpił przeciw Strzelcom Siczowym Petlury.

Szukając silnego sojusznika, 8 lutego wysłał emisariuszy do bolszewików, proponując im współpracę. Po krótkich negocjacjach zgodził się na włączenie swej dywizji w skład 1 Ukraińskiej Armii Czerwonej pod nazwą 1 Sowiecka Dywizja Kijowska. Gdy pod koniec lutego bolszewicy chcieli wprowadzić w dywizji swoje porządki, Zełenyj obrócił się przeciwko nim.

Nie zrobił tego bez planu i na chybcika. Najpierw przyjął od nich wyposażenie, zapasy prowiantu i dopiero wówczas, 20 marca, w Trypolu rozpoczął regularną wojnę przeciw Sowietom, likwidując bolszewickich agitatorów i aresztując czerwonogwardzistów. Pięć dni później Rada Komisarzy Ludowych uznała Zełenego za wyjętego spod prawa i wysłała przeciwko niemu ekspedycję.

Walczono pod Trypolem i Plutami. Początkowo Kozacy sprawnie powstrzymywali czerwonych. Nawet uderzyli na Kijów, gdzie zdobyli kilka okrętów i statków transportowych. Wówczas bolszewicy wysłali silną ekspedycję karną, która pod Pieczkami pobiła Kozaków i zmusiła ich do odwrotu.

Kozacy wracają

Zmuszona do ucieczki w końcu maja 1919 roku grupa Kozaków została odtworzona i w końcu czerwca liczyła od 2000 do 4000 ludzi, uzbrojonych w 30-40 karabinów maszynowych i dwa działa kal. 76 mm. 26 czerwca Zełenyj rozpoczął działania bojowe w kierunku Kijowa. W radzieckim Naczelnym Dowództwie zapanowała panika.

Bezpośrednie dowództwo nad najważniejszymi oddziałami przejął Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych Ukrainy, Kliment Woroszyłow. Doszło do tego, że z Kijowa Woroszyłow bezpośrednio starał się dowodzić pojedynczymi statkami, kompaniami czy szwadronami kawalerii.

Woroszyłow zdecydował, że najpierw trzeba pokonać przeciwnika, który jest najsłabszy i ma najbliżej do Kijowa. Zarządził, aby wszystkie dostępne jednostki znajdujące się na Polesiu ściągnąć na Dniepr, żeby powstrzymać ofensywę Denikina i Zełenego. Miały one wysadzić na brzeg serię desantów, które powinny wraz z oddziałami lądowymi okrążyć i zlikwidować siły atamana, a potem ruszyć w dół rzeki. Jak się później okazało, plan miał więcej złych stron niż dobrych.

Między innymi dzięki niemu Wojsko Polskie mogło rozpocząć ofensywę na Mińsk, podczas której marynarze Flotylli Pińskiej przeszli chrzest bojowy. Nim to nastąpiło, Andriej Połupanow, dowódca sił rzecznych na Ukrainie, ruszył do boju przeciw Zełenemu. Wspominał później:

"Podczas walk w Jekatierinosławiu otrzymałem telegram z Kijowa od komisarza okręgowego, który poinformował, że Zełenyj rozpoczął powstanie i zagroził Kijowowi. Dowódca flotylli rozkazał, aby dwa statki obecne w Czerkasach, kuter opancerzony No.1 oraz jednostka pomocnicza 'Charlotte', żeby odeszły do Trypola, gdzie ogniem dział miały wesprzeć lądowanie desantu, który miał przyjść z Kijowa na pokładzie pasażerskiego parowca 'Gogol'."

Do boju

24 czerwca wyszedł z Kijowa "Gogol" z desantem młodych, słabo wyszkolonych, właściwie dzieci, które ledwie nauczyły się strzelać. Brak umiejętności nadrabiali zapałem. Przekonani o swej nieśmiertelności, ufni, że nic złego nie może im się stać. Nabuzowani hormonami. Przed nimi była pierwsza walka, o której nie mieli żadnego pojęcia.

Kiedy tylko "Gogol" znalazł się w zasięgu wzroku kozackich patroli, śledzono go cały czas z brzegu. Kolejni jeźdźcy przekazywali informacje podawane przez czujkę, która powoli podążała za parowcem. Kiedy ten przybył pod Trypole, wszyscy na niego czekali. Doskonale wstrzelane w brzeg działa i karabiny maszynowe czekały na desant.

Parowiec płynął powoli, młócąc wodę łopatami. Kiedy pokazały się pierwsze zabudowania Kijliewa, rozpoczęto szeroki nawrót na południowy zachód. Desant przygotowywał się do ataku. Marynarze ułożyli przy burcie trapy. Na mostku wszyscy nadal zerkali na bakburtę, wyglądając z utęsknieniem okrętów artyleryjskich. Tych jednak nadal nie było.

Nie widząc na brzegu ruchu, zdecydowano się wysadzić desant na niskim brzegu pod wsią Chalipie. Statek ruszył pełną mocą maszyn w stronę brzegu. Nadal nie widać było jakiegokolwiek przeciwnika.

Rzeź

Komsomolcy zaczęli ustawiać się przy relingach. Wielki kadłub zatrzymał się z drżeniem. Trapy uderzyły o ukryte płytko dno. Piechurzy zaczęli zbiegać, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Do brzegu mieli około 50 metrów płycizn. Ostatni z nich zbiegł z pokładu i w tym momencie rozpętało się piekło.

Z wysokiego brzegu ogień otworzyły karabiny maszynowe, kosząc pierwsze szeregi. Wnet zaczęli padać kolejni. Pomiędzy biegnącymi wykwitały fontanny wody. Większość pocisków wbijała się w muliste dno.

Pozostałe jednak trafiały wprost w biegnących, rozrywając ich ciała. Woda przy brzegu zaczęła się czerwienić. Fale kołysały unoszącymi się na powierzchni ciałami. Pozostający przy życiu rozbiegli się na wszystkie strony, próbując się ratować na głębszej wodzie. Nic im to nie dało.

Kozacy wybiegli z okopów z granatami w dłoniach. Stalowe jajka poleciały szerokim łukiem w stronę próbujących utrzymać się na powierzchni komsomolców. Głuche podwodne wybuchy wyrzuciły pozbawione kończyn ciała nieszczęśników w powietrze.

Kapitan "Gogola" próbował wycofać się na głębszą wodę, lecz maszyny nie były w stanie ściągnąć go z płycizny. Statek szarpał się, koła waliły o wodę. Mimo to nawet nie drgnął. Widząc te próby, część Kozaków przeniosła ogień na parowiec. Kolejni, wbiegając wręcz do wody, obrzucili go granatami.

Niektóre z nich nie doleciały, wybuchając dość daleko od kadłuba. Jeden lub dwa eksplodowały jednak tuż obok tambora, uszkadzając łopatki. Jak na ironię, bliskie wybuchy granatów rozkołysały kadłub, który odkleił się od mułu i statek powoli zaczął się cofać.

Widząc cofającego się "Gogola", niedobitki komsomolców próbowały się dostać na pokład. Coraz głębsza woda, w którą wbiegali, spowalniała ich. Stawali się coraz łatwiejszym celem dla kul karabinowych. Po kilku seriach na powierzchni unosiły się jedynie zakrwawione zwłoki. Połupanow był zdruzgotany. Dwadzieścia lat później zanotował:

"Z Kijowa na 'Gogolu' zostało wysłanych 500 komsomolców. Desant przybył pod Trypole, kiedy jeszcze nasze okręty były w drodze. Bandyci wcześniej dowiedzieli się o tym, że statek wychodzi z Kijowa. Nasi komsomolcy nie zdążyli jeszcze zejść z pokładu na brzeg w Chalipiu, kiedy z wysokiego trypolskiego brzegu został otwarty ogień w kierunku 'Gogola'.

Desant zaatakowało kilka tysięcy bandytów. Zełenowcy obrzucili parowiec granatami i ostrzelali komsomolców, próbujących się przedostać na brzeg wpław. To był tylko jeden z epizodów wojny rozgrywającej się na Dnieprze, która weszła do historii wojny domowej pod nazwą ‘trypolskiej tragedii’."

Nieudana zemsta

Bolszewicy planowali zemstę. Kilka dni później ruszyli znacznymi siłami pod Trypole. Ich uderzenie trafiło w próżnię. Ataman Zełenyj sprytnie wycofał swoje siły i połączył je z armią gen. Denikina. Dopiero 20 lipca 1919 roku czerwoni uderzyli na Chalipie i Trypole, do których wrócili Kozacy.

Tym razem rozpoznanie zawiodło. Zełenyj nie spodziewał się jeszcze ataku. Był przekonany, że bolszewicy są związani walką z Armią Ochotniczą. Dopiero przygotowywał się do rozpoczęcia działań, gromadził zapasy amunicji i pożywienia, szkolił rekrutów. Połupanowcy uderzyli

znacznie wcześniej, niż przypuszczał, a uderzenie było iście huraganowe: "We wsi wszystkie chaty zostały spalone. Wszędzie było widać ślady strasznego zniszczenia. Zełenyj terroryzował trypolskich nędzarzy. Wielu z nich było przymusowo wcielonych do jego bandy".

Połupanow sądził, że Zełenyj zginął w Trypolu. Mylił się. Kozaka nie było nawet we wsi. Wraz ze swym powstańczym sztabem rezydował wówczas w Chalipiu. W późniejszych raportach bolszewicki dowódca uważał, że "Zełenyj haniebnie uciekł, jednak wkrótce zginął z rąk swoich wspólników. Jednostki Armii Czerwonej kontynuowały likwidację band i wkrótce bunt zełenowców został zdławiony".

Wojenmor znacznie się pomylił. Daniło Terpiło był cały i zdrów. Zginął dopiero w listopadzie 1919 roku w walce z oddziałami Armii Ochotniczej Denikina, z którym się poróżnił. Nim do tego doszło, usilnie starał się odbudować potęgę swych oddziałów, co nie było łatwe. Kozacy znaleźli się pomiędzy młotem a kowadłem - pomiędzy wielkimi armiami, które dążyły do ostatecznego starcia. Ich rola na froncie była coraz mniejsza, a bolszewicy nie zapomnieli im zadanych klęsk. Wielu z nich zginęło w katowniach Czeka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy