The Falling Man: Dramat ofiar 9/11 zamknięty w jednym obrazku

11 września 2001 roku z wież WTC wyskoczyło prawie 250 osób /East News
Reklama

12 września 2001 roku, dzień po tragedii związanej z atakami na WTC, w gazecie "The New York Times" opublikowano zdjęcie mężczyzny wyskakującego z jednej z wież. Kilka dni później obrazek ten ujrzał już cały świat. "The Falling Man", czyli Spadający Człowiek, została uznana za jedną najważniejszych fotografii wykonanych w XXI wieku. Ale to coś więcej, niż zdjęcie. To historia tysięcy ludzi opowiedziana jednym ujęciem.

Ułożenie jego ciała porównuje się często do kształtu strzały, która wystrzelona chwilę wcześniej ku niebu, spada ze świstem na ziemię. To świat zdecydował o jego losie, choć w decydującym momencie to właśnie on postanowił po raz ostatni przejąć kontrolę. Inni, spadając z wysokości stu pięter, byli przerażeni. Półnadzy, często bez butów, próbowali w porywie desperacji chwytać się życia. 

On wydaje się spokojny, niemal zrelaksowany, z jedną nogą ugiętą i ramionami ułożonymi wzdłuż ciała. Zupełnie jakby godził się z tym, co się już stało i tym, co się za moment stanie. Nie boi się grawitacji i nie boi się śmierci.

Reklama

Kim był Spadający Człowiek? Nie wiemy tego do dzisiaj. Wiadomo za to, kto i jak wykonał historyczne zdjęcie.

Richard Drew, fotograf Associated Press, 11 września 2001 od rana pracował przy pokazie mody na Manhattanie. Kiedy tylko dowiedział się o zamieszaniu przy Światowym Centrum Handlu, wsiadł w metro i pojechał w stronę wież, by być na miejscu wydarzeń. Rzecz jasna, nie spodziewał się tego, co zobaczy.

Ale Drew nie skupił się na płonących budynkach, kłębach dymu, rozhisteryzowanym tłumie i innych znanych nam obrazach. Zwrócił uwagę na pojedynczych ludzi, którzy w swoich ostatnich minutach zdecydowali się na rozpaczliwy czyn. Zamiast czekać na koniec, przybliżali go sami i wyskakiwali z płonącego, 110-piętrowego wieżowca. Drew starał się uchwycić spadające postaci. W ten sposób powstał Spadający Człowiek.

Zdjęcie "The Falling Man" ukazało się na łamach "The New York Times" dzień po zamachach. Do połowy września pokazały je media na całym globie. Stało się jednym z symboli 9/11. Milczącym upamiętnieniem dramatu ofiar i ich rodzin.

Dwa lata później, w roku 2003, ponownie zrobiło się o nim głośno dzięki Tomowi Junodowi. Dziennikarz magazynu "Esquire" postanowił opisać, na czym polega wyjątkowość zdjęcia. Co konkretnie na nim widać, co symbolizuje i kim może być jego bohater.

Temat powrócił z okazji zbliżającej się 20. rocznicy zamachów. Autor słynnego tekstu sprzed 18 lat, wraz z kolegami, wspomina moment, gdy zobaczyli zdjęcie Drew’a. 

"Nie mieliśmy w mieszkaniu telewizora, więc z żoną poszliśmy do baru, by oglądać to, co wydarzyło się rano" - wspomina Junod. "Następnego dnia byliśmy głodni informacji i przeglądaliśmy wszelkie możliwe gazety. Zdjęcie Drew’a było zapowiedzią nowego świata. Byłem zdruzgotany. Ten obraz prześladował mnie potem przez długi czas. Kim był ten facet? I dlaczego akurat nim zachwycili się wydawcy w tylu krajach".

Analiza fenomenu Spadającego Człowieka zajęła Junodowi dwa lata. Dziennikarz, oprócz rozłożenia na części pierwsze samego zdjęcia, zwrócił uwagę na dwa inne, bardzo ważne aspekty: zjawisko "skoczków" (oryg. "jumpers") oraz tożsamość bohatera fotografii.

Mianem "jumpers" określa się osoby, które postanowiły wyskoczyć z płonących wież WTC. Według szacunków mogło być to nawet 250 ludzi. Jak opisuje Junod, samobójcy najpierw wyskakiwali z okien, które rozsypały się w wyniku uderzenia. Potem sami wybijali szyby, żeby wydostać się z płonącego więzienia. "Skakali, by odetchnąć jeszcze raz, zanim umrą" - pisze. "Skakali w ciągu, ze wszystkich stron budynku, ze wszystkich pięter powyżej i na wysokości śmiertelnej rany zadanej WTC. Skakali z biur Marsh & McLennan, Cantor Fitzgerald i restauracji Windows on the World, położonej na 106 i 107 piętrze. Przez ponad półtorej godziny płynęli strumieniem, konsekwentnie, jeden po drugim."

Eksperci zwracają uwagę na to, że "skoczkowie", szczególnie ci z wieży, która runęła jako pierwsza, nie mogli wiedzieć, jaki będzie finał pożaru. Sami stwierdzili, że i tak czeka ich śmierć. Albo nie wytrzymali napięcia.

Do dzisiaj nie rozwiązano największej zagadki związanej ze zdjęciem: Kim jest The Falling Man? Junod, powołując się na słowa swojego kolegi po fachu, Petera Cheneya, zawyrokował, iż prawdopodobnie jest to Norberto Hernandez, pastry chef wspomnianego lokalu Windows of the World. Podejrzenia te wynikały z karnacji postaci i jej ubrania. Jednak rodzina Hernandeza stwierdziła, że to nie on znajduje się na fotografii.

W 2006, dziennikarze CNN ustalili, że najpewniej był to 43-letni Jonathan Briley, pracownik techniczny restauracji. Zdaniem jego krewnych wskazuje na to ubiór postaci, gdyż mężczyzna tak właśnie ubierał się zazwyczaj do pracy. Żona Brileya nie potrafi jednak potwierdzić, w co ubrany był jej mąż tego dnia, gdyż wyszedł do pracy wcześnie rano, zanim się obudziła. 

Tajemnica stojąca za tożsamością bohatera dodaje obrazowi mistycznej aury. Ale nie to wywołało najwięcej emocji. Wiele gazet musiało tłumaczyć się po publikacji zdjęcia, wiele stacji telewizyjnych zdecydowało się nie emitować go po raz kolejny. Powodem była fala oburzenia ze względu na to, że fotografia przedstawia bardzo drastyczną scenę i, zdaniem krytyków, odziera ofiarę z intymności. Zamiast oddawać hołd, bezcześci jej ostatnie chwile i robi szopkę z tragedii zarówno samego Człowieka, jak i jego rodziny. 

Sam Richard Drew musiał tłumaczyć się z zarzutów o brak profesjonalizmu i żerowanie na ludzkim dramacie. Dostał też wiele pogróżek i apeli o niepublikowanie zdjęcia.

W obronie fotografa staje wspomniany Tom Junod, który uważa, że "reporter musi być tam, gdzie dzieje się coś ważnego". Junod wychodzi z założenia, że świat nie poczułby tak mocno wymiaru tragedii skoczków, gdyby nie Drew i jego zdjęcie. "Wiele osób udaje świętych i oburza się, jednocześnie z lubością patrząc na sceny ludzkich tragedii. Dziennikarz nie może ocenić na gorąco, czy można uwiecznić dany obraz, czy nie. Nigdy nie wiesz, czy to, czego jesteś świadkiem, nie będzie ważnym momentem w historii świata. Aparat nie ocenia takich momentów. Drew nie mógł wiedzieć, czy ci ludzie żyją, czy ktoś w ogóle będzie o nich pamiętał".

Trudno się nie zgodzić. Pomimo tego, że zdjęcie rzeczywiście przyprawia o ciarki i może bulwersować lub zniesmaczać (głównie, jak zauważa Junod, świętoszków-hipokrytów, którzy pozują na poprawnych politycznie), to obowiązkiem dziennikarza jest pokazać świat takim, jakim jest. Bez upiększania czy kolorowania, ale także bez wymazywania rzeczywistości. 

A rzeczywistość jest taka, że prawie 250 osób, tak jak Spadający Człowiek, wyskoczyło 11 września 2001 roku z wież World Trade Center. Gdyby nie fotografia Richarda Drew, być może świat nie pochyliłby się nad ich losem z aż takim przejęciem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zdjęcie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy