Taka spokojna, górska wieś Hain

Wieś Hain nie miała szczęścia i polskiego odpowiednika. Za kilka tygodni miało się to zmienić, kiedy zrobiło się o niej głośno w całej Polsce. Wtedy Hain stała się Matejkowicami.

Przesieka leży w Karkonoszach, na przeszło dwustumetrowej różnicy poziomów. Górna część wsi sięga blisko 700 m n.p.m. Gdzieś pośrodku, przy wijącej się pod górę drodze jest ciekawe miejsce. Na początku XX w. posadzono tu dąb pokoju. Teraz stoi tu pomnik. Napis białą farbą informuje, że to ku pamięci bohaterów poległych za wolność i demokrację. Pewnie polskich, bo napis jest po polsku. Tylko szczegółów o kogo chodzi, brak. Jedynie nieliczni wiedzą, że pomnik ów jest "przerobionym" pomnikiem niemieckim - ku chwale poległych w czasie I wojny światowej. Przy większej dociekliwości zauważyć można, że na jednym z kamieni tworzących rozbudowany postument pomnika widnieje napis: "Matejkowice 22 lipiec 1946 r.".

Reklama

Obraz Matejki złożony "w kostkę"

Ta górska wieś z chwilą zakończenia wojny nadal nosiła niemiecką nazwę Hain. Choć pierwszą, doraźną próbą zmian nazw miejscowości Dolnego Śląska było obwieszczenie Pełnomocnika Rządu RP na Okręg Administracyjny Dolnego Śląska (był nim Stanisław Piaskowski) z dn. 11 VI 1945 roku w sprawie polskich nazw miejscowości. Ukazało się ono w Biuletynie Urzędowym Nr 1 Generalnego Pełnomocnika dla Ziem Odzyskanych z 19 VI 1945 r.

W rozdziale "Rejencja Lignicka"(!) podano nazwy niemieckie miejscowości i tylko niektóre odpowiedniki polskie. Pod Karkonoszami na 58 niemieckich nazw, w pierwszym podejściu przypisano zaledwie 18 nazw polskich. Wieś Hain nie miała szczęścia i polskiego odpowiednika. Za kilka tygodni miało się to zmienić, kiedy zrobiło się o niej głośno w całej Polsce. Wtedy Hain stała się Matejkowicami.

Nazwy zaczęto używać na pamiątkę odnalezienia tu trzech płócien Jana Matejki, ukrytych przez Niemców. Poszło o umieszczone w drewnianych skrzyniach obrazy: "Batory pod Pskowem", "Rejtan" i "Unia Lubelska". "Rejtan" miał wymiar 282×487 cm, "Unia Lubelska" - 298 × 512 cm, zaś "Batory" - 322 × 545 cm. Z tym ostatnim było najgorzej, bo złożony był "w kostkę" aż na 18 części. Odnalazła je ekipa poszukiwawcza profesora Stanisława Lorentza. No właśnie - odnalazła czy natrafiła? W literaturze o poszukiwaniach utraconych przez Polskę dzieł sztuki, wspomniane obrazy Matejki należą do tych, które wymienia się jednym tchem jako spektakularny sukces poszukiwawczy warszawskiej grupy historyków sztuki.

Jednak w samej Przesiece funkcjonują dziś na ten temat różne opinie, jak to rzeczywiście z tymi obrazami było. Przeanalizujmy zatem po kolei.

Wersja pierwsza: Efekt dobrze zjedzonego obiadu

Już w maju 1945 r. prof. Stanisław Lorentz, będący przedstawicielem Ministerstwa Kultury i Sztuki w randze Dyrektora Muzeów i Ochrony Zabytków, wyruszył na południe Polski, by spenetrować Opolszczyznę oraz Śląsk Górny i Dolny. Przebywając na Dolnym Śląsku, trafił do Kotliny Kłodzkiej. Był początek lipca.

Jedną z miejscowości Kotliny było Rukers (polskie Rucewo, późniejsza Szczytna). Miejscowość ta - wg listy Grundmanna, historyka sztuki i niemieckiego konserwatora zabytków Prowincji Dolnośląskiej - była jednym z istotnych miejsc ukrycia znacznej ilości dzieł sztuki. Przebywająca tutaj grupa Lorentza miała za zadanie zabezpieczenie i przewiezienie w bezpieczne miejsce znalezionych zabytków.

1 lipca 1945 r. pierwszym polskim burmistrzem w Rucewie został Jerzy Lisowski. Jak zapisano w kronice miasta, już po pięciu zaledwie dniach swego urzędowania, nowy burmistrz podejmuje znamienitych gości z Ministerstwa Kultury i Sztuki, wydając na ich cześć w tutejszym pałacu iście królewski obiad. Kroniki podają również skład biesiadników: radziecki komendant ówczesnego Kladzka (późniejszego Kłodzka) pułkownik Markin, inż. porucznik Zygmunt Bratkowski - komendant (wówczas Kladzka) z ramienia Wojska Polskiego, podpułkownik Gizejewski - późniejszy wojskowy komendant Kłodzka.

Po biesiadzie

No i goście z Warszawy - prof. dr Stanisław Lorentz, por. Izabella Czajka-Stachowicz jako dowódca oddziału, stanowiącego osłonę grupy re¬windykacyjnej, Jerzy Szabłowski - inwentaryzator narodowych zbiorów muzeal¬nych oraz, m.in. kilkunastu oficerów i podoficerów armii radzieckiej. Kanistrami lał się spirytus, dostarczony przez Rosjan. Na stole był również szampan.

Podczas obiadu inżynier Bratkowski opowiedział samemu Lorentzowi, że w miejscowości Hain, pod Jelenią Górą, w restauracji Waldschlösschen znalazł kilka skrzyń, na których znajdowały się napisy "Museum der Stadt Warschau" i kilka skrzyń z obra¬zami Matejki. Relacja była tak niewiarygodna, że podejrzewano, iż wpływ na jej treść miał wypity alkohol. Nazajutrz Lorentz ze swoją ekipą pojechał pod wskazany adres. 

Mocna strona tej wersji - to polska wojskowa obecność w jeleniogórskiem (a więc i w Hain), a później w Kotlinie Kłodzkiej. Trzeba pamiętać, że tuż po zakończeniu działań wojennych, w czerwcu 1945 roku 10. Dywizja Piechoty - zwana Sudecką - II Armii Wojska Polskiego bardzo szybko została odkomenderowana z południowo-zachodnich rubieży w rejon Kotliny Kłodzkiej.

Tam groził otwarty konflikt z Czechosłowacją, która już zajmowała Kłodzko. Ich miejsce zajęła 7. Dywizja Łużycka. Siedzibą dowództwa - najpierw 10. a potem 7. Dywizji - była Jelenia Góra. Jeśli porucznik Bratkowski rozglądał się po terenie, to jako oficer 10. Sudeckiej, później przeniesionej do Kłodzka. Wtedy spotkał Lorentza. Słaba strona tej relacji to data. Skoro Lorentz miałby udać się do wsi Hain nazajutrz po biesiadzie, do odnalezienia obrazów doszłoby już 6. lipca. A to nie zgadza się z wersją samego profesora. On sam - o czym poniżej - datuje swój pobyt w Karkonoszach na 11. lipca.

Wersja druga: Depesza profesora Lorentza

Niestety, do dzisiaj prywatne archiwum Lorentza nie zostało w pełni udostępnione badaczom. Dużo szczęścia miał za to Robert Jarocki, któremu w opublikowanych w 1981 roku swoich "Rozmowach z Lorentzem" profesor opowiedział i pokazał zachowany w albumie brulion depeszy ręcznie pisanej. Lorentz donosił: "Ministerstwo Kultury i Sztuki, Warszawa. Odnalazłem Matejki - «Batory pod Pskowem», «Rejtan», «Unia». Przyśpieszyć remont Zachęty. Lorentz". Nadaje: "Naczelny Dyrektor Muzeów i Ochrony Zabytków w Ministerstwie Kultury i Sztuki, 11 lipca 1945 roku. Służbowa".

Lorentz wspominał dalej Jarockiemu, że odnalezione obrazy przewieziono do muzeum w Jeleniej Górze. Był to obiekt RGV (skrót od: Riesengebirgsverein, Towarzystwa Karkonoskiego), utworzonego w 1880 roku. Działalność RGV polegała m.in. na gromadzeniu oraz ochronie przedmiotów historycznych i artystycznych o tematyce regionalnej. Już w 1888 roku utworzono muzeum, w którym eksponowano zgromadzone zbiory. W latach 1912-1914 wzniesiono w Jeleniej Górze nowy gmach muzeum. Das Museum des RGV otworzono uroczyście w kwietniu 1914 roku.

Ilość zbiorów ciągle rosła. Wzbogacono nimi stałe wystawy związane tematycznie z Karkonoszami. W 1938 roku muzeum zmieniło nazwę na Sudetenmuseum. W czasie wojny i w pierwszych latach po jej zakończeniu, placówka pełniła także funkcję składnicy dzieł sztuki. To tu trafiły odnalezione obrazy Jana Matejki. A jedyną pamiątką po tym wydarzeniu jest nazwa ulicy, właśnie Matejki, dochodząca z centrum Jeleniej Góry do muzeum. Warto pamiętać, że do 1952 roku wywieziono stąd, do różnych muzeów w Polsce, tysiące eksponatów z dziedzin zakresu: geologii, przyrody, archeologii, etnografii, sztuki i historii, w tym wspaniałe kolekcje malarstwa, numizmatyki i militariów.

Lorentz precyzyjnie odnotował w swoich notatkach znakowanie odnalezionych skrzyń:
1. Lemberg M3 z Unią Lubelską,
2. Lemberg G1 do G5 z obrazami z Galerii Lwowskiej,
3. Lemberg M1 do M5 - ze zbiorami Muzeum Prehistorycznego ze Lwowa,
4. Lemberg M1 do M2 z obrazami Matejki.

Trudności transportowe

Już mniej precyzyjny jest czas pozostawania obrazów w jeleniogórskim muzeum. Lorentz nie podaje daty końcowej, zaś w innych opracowaniach doszukać się można daty 6. sierpnia. Dopiero wtedy obrazy przewieziono pod eskortą żołnierzy 7. Dywizji Piechoty do Muzeum Narodowego w Warszawie. "Stąd przewieźliśmy je do gmachu Zachęty, gdzie ich konserwacją zajął się pieczołowicie Bohdan Marconi. Zdjęcia filmowe i fotograficzne z rozłożonych i konserwowanych obrazów Matejki znajdują się w archiwach filmowych, a także w naszym archiwum muzealnym" - wspominał prof. Lorentz.

Istotnym dla ustalenia dokładnej daty, a zwłaszcza okoliczności odnalezienia dzieł Matejki, jest okazany Jarockiemu przez Lorentza tekst sprawozdania referenta ds. kultury i sztuki działającego przy Pełnomocniku Rządu RP na Obwód nr XXIX Dolnego Śląska (pełnomocnikiem - później w randze starosty - został Wojciech Tabaka. Zjawił się on w Jeleniej Górze w nocy z 21 na 22 maja 1945 roku), czyli późniejszy powiat jeleniogórski.

"W rozmowie z dnia 26 czerwca 1945 roku z panem inżynierem Graumanem (zdaje się, że był to Niemiec mieszkający jeszcze w tamtych stronach - przyp. J.S.) dowiedziałem się, że w restauracji Waldschlösschen w Hain są złożone różne dzieła sztuki. Zgłosiłem to natychmiast panu Staroście Powiatowemu, by te eksponaty zabezpieczyć. Jednakże z powodu trudności transportowych nie mogłem tego na razie uczynić, pomimo że były tam obrazy Jana Matejki.

Na szczęście pan profesor doktor Lorentz pojechał do miejscowości Hain i odkrył m.in. obrazy Matejki". Ważna jest data sporządzenia urzędniczego sprawozdania - 11. lipca 1945 roku. W tym dniu było już z obrazami Matejki "po wszystkim", więc urzędnik Wojciecha Tabaki mógł zająć się pisaniem sprawozdania.

Frank chciał "pogubić" zrabowane Polsce dzieła sztuki

O tym, że Lorentz musiał być tu przynajmniej dzień wcześniej, dowiadujemy się z "Dziennika" Margarety Hauptmann, żony pisarza i noblisty Gerharta. Pierwszy raz wspomina o Lorentzu, tytułując go nawet ministrem kultury, właśnie 10. lipca 1945: "Po południu [u nas] dr Schmidt i polski lekarz naczelny dr Gąsiorowski, który gości dziś u siebie polskiego ministra kultury".

Z pewnością polski lekarz wykorzystał pobyt Lorentza, by ten, po udanej wyprawie do Hain znalazł czas na odwiedziny niemieckiego noblisty w pobliskim Agnetendorf (Agnieszkowie). Następnego dnia, 11. lipca, Margareta Hauptmann notuje: "do południa G.[erhart] śniadanie w pokoju, tam przyjmuje polskiego ministra kultury Loren[t]za, któremu towarzyszy Straszak, sekretarz polskiego starosty Jeleniej Góry. Osoba Gerharta, jego cały dom pozostaje pod ochroną". 

Zajęty kilkugodzinną wizytą u Hauptmanna Lorentz, musiał być już po odtransportowaniu obrazów Matejki do jeleniogórskiego muzeum. Co ciekawe, podczas dyskusji obaj rozmawiali o powojennej przyszłości. Hauptmann oczekiwał dla siebie zapewnienia ze strony rządu polskiego ochrony i bezpieczeństwa, do czego - pośrednio -Lorentz się zobowiązał i słowa dotrzymał. Lecz podczas tego spotkania nigdy nie padło nazwisko Jana Matejki, tak naprawdę celu wizyty Lorentza w Karkonoszach.

A ze strony Hauptmanna nie padło nazwisko Hansa Franka, Generalnego Gubernatora, który ledwie pół roku wcześniej podczas swojej ucieczki z Krakowa, gościł w tych samych, co teraz Lorentz, progach "Łąkowego Kamienia" - domu Hauptmanna, a obecnie w Bad Mondorf przy granicy z Luksemburgiem w jenieckim obozie dla promintentów III Rzeszy czekał na to, co przyniesie mu los i decyzje wojennych zwycięzców. Niemieckiemu pisarzowi dzielenie się wiedzą o tym, że gdzieś między Sichowem, Cieplicami a Przesieką Frank chciał "pogubić", a tak naprawdę ukryć zrabowane Polsce dzieła sztuki, mogło tylko zaszkodzić. Lepiej więc było milczeć...

Wersja trzecia: Co mówi się w Przesiece

Opowiedział mi ją Mariusz Czerski, goprowiec, długoletni mieszkaniec Przesieki. Zaczął od historii swojej matki. Gdy skończyła się wojna, mieszkała w Starachowicach. Tam było ciężko z pracą, a mąż z pierwszego małżeństwa, wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec, nie wracał. Stanisława Urban musiała wyżywić i wychować trójkę dzieci, więc słysząc propagandowe odezwy władz o zagospodarowywaniu Ziem Zachodnich, ruszyła w nieznane. Rozpoczęła pracę na stołówce, przy wydawaniu posiłków.

Po dwóch tygodniach została skierowana, przez Wojciecha Tabakę, do osiedlania przybywających tu Polaków. Wybrała górską wieś Hain - miejsce, które ją zauroczyło od pierwszej chwili. We wsi działały już polskie władze - wójt Sylwester Pawlak i sekretarz Antoni Rutkiewicz. Pracowano nie patrząc na zegarki, nie liczono czasu pracy, często pracując ponad siły, by osiedlić przyjeżdżających tu Polaków. Do zasiedlenia czekało ponad 100 gospodarstw i domów. Procedura była taka, iż każdy z osadników musiał wybrać sobie obiekt do zamieszkania.

Wówczas do pracy przystępowała komisja gminna, wzmocniona funkcjonariuszem milicji lub UB, dodatkowo w składzie, z tzw. świadkiem społecznym. Komisja zobowiązana była sporządzić protokół przyjęcia wybranego domu wraz z zastanym sprzętem i dobytkiem. Co istotne - domy były zamieszkałe, niektóre jednak już puste. Miejscowość była wypoczynkowo-turystyczno-wiejska i nie ucierpiała w czasie wojny. Dla wielu przyjezdnych ogromnym zaskoczeniem była w domach energia elektryczna, gaz ziemny, woda z wodociągów a nawet telefony. Te ostatnie znajdowały się w bogato wyposażonych pensjonatach.

Przejęcie domów przez osadników wiązało się z wysiedleniem ludności niemieckiej. Pewnego dnia komisja osiedleńcza gminy Hain, w której była Stanisława Urban, rozpoczęła kontrolę opuszczonego obiektu-restauracji Waldschlösschen. W trakcie oględzin w piwnicy znajdowały się skrzynie oznakowane i opisane z zawartością w języku niemieckim. Postanowiono natychmiast zawiadomić władze - milicję i jeleniogórski urząd pełnomocnika Rządu RP, czyli Wojciecha Tabakę. Początkowo, acz bardzo krótko, przy Waldschlösschen pilnowano cennego znaleziska. A potem... 

Polska nazwa miejscowości

Co ciekawe, Mariusz Czerski zapamiętał z opowiadań matki, że - zanim dotarła tu grupa Lorentza - wszystkie dzieła zabezpieczono i zwieziono do urzędu gminy Hain, do domu przy ul. Spadzistej. Postawiono posterunek oraz powiadomiono o tym fakcie władze w Jeleniej Górze. Niemcy mieszkający w Hain nic na temat ukrytych skrzyń z Matejką nie wiedzieli. A sam profesor Lorentz? Czyżby przyjechał "na gotowe" i już zabezpieczone? Wnikliwa lektura ,,Rozmów z Lorentzem" nie wskazuje w żadnym miejscu, że profesor osobiście pofatygował się do Waldschlösschen. Może nie było już po co, skoro wszystko zabezpieczono w budynku na Spadzistej?

Wersja ta nie stoi w sprzeczności ze sprawozdaniem referenta kultury, na które powoływał się później profesor Lorentz. Powtórzmy - referent pozyskał informację o złożonych dziełach sztuki w Waldschlösschen już 26. czerwca. Tylko brak odpowiednich ciężarówek spowodował, że przez dwa tygodnie nikt nie przewiózł odnalezionych dzieł sztuki w bezpieczniejsze niż spokojna górska wieś, miejsce.

Taką ciężarówką dysponowała dopiero ekipa profesora Lorentza. Z uwagi na tak cenne odnalezienie dzieł Matejki, na zebraniu pierwszych osiedlonych Polaków postanowiono zmienić nazwę niemiecką Hain na Matejkowice. Jak podaje M. Czerski stało się to we wrześniu 1945 roku. Pierwsi osadnicy byli pod wrażeniem odnalezionych obrazów, i tym sposobem chcieli ustanowić polską nazwę miejscowości. Matejkowice stały się faktem, nadrukowywano nową nazwą zachowane poniemieckie kartki pocztowe z Hain. 

Nie tylko Matejko

W pierwszą rocznicę odnalezienia obrazów, pod jedynym we wsi pomnikiem uroczyście obchodzono święto 22 lipca. Jedynie napis przy pomniku pozostał, bo dość szybko emocje związane z odzyskaniem dzieł Matejki pod Karkonoszami minęły. Wśród badaczy tematu przyjmuje się, że w czasie porządkowania nazw miejscowości Dolnego Śląska ,dopiero jesienią 1946 roku Matejkowice stały się Przesieką. Nie jest to do końca prawdą.

Po pierwsze - Komunikat Instytutu Śląskiego w Katowicach (seria V, Nr 7) już marcu 1946 roku nakazywał nazwać wieś Przesieką, wywodząc nazwę od środkowo-niemieckiego i gwarowego hain, hagen czy der Hag - jako poręba czy przesieka właśnie. Wdrażanie nowej nazwy szło opornie, bo jeszcze w sprawozdaniach za miesiące letnie 1946 roku w gminie Chojnasty (kto pamięta, że chodzi o późniejszy Sobieszów?) funkcjonują gromady: Chojnasty, Agnieszków, Marczyce, Popławy, Szczęsnowo i... Matejkowice właśnie4. A po drugie - samo życie pokazało, jak historia jednego odkrycia odcisnęła swe piętno na zachowanych dokumentach. W grudniu 1946 roku Stanisława Urban miała je wystawiane... nadal w Matejkowicach.

Różnego rodzaju artyści, zwłaszcza malarze i literaci upodobali sobie tę górską wieś. Niezależnie od tego, jak się nazywała: Hain, Matejkowice czy już Przesieka. I niezależnie od tego, czy byli to Niemcy czy Polacy. Wśród malarzy byli to zwłaszcza Adolf Dressler czy później Erich Fuchs. A wśród literatów Hans Christoph Kaergel, a po wojnie Edward Kozikowski, Jan Nepomucen Miller, Julia Pióro, czy pochodzący z Wielkiej Brytanii George Bidwell. Szczególnie na krótką wzmiankę - przy tej okazji - zasługuje przypadek wybitnego niemieckiego malarza i grafika Fuchsa. 

6 lipca 1946 roku na zlecenie władz polskich sporządzony zostaje "Wykaz Niemców (!) zamieszkałych w Matejkowicach". W połowie drugiej strony ujętego w tabele wykazu rzucają się w oczy pokreślone ołówkiem rubryki. Dotyczą artysty malarza Ericha Fuchsa ur. 14.2.1890 i jego żony Klary, zamieszkałych w domu pod numerem 132. Ktoś przy nazwisku Fuchsa postawił duży znak zapytania. A co najważniejsze - w rubryce "Przez kogo reklamowany" - wypełniono, że w Polsce jest "reklamowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki". 

"Strony niełaskawe"

Reklamowany - znaczyło tyle, co potrzebny Polakom. Ta jedna, wypełniona zwykłym ołówkiem rubryka przedłuży Fuchsom pobyt w Karkonoszach o dalsze dwa lata. Ostatecznie Fuchsowie opuszczą Przesiekę 17 października 1948 roku. Z plecakiem i bez pieniędzy. Rozgoryczony Fuchs napisze po wojnie: "W swoich Karkonoszach pozostawałem do jesieni 1948 roku.

Pewien Polak w moim domu został aresztowany i wytoczono mu proces. Pozorowano, obiecując, że ja uratuję - być może - część swoich prac. (...) Z nimi stało się tak, że tego, co nie sprzedano na pniu, po prostu pewnego dnia odebrano mi, plądrując przy tym mój dom. Całemu zdarzeniu nie zapobiegła nawet obecność polskiego ministra Gomułki. To były ciężkie i prawdziwie krytyczne tygodnie i dni, które ledwie przetrwałem, dzięki życzliwości kilku polskich literatów. W Boże Narodzenie 1948 przybyłem do Nadrenii, stron dla mnie niełaskawych".

Po tym, jak Rząd Polski zatrzymał w 1959 roku serię jego grafik ze zbioru "Lud śląski", Fuchs dopiero w 1962 roku ponownie zaprezentuje swój artystyczny dorobek. Obejmie on prace ze Schlesisches Bergvolk oraz Sudetendeutsches Volkstum - łącznie 479 odzyskanych kart (grafik i akwarel). Tych, których od Rządu Polskiego Fuchs nie był w stanie odzyskać, odtwarza od nowa. Są to głównie akwarele. 

O Fuchsie, zmarłym 5 VII 1983 r. w Marburgu, z biegiem lat pod polskimi Karkonoszami jest coraz głośniej. W lutym 1999 r. Muzeum Okręgowe w Jeleniej Górze zorganizuje wystawę jego prac ze zbiorów swoich i Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Uzupełni ją katalog wystawy ze wstępem Krystyny Bartnik, która jako stypendystka w Herder-Institut w Marburgu pracowała nad twórczością Fuchsa.

Powrót do prawowitych właścicieli

- Od 1942 roku (...) rezultatem wielu wyjazdów były studia do pięciu części cyklu «Lud Sudetów». Skonfiskowane po wojnie, zostały mu częściowo zwrócone w 1959 roku, wówczas zajął się dokończeniem tej serii złożonej z rysunków, grafik i akwarel - zaledwie dwoma zdaniami podsumuje K. Bartnik perturbacje Fuchsa z polskimi władzami. W tymże samym 1999 roku ukaże się dwujęzyczne, polsko-niemieckie opracowanie "Wspaniały krajobraz. Artyści i kolonie artystyczne w Karkonoszach w XX w.".

W nim Albrecht Tyrell w rozdziale "Byliśmy jak rozbitkowie" dopowie o Fuchsie: "W 1959 roku (...) całkowicie niespodziewanie mógł on zbierać późne owoce swego uporu. Spowodował on bowiem, że zachowana większość jego skonfiskowanych prac została w 1948 roku przewieziona do Warszawy, a w końcu uporządkowana i wyceniona we Wrocławiu. W wyniku nieustannego drążenia sprawy w niemieckich urzędach osiągnął on to, że polski rząd zwrócił mu w roku 1959 znaczną część jego prac". Brzmi niewiarygodnie, ale prawdziwie!

To bodaj jedyny taki przypadek, kiedy po wojnie władze polskie zwróciły niemieckiemu artyście jego prace. Do 1959 roku Fuchs zasypywał swoimi podaniami ministra Oberländera (ds. wypędzonych, uchodźców i poszkodowanych przez wojnę - przyp. J.S.) , powodując zabezpieczenie i zwrot reszty dzieł z zajętego w Przesiece domu. A kiedy odnalazły się zaginione płyty, możliwe stało się ponowne odtworzenie grafik malarza z Hain.

W dodatku z jego własnoręcznymi podpisami! Cała ta sprawa zasługuje w przyszłości na osobne potraktowanie. Ale jedno wydaje się być pewne - malownicza górska wieś w Karkonoszach zasłynęła w historii i z tego, że znajdowane tu dzieła sztuki miały szczęście powrócić do prawowitych właścicieli. A dzieła malarzy zwłaszcza...

Janusz Skowroński

Autor dziękuję mieszkańcom Przesieki - Annie Kurowskiej i jej Rodzicom oraz Mariuszowi Czerskiemu za udzieloną pomoc

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: Niemcy | obraz | II wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy