Tajemnicze zaginięcia turystów w Tatrach

Grupa ratowników TOPR w górach, połowa lat 30. /Henryk Schabenbeck /Z archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego
Reklama

Nieszczęśliwe wypadki i zabłądzenia to częste przyczyny interwencji Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Czasem na pomoc jest już za późno, w optymistycznych scenariuszach ratownicy opatrują rany lub sprowadzają osoby, które zgubiły drogę z powrotem na szlak. W kronikach TOPR są też przypadki, kiedy turyści znikali bez śladu, a przyczyn ich dramatów nie udało się ustalić przez lata lub wcale.

Jezioro Szkieletów w Himalajach. Dlaczego jest pełne kości?

Kości nauczyciela

Tajemnicze wypadki zdarzają się niemal od samego początku funkcjonowania Pogotowia. Prawdopodobnie pierwsza interwencja ratowników zakończona kronikarskim zapisem niosących pomoc pochodzi z 6 czerwca 1909 roku. 

Wtedy to rozpoczęły się poszukiwania doktora Ernesta Weissa, 25-letniego nauczyciela gimnazjum. Mężczyzna tydzień wcześniej wybrał się w samotną wycieczkę w rejon Rysów. Zaalarmowani ratownicy przez pięć dni przeszukiwali teren, lecz bez powodzenia.

Reklama

Ernest Weiss został uznany za zaginionego. Cztery lata później, 24 lipca 1913 roku, na kości i resztki odzieży turysty natknął się Henryk Bednarski, jeden z czołowych przewodników i narciarzy okresu. Szczątki mężczyzny znajdowały się na południowym stoku Rysów, kilkadziesiąt metrów od szlaku prowadzącego do Żabich Stawów.

Poszedł za potrzebą

Również zmierzając ku Rysom zaginął latem 1921 roku Karol Kozak. 57-letni inżynier kolejowy z Pragi wyruszył rankiem 19 lipca w towarzystwie córki, syna i przyjaciela ze schroniska nad Popradzkim Stawem w stronę szczytu. 

Dwa dni później naczelnik TOPR Józef Oppenheim otrzymał depeszę z Poselstwa Polskiego w Pradze. “Karol Kozak (...) zginął bez śladu. Proszę zarządzić poszukiwania, a o wyniku zawiadomić" - polecono ratownikom. 

Z relacji towarzyszy wyprawy wynikało, że mężczyzna odłączył się w pewnym momencie od grupy, prawdopodobnie - by pójść za potrzebą. Jego bliscy ruszyli dalej wolnym krokiem, licząc na to, że 57-latek niebawem ich dogoni. Po kwadransie zaniepokojeni wrócili na miejsce rozstania, ale poszukiwania i nawoływania Karola Kozaka nie przyniosły skutku.

Na nic zdały się również wysiłki ratowników, poszukujących zaginionego mężczyzny przez trzy dni z rzędu. Kilkanaście miesięcy później szczątki ofiary znaleziono w Dolinie Mięguszowieckiej.

Przepadła bez śladu

W drugiej połowie sierpnia 1928 roku ze schroniska Tery'ego na Lodowy Szczyt ruszyli Romuald Dowgiałłowicz z Warszawy i krakowianka Lola Hirszówna. Mijały godziny, a turyści nie dawali znaku życia. Ruszyła akcja poszukiwawcza. 

Po kilku dniach znaleziono zwłoki mężczyzny. Ni to siedział, ni leżał. Ratownicy nie odnaleźli na jego ciele żadnych obrażeń, przyjęto zatem, że przyczyną śmierci było zamarznięcie lub atak serca. Szukano również jego partnerki, ale bez powodzenia.

Zarówno polscy jak i czescy strażnicy i żandarmi od 25 do 29 sierpnia przeczesali wszystkie pobliskie żleby, zbocza i doliny, jednak nigdzie nie było nawet śladu po zaginionej kobiecie. Jej szczątki znaleziono dopiero w 1957 roku pod Małym Lodowym Szczytem.

Nierozwiązane śledztwo

Latem 1945 roku, w pierwszym letnim sezonie tatrzańskim po zakończeniu II wojny światowej, na wycieczkę na Czerwone Wierchy wybrała się Antonina Kwiatkowska, nauczycielka z Łodzi.

“Mimo iż Pogotowie w wielodniowych wyprawach przeszukało cały teren gdzie Kwiatkowską widziano po raz ostatni (Wielka Turnia ponad Doliną Małej Łąki), oraz całe gniazdo Czerwonych Wierchów żadnego śladu po zaginionej nie odnaleziono.

Tatry skryły w sobie tajemnicę jej śmierci" - czytamy w kronice TOPR.

Podejrzewano, że kobieta mogła nielegalnie przekroczyć granicę i poprzez Tatry zbiec z kraju, co w tamtym burzliwym okresie nie było wyjątkiem, ale śledztwa polskich i słowackich służb nie znalazły na to żadnych dowodów.

Mogła uciec na Zachód

Z Czerwonymi Wierchami związana jest przynajmniej jeszcze jedna tajemnicza historia. 

5 września 1971 roku bez śladu przepadła tu Teresa Kużel. 44-letnia kobieta, ostatni raz widziana w pobliżu Kopy Kondrackiej, rozpłynęła się w tatrzańskim powietrzu.

Również w jej przypadku rozpatrywano możliwość ucieczki na Zachód, ale i tym razem dochodzenie dało wynik negatywny. 

Jasnowidz wskazał na UFO

Niespełna dziesięć lat później w Tatrach zaginęła para 20-latków. Justyna i Piotr w marcu wybrali się na wycieczkę do Doliny Kościeliskiej. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dlatego zdecydowano się nawet na niekonwencjonalną metodę zdobycia informacji na temat losów młodych ludzi. 

O pomoc poproszono więc jasnowidzów. Dwóch z nich stwierdziło, że Piotra i Justynę... porwało UFO. Brzmi absurdalnie, jednak w czasach zimnej wojny doniesienia na temat rzekomych odwiedzin kosmitów nad Tatrami sporadycznie się zdarzały.

Inne wytłumaczenia zaginięcia 20-latków, bardziej przyziemne, mówiły o tym, że padli oni ofiarą kłusowników lub - ze względu na swoją działalność opozycyjną - służb.

Pułapka bez wyjścia na Orlej Perci

Zaginięcie osiemnastolatek

Zimą 1993 roku na kilka dni w góry przyjechały osiemnastoletnie Anna Semczuk i Ernestyna Wieruszewska. Zatrzymały się w Kościelisku. 26 stycznia wyszły z wynajmowanej kwatery i... wszelki słuch o nich zaginął.

Następnego dnia właścicielka domu zawiadomiła policję. Młodych kobiet szukali też ratownicy TOPR i pogranicznicy, przeczesując - także z pokładu śmigłowca - każdy możliwy zakamarek Tatr. Bez efektu.

Rozważano wiele hipotez. Od nieszczęśliwego wypadku po wątki kryminalne, zakładające morderstwo lub uprowadzenie dziewczyn. Również, jak w przypadku Justyny i Piotra, zwrócono się do jasnowidzów, ale ich wskazówki nie pomogły w rozwiązaniu sprawy, a Anna i Ernestyna pozostają zaginione do dziś. 

Podobnych historii, niestety, jest znacznie więcej. Dlatego tak ważne jest, by na górskie wycieczki jeździć większą grupą, a o swoich planach zawsze informować bliskich. 


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tatry | zaginięcia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy