Tajemnice Hui Shana: Czy to Chińczycy odkryli Amerykę?

Podróżnik zaczął opowiadać o pewnym odległym kraju, zwanym Fusang. Wedle jego relacji państwo to leżało około 8 tysięcy kilometrów na wschód od Państwa Środka /Wikimedia Commons /domena publiczna
Reklama

Pod koniec XVIII wieku znany francuski orientalista Joseph de Guignes odnalazł w starożytnych chińskich kronikach opowieść o buddyjskim mnichu o imieniu Hui Shan. Do dzisiaj zapiski te są podstawą hipotez, według których Chińczycy dotarli do brzegów Ameryki setki lat przed chrystianizującym ten kontynent Kolumbem!

We wczesnośredniowiecznej kronice Liang cesarski urzędnik Yao Silian zanotował, że w roku 499 buddyjski mnich o imieniu Hui Shan wrócił do Chin z dalekiej wyprawy morskiej i wkrótce zaczął opowiadać o pewnym odległym kraju zwanym Fusang. Wedle relacji podróżnika państwo to leżało 20 tysięcy li (około 8 tysięcy kilometrów) na wschód od Państwa Środka. 

Swoją nazwę zawdzięczało porastającemu tamte tereny drzewu, które, choć posiadało liście podobne w kolorze do dębowych, na wczesnych etapach swojego rozwoju bardziej przypominało kiełki bambusa. Na wspomnianych drzewach rosły zbliżone do gruszki owoce o czerwonawym zabarwieniu. Z kory fusangu miejscowi wytwarzali tkaninę, z której szyli odzież, z kolei z drewna wycinali deski wykorzystywane później do budowy domów. Poza tym kory używano do produkcji papieru.

Reklama

Tajemniczy Fusang nie prowadził wojen, dlatego położonych w nim miast nie otaczały mury obronne. Choć mieszkańcy tego kraju nie wiedzieli, co to broń, a przestępczość prawie nie istniała, na wszelki wypadek na złoczyńców czekały jednak dwa więzienia: jedno na południu, a drugie na północy państwa. 

W Fusangu nie słyszano o buddyzmie, dlatego Hui Shan i jego towarzysze byli traktowani jako krzewiciele nowej religii. Przyjęcie nowych idei podobno bardzo korzystnie wpłynęło na wymagające jeszcze ogłady zwyczaje mieszkańców wschodniej krainy.

Hui Shan opowiadał też o znajdującym się tysiąc li (ok. 400 km) dalej państwie rządzonym przez kobiety. Mieszkańcy tego kraju posiadali jasną karnację, byli bardzo schludni i czyści. Nosili długie włosy, sięgające niekiedy samej ziemi. Żywili się głównie słonymi liśćmi pewnych roślin, które miały niezwykle przyjemny zapach i przypominały chińskie zioła. 

Choć na czele państwa stały kobiety, mężczyźni również odgrywali w nim ważną rolę oraz cieszyli się szacunkiem płci pięknej. Gdy mieszkańcy zagadkowej krainy ujrzeli odważnych chińskich żeglarzy, w pierwszym odruchu uciekli, ale potem nawiązali przyjazne stosunki. 

Misjonarz opowiedział również o tym, że jacyś ludzie z Junanu, pokonując ocean, zostali zniesieni przez potężny huragan na nieznany ląd. Żeglarze opuścili pokład statku i wkrótce natknęli się na dziwną społeczność przypominającą z wyglądu Chińczyków, tyle że mężczyźni posiadali ludzkie ciała zwieńczone głową psa. 

Wydawali nawet dźwięki podobne do szczekania. Poza tym wszyscy nosili odzież z tkaniny, odżywiali się czymś w rodzaju roślin strączkowych lub ziarenek, a także budowali z wypalanych glinianych cegieł okrągłe domy, do których wchodziło się jak do nory.

***Zobacz także***

Ogniste szczury i świecące smoki 

Kolejna niezwykła kraina na wschodzie, o której opowiadał Hui Shan, obfitowała w złoto i srebro, zaś rządził nią cesarz nazywany przez poddanych Władcą Obfitości. Dalej w kronice Liang pojawiały się coraz bardziej zdumiewające fragmenty, wskazujące na bujną wyobraźnię Chińczyków w postrzeganiu świata, a także ich osobliwy sposób narracji w tamtych zamierzchłych czasach. 

"W sporej odległości na południe od tego kraju znajdują się wzniesienia Yan Shan (Dymiące Góry), których mieszkańcy jedzą langusty, kraby i wąsate węże po to, by uchronić się przed upałami. Szczyty tych gór zamieszkują ogniste szczury: łasice albo wiewiórki. Ich futra wykorzystuje się do produkcji niepalnego materiału i zamiast wodą oczyszcza się ogniem. 

W niewielkiej odległości na północ od Państwa Kobiet leży Czarny Przełyk (zwany też Czarną Równiną), z kolei na północ od tego ostatniego rozpościerają się góry tak wysokie, że aż sięgają nieba. Poza tym są pokryte śniegiem przez cały rok, a słońce prawie nigdy się tam nie pokazuje. Chodzą słuchy, jakoby w Czarnym Przełyku mieszkały Świecące Smoki. 

W sporej odległości na zachód od Państwa Kobiet tryskają liczne fontanny. Wydobywająca się z nich ciecz przypomina w smaku wino. W tej krainie znajduje się też Morze Laka, którego fale barwią na czarno zanurzone w nich pióra i futra. 

Nieco dalej rozciąga się kolejne morze, tyle że koloru mleka. Teren otoczony wspomnianymi cudami natury jest bardzo rozległy i żyzny. Żyją tam nieprzeciętnych rozmiarów psy, kaczki oraz konie. I wreszcie można tam spotkać ptaki, które rodzą ludzkie dzieci. 

Niemowlęta płci męskiej umierają: jedynie dziewczynki pozostają przy życiu. Z wielką troską opiekują się nimi ojcowie: przenoszą je w dziobach bądź na swoich skrzydłach. Jak tylko niemowlęta zaczynają chodzić, są pozostawione same sobie. Wszystkie wyróżniają się niezwykłą urodą oraz gościnnością. Niestety, umierają nie osiągnąwszy nawet 30 lat. Szczury w tym państwie rosną białe i ogromne niczym konie, a ich sierść liczy kilka centymetrów długości".

***Zobacz także***

Czyżby Chińczycy pokonywali Ocean Spokojny?

Wedle kroniki, słuchaczy na cesarskim dworze bardzo rozbawiła ta niecodzienna opowieść: śmiali się i klaskali, mówiąc współbiesiadnikom, że nigdy nie słyszeli zabawniejszej historii. Zachodni badacze przez długi czas uznawali to za przejaw oświeconego już w tamtych czasach światopoglądu Chińczyków, a także za potwierdzenie ich zdolności odróżniania prawdy od fikcji. 

Jednak obecnie niektórzy sinologowie są skłonni traktować opowieść Hui Shana dużo poważniej. Wielu naukowców uważa, że opowieść buddyjskiego misjonarza, mimo że spisana w typowym dla chińskich mitów i legend stylu, jest niezwykle precyzyjna.

Relacja ta dostarcza uważnemu badaczowi przede wszystkim informacji dotyczących kierunku wypraw mnicha oraz odległości od ziem, o których jest mowa w zapiskach. Kiedy odmierzymy na mapie niewiele ponad 8 tysięcy kilometrów na wschód od Chin, znajdziemy się w... dzisiejszej Kanadzie. 

Ciekawe, prawda? Tak czy inaczej, już w 1761 roku wspomniany nieco wcześniej Joseph de Guignes opublikował pracę pod tytułem Badania dotyczące wypraw morskich Chińczyków w kierunku brzegów Ameryki oraz niektórych społeczności napotykanych na wschodnim krańcu Azji. 

W 1865 roku jego kolega po fachu Gustave d’Eichthal wydał książkę, której tytuł, jeden z kilku, zawierał główną jej ideę: Badania dotyczące buddyjskich źródeł cywilizacji amerykańskiej.

Autor wskazywał, że wiele elementów kultury Majów i Azteków wywodzi się z tradycji buddyjskiej, która dotarła tam za sprawą Chińczyków. W 1953 roku wydano zaś książkę Wyblakły tusz autorstwa Henrietty Mertz. Wielu ówczesnych uczonych uznało tę publikację za absurdalną. 

Jednak drugie wydanie z 1972 roku zostało bardziej szczegółowo przeanalizowane pod kątem faktów, a także wzbogacone o precyzyjne mapy obejmujące wędrówki chińskich podróżników na kontynent amerykański. W rezultacie o ewentualnym pokrewieństwie Chińczyków i Indian zaczęli mówić naukowcy na całym świecie.

***Zobacz także***

Rozwiązanie zagadki?

Henrietta Mertz również zwróciła uwagę na opowieść Hui Shana. "Fusang, inaczej kun-san - pisała - jest to pradawna nazwa morwy polnej, o której wzmianki często napotyka się w tradycyjnych chińskich przekazach. W relacji mnicha mogła być mowa o jakiejś innej roślinie, podobnej do morwy, tyle że Hui Shan nie znał jej konkretnej nazwy; owoce tego gatunku były jadalne". Zdaniem Henrietty Mertz, nie ma wątpliwości, o jakich jadalnych ziarenkach lub warzywach strączkowych wspomina się w tekście - oczywiście, chodzi o kukurydzę. 

Z kolei budowane z glinianych cegieł okrągłe budynki mieszkalne z charakterystycznym wejściem były typowymi indiańskimi zabudowaniami, które do dzisiaj można zobaczyć na przykład w stanie Kolorado, w Parku Narodowym Mesa Verde. Niegdyś tamte tereny zamieszkiwała społeczność Anasazi, która wyemigrowała w nieznanym kierunku, ale pozostawiła po sobie okrągłe domy. Przedstawiciele tej kultury uprawiali kukurydzę. To jej ziarna widział Hui Shan oraz jego współtowarzysze. 

Morze Laka miało posiadać kolor ciemnej żywicy, a do tego było wypełnione dziwną, mętną wodą. W rzeczywistości taki zbiornik (a właściwie zbiorniki) znajduje się w niedalekiej odległości od Los Angeles. Nosi nazwę La Brea Tar Pits. Są to liczne, zawierające naturalny asfalt jeziorka. Jeśli zanurzy się w nich piórko bądź kawałek futra, natychmiast staną się ciemne. Za morze o wodzie białej niczym mleko można by zaś uznać słone jezioro lub bagna. Bez wątpienia istniały one w czasach Hui Shana. Według Henrietty Mertz z łatwością da się rozwiązać także gadkę mężczyzn o psich głowach. 

W tym przypadku najpewniej jest mowa o popularnych wśród Indian rytualnych maskach. Po ich nałożeniu tubylcy potrafili naśladować odgłosy wydawane przez psy, lub - co bardziej prawdopodobne - kojoty oraz zachowanie tych zwierząt. Co zaś tyczy się Państwa Kobiet, szereg plemion indiańskich Ameryki Środkowej kultywuje tradycje o charakterze matriarchalnym. 

Faworyzowanie linii matczynej utrzymuje się wśród ludności Montana i Pueblos na południowym zachodzie USA, a także u słynnych Hopi. Współczesnym naukowcom udało się zidentyfikować również "liście słonych roślin, które przypominają pewne chińskie zioła i posiadają przyjemny zapach". 

Jak się okazało, chodzi o słonawe rośliny Anemopsis californica: pachnące i do tej pory powszechnie wykorzystywane w północnym Meksyku w charakterze środka leczniczego. Bogate złoża złota i srebra, kruszców zupełnie nieznanych wielu plemionom indiańskim, dostrzegli również hiszpańscy konkwistadorzy. 

Dymiące czeluści wulkanów, a także pokrywę śnieżną na szczytach gór można zauważyć na przeciwległych do Chin amerykańskich brzegach Oceanu Spokojnego. Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba przyznać, że Hui Shan być może wcale nie był tylko zdolnym "bajkopisarzem", za jakiego go uważano.

***Zobacz także***

Czy chiński eunuch dotarł do Ameryki przed Kolumbem?

Jeśli nie Hui Shan, to może Zheng He? Wielu historyków skłania się ku poglądowi, że ów słynny dowódca okrętów chińskiego cesarza dotarł na kontynent amerykański przed Kolumbem. Jego flota liczyła w szczytowym okresie ponad 300 okrętów - wiele z nich, tzw. dżonek, było nawet pięć razy dłuższych od Santa Marii Krzysztofa Kolumba. 

Na morskich wyprawach spędził dwukrotnie więcej czasu niż włoski żeglarz. Zheng He pełnił funkcję admirała pod rządami dwóch cesarzy z początku XV wieku. Jako dziecko trafił do niewoli na dworze dynastii Ming i zgodnie z panującymi wówczas obyczajami został... wykastrowany. Później zrobił jednak zawrotną karierę. Nikt przed nim nie widział tylu krajów. 

Gavin Menzies, badający dzieje żeglugi morskiej, opracował niedawno łańcuch dowodowy, z którego wynika, że chińskie dżonki przepłynęły wszystkie cztery oceany. Menzies przypuszcza, iż Zheng He podzielił swoją flotę na wiele mniejszych grup okrętów i wysłał je między innymi do Ameryki Południowej oraz na zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej (po Alaskę i Cieśninę Beringa). 

Po tych wyprawach miały pozostać rozrzucone na całym świecie nagrobki oraz - jak na przykład w Zatoce San Francisco - rozbitkowie, pozbawieni statków, na których mogliby wrócić do domu. 

Teorie głoszone przez Menziesa wzbudzają liczne kontrowersje. Historyk na potwierdzenie swoich tez używa między innymi różnych map świata z okresu prekolumbijskiego. Wśród nich jest także mapa Winlandii z XV wieku - zdaniem Brytyjczyka naniesiono na nią informacje, które Zheng He zdobył w trakcie morskich wojaży. 

Szczegółowe odwzorowanie linii wybrzeża ma świadczyć o tym, że autor mapy osobiście oglądał te ziemie. Inni naukowcy przypuszczają jednak, iż dokument został po prostu... sfałszowany.

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: odkrycie Ameryki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy