​Rumuńskie masowe groby: makabryczny fake news czy celowa manipulacja?

Incydent ze spreparowanymi doniesieniami o masowych grobach do dzisiaj tkwi w pamięci mieszkańców... /BOGDAN CRISTEL /Agencja FORUM
Reklama

Zimą 1989 roku pogrążoną w chaosie rewolucji Rumunię obiegły zdjęcia, które wywołały falę masowej histerii. Ułożone jedno obok drugiego, ubłocone, świeżo wykopane z mokrej ziemi nagie ciała dziesiątek, jeśli nie setek ludzi pod milczącymi, kamiennymi krzyżami cmentarza w Timișoarze. Werdykt opinii publicznej był prosty: znaleźliśmy ludzi uznanych dotąd za zaginionych, uprowadzonych i zamordowanych w czasie zamieszek. W perspektywie tego, czego dopuszczał się krwawy dyktator Nicolae Ceaușescu, wydawało się to prawdopodobne. Tyle tylko, że na początku lutego 1990 "masowe groby" okazały się wytworem ludzkiej wyobraźni.

Timișoara, była rezydencja węgierskich królów i trzecie co do wielkości miasto w Rumunii. To tutaj w grudniu 1989 rozpoczęły się rozruchy przeciwko komunistycznym władzom, które w ciągu 45 lat zdołały zamienić codzienne życie Rumunów w piekło. Zamieszki szybko ogarnęły całe państwo i były zalążkiem przewrotu prowadzącego do obalenia Nicolae Ceaușescu.

Tuż przed świętami, w samym środku szalejącej rewolucji, w mediach pojawiły się materiały ukazujące odnalezione właśnie masowe groby ofiar socjalistycznego reżimu. Temat natychmiast podchwycili stacjonujący w Rumunii korespondenci zagranicznych redakcji. 

Reklama

W świat poszły zdjęcia nagich ciał, z których część była okaleczona w potworny sposób, wykopanych z ziemi komunalnego cmentarza dla biednej części mieszkańców miasta.

Szybko stwierdzono, iż muszą być to szczątki ofiar Securitate, tajnych służb podlegających komunistom. Niektórzy reporterzy doliczyli się nawet czterech tysięcy ciał. Media rozpisywały się nad okrucieństwem Ceaușescu. Donoszono o odnalezieniu najmocniejszego jak dotąd dowodu zbrodni jego reżimu. 

W całym kraju zapanowała histeria - rodziny osób aresztowanych przez służby, albo zaginionych w tajemniczych okolicznościach, przybywały tłumnie do Timișoary. Każdy z nich chciał zobaczyć na własne oczy, czy wśród zwłok nie odnajdzie swojego bliskiego.

- Ludzie ryli w ziemi gołymi rękami - mówi w materiale AFP Romeo Bala, były prokurator okręgu Timișoara. - Był środek zimy, gleba była zamarznięta na kamień, ale to nie przeszkodziło w przeoraniu całego terenu cmentarza.

Nie znaleźli niczego. W Timișoarze nie było żadnych "masowych grobów". Wszystko to zostało zmyślone. 

Nekropolia biedoty była zupełnie prawidłowym cmentarzem, a "okaleczone" szczątki po prostu uległy już rozkładowi, stąd ich koszmarny wygląd. Faktycznie było ich sporo... jak na każdym cmentarzu.

- Ludzie jednak kopali dalej - mówi Bala. - Na przełomie stycznia i lutego 1990 było już jasne, że to tylko fake news. Nie przeszkodziło to im w dalszych poszukiwaniach, szukali gdzie tylko się da, bo przyjechali tu odnaleźć ciała bliskich. Sęk w tym, że ich tu nigdy nie było.

Skąd wzięły się te nieprawdziwe doniesienia, z jakiego powodu wszyscy w nie uwierzyli i dlaczego ludzie nie chcieli zrozumieć, że rewelacje o masowych grobach zostały spreparowane? Odpowiedź można zawrzeć w jednym słowie: desperacja.

Podczas rozruchów przeciwko władzy w grudniu 1989 roku zginęło lub zaginęło około tysiąca osób. Ich ciała znikały ze szpitali i kostnic. Wcześniej wielu Rumunów zaginęło w niewyjaśniony sposób. Ludzie nie wiedzieli, gdzie szukać swoich bliskich. Łapali się każdej plotki i próbowali złożyć w całość szczątki informacji płynących z różnych źródeł.

Faktycznie, w Bukareszcie władze "uprowadziły" ze szpitala 40 ciał osób, które zginęły w grudniowych zamieszkach i skremowały je w chaotycznej próbie zatarcia śladów walk na ulicach. To jednak jedyny udokumentowany taki przypadek. 

Wiedziano także powszechnie o okrucieństwach, jakich dopuszczały się służby i krwawej polityce prowadzonej przez Nicolae Ceaușescu. To wszystko sprawiło, że wiele osób uwierzyło w plotkę o tym, że na zachodzie Rumunii wykopano tysiące zwłok ofiar reżimu.

- Ludzie uwierzyli w to, w co chcieli uwierzyć - twierdzi korespondent francuskiej agencji AFP badający tę sprawę, Michel Castex. - To był przykład "zbiorowego wyobrażenia" - dodaje, powołując się na opinię historyka Christana Delporte i posługując się socjologiczną terminologią ukutą, nomen omen, we Francji przez badacza społecznego Émile Durkheima.

Wersja z odnalezieniem ciał ofiar była tak prawdopodobna i tak potrzebna, że w świadomości ludzi niemal od razu stała się faktem nie do podważenia. Na domiar złego w tę uwierzyli też dziennikarze.

- Atmosfera powszechnej histerii sięgnęła zenitu, kiedy z kraju zaczęły napływać wieści o ponad 70 tysiącach zabitych w czasie rewolucji - opowiada Castex. - To była już mocna przesada.

Jedna z hipotez mówi o tym, że fala fałszywych wiadomości o grobach nie wzięła się z przypadku. Była to ponoć próba pogrążenia władz w oczach społeczeństwa.

Wokół wydarzeń w Rumunii narosło wiele mitów, ale żaden z nich nie zapadł w pamięci tak długo, jak fama o masowych grobach w Timișoarze. Organizacja Reporterzy Bez Granic nazwała to nawet "jednym z największych oszustw w nowoczesnych mediach", które mocno podważyło wiarygodność mediów w postsowieckiej rzeczywistości. 

A co z ciałami osób, których poszukiwały zdezorientowane tłumy zimą 1989 i 1990 roku? Większości nadal nie odnaleziono. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama