Reino Häyhänen: Nowojorska wpadka sowietów

Reino Häyhänen - sowiecka wtyczka w USA /materiały prasowe
Reklama

W każdej wojnie wywiadów największe zwycięstwa odnosi się dzięki agentom, którzy zmieniają strony, czyli zdrajcom. To dzięki uzyskanym od nich informacjom przeciwnik ponosi największe straty. Odwróconym agentem był podpułkownik KGB Reino Häyhänen, z pochodzenia Fin, który w latach 50. XX wieku pracował w Ameryce.

Reino urodził się w 1920 roku w rodzinie fińskich rolników niedaleko Sankt Petersburga. W szkole okazał się wyróżniającym uczniem i szybko zainteresował się nim sowiecki wywiad.

Wykorzystano go podczas "wojny zimowej" (z Finlandią, 1939-1940) - z racji znajomości języka tłumaczył dokumenty zdobyte na wrogu. Sprawami fińskimi zajmował się zresztą do 1948 roku. Potem wezwano go do Moskwy i nakazano uczyć się angielskiego. Szykowano dla niego nowy przydział. Latem 1949 objawił się w Finlandii, jako Eugene Nicolai Mäki, robotnik urodzony w USA. Wkrótce wyjechał do Stanów i docelowo podjął pracę w nowojorskiej siatce KGB.

Reklama

Kiedy po 5-letniej, niezbyt imponującej w rezultaty służbie Häyhänen został wezwany do sowieckiej ojczyzny, doszedł do wniosku, że nie ma na to specjalnej ochoty. Mógł zrobić tylko jedno...

W 1957 roku, w drodze do Moskwy, zatrzymał się w Paryżu. Tam zadzwonił do amerykańskiej ambasady i przedstawił się jako agent sowieckiego wywiadu. Chodziło mu oczywiście o azyl w USA, w zamian chciał się odwdzięczyć opowieścią o działalności siatki, której był członkiem. Sowieccy szpiedzy byli głęboko zakonspirowani, Häyhänen wiedział jedynie, że jego przełożony używa pseudonimu "Michaił".

Otrzymywał od niego rozkazy za pośrednictwem skrzynek kontaktowych. W jednej z nich agenci FBI znaleźli pustą w środku śrubę, w której umieszczono kartkę z napisanym na maszynie tekstem. Fin wyjaśnił, że to typowy dla KGB sposób przekazywania wiadomości - w różnych wydrążonych przedmiotach, np. piórach, bateriach, monetach czy śrubach. Zdradził też wiele interesujących informacji na temat kodów używanych przez jego byłych mocodawców.

FBI zależało przede wszystkim na namierzeniu tajemniczego "Michaiła". Häyhänen kiedyś go widział i zidentyfikował jako pracownika sowieckiej ambasady, Michaiła Swidrina, który niestety wrócił do domu w 1956 roku.

Lecz Fin utrzymywał kontakt jeszcze z innym oficerem operacyjnym, znanym mu jako "Mark". Ten trop okazał się znacznie bardziej obiecujący i doprowadził Amerykanów do człowieka znanego jako Emil Goldfus. Tym razem trafiono w dziesiątkę.

21 czerwca 1957 roku policja wkroczyła do mieszkania Goldfusa. Odkryto tam prawdziwy szpiegowski arsenał: aparaty fotograficzne, krótkofalówkę, książki z kodem jednorazowym i różnego typu wydrążone gadżety do przekazywania meldunków. Aresztowany agent początkowo do niczego się nie przyznawał, potem jednak powiedział, że naprawdę nazywa się Rudolf Iwanowicz Abel i jest Rosjaninem. Nie chciał pójść w ślady Häyhänena i nie zgodził się na współpracę. FBI więc się z nim nie patyczkowało i stanął przed sądem oskarżony o szpiegostwo.

Został skazany na karę śmierci, ale potem wyrok zamieniono na 30 lat odsiadki. Jego obrońca, James Donovan, przekonał władze, że tak wybitny szpieg - Abel znał pięć języków i, udając uciekiniera z NRD, zbudował od podstaw całą siatkę wywiadowczą - może się kiedyś przydać. Nowojorska agentura Sowietów, pozbawiona szefa, została praktycznie sparaliżowana.

A Rudolf Iwanowicz rzeczywiście się przydał. Z wyroku odsiedział raptem 5 lat. Zdarzyło się bowiem coś niesłychanego - 1 maja 1960 roku na terytorium Związku Sowieckiego, w rejonie Swierdłowska, został zestrzelony amerykański samolot szpiegowski U-2. Pilot, Francis Gary Powers, zdołał się katapultować i wpadł w ręce Rosjan. Za udział w misji wywiadowczej miał odsiedzieć 10 lat. Na wolności znalazł się 10 lutego 1962 roku. W Berlinie, na słynnym "moście szpiegów", został tego dnia wymieniony za Abla.

Ale Reino Häyhänen nie doczekał tej chwili. W 1961 roku zginął w Pensylwanii w wypadku samochodowym, który uznano za co najmniej tajemniczy. Nie znaleziono jednak dowodów, że stali za tym dawni kompani z KGB. Człowiek, którego wydał, Rudolf Abel, po powrocie do ojczyzny musiał odejść na emeryturę - stracił zaufanie zwierzchników, ponieważ zbyt długo przebywał w amerykańskim więzieniu. Zmarł w 1971 roku.

Jacek Inglot

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy