Projekt Venona: Polowanie na rosyjskich szpiegów

​W zmaganiach z sowieckim wywiadem - który w latach 30. i 40. ub. wieku intensywnie infiltrował USA - Amerykanie odnieśliby znacznie mniejsze sukcesy, gdyby nie operacja o kryptonimie "Venona".

Służby zachodnich aliantów miały problem z depeszami wysyłanymi z rosyjskich placówek dyplomatycznych. Przechwytywano informacje, ale nie potrafiono ich rozszyfrować, choć starano się od 1943 roku. Sowieci stosowali bowiem kody z tzw. kluczem jednorazowym. Nadawca i odbiorca dysponowali kopiami tego samego klucza złożonego z dobranych losowo liczb, przy czym każdy mógł być użyty tylko raz - po odczytaniu tekstu był niszczony. W tamtych czasach uważano, że to najbezpieczniejszy sposób kodowania - nie do złamania.

Rosjanie popełnili jednak błąd. Produkowali tak dużo depesz, że pod koniec wojny brakowało już kluczy i dlatego zaczęli stosować użyte. Pewnie nie miałoby to wielkiego znaczenia, gdyby nie przypadek. W czasie walk w Finlandii Sowieci stracili jedną z książek kodowych. Co prawda szyfrant próbował ją spalić, ale znaczne fragmenty tekstu ocalały i wpadły w ręce fińskich wojskowych, zaś ci przekazali je Niemcom.

Reklama

Po wojnie znalezisko trafiło do USA. W 1946 roku amerykański kryptoanalityk Meredith Gardner rozpoczął badanie książki. Ustalone przez siebie części kodu porównał z sowieckimi radiotelegramami przejętymi przez Amerykanów. Gardner zorientował się, że w kilku przypadkach klucz został użyty po raz drugi!

Potem w tekście depeszy nadawanej z rosyjskiej ambasady w Waszyngtonie rozpoznał frazę Defense does not win Wars (Obroną nie wygrywa się wojen, tak nazywała się wydana wówczas w Stanach książka poświęcona strategii). Po odkryciu kryptoanalityka władze USA postanowiły zaprosić do współpracy Brytyjczyków, którzy mieli spore doświadczenia w tej dziedzinie (złamali szyfr Enigmy). Zaczął się największy projekt deszyfracyjny w dziejach.

Pracujący w Arlington Hall w stanie Wirginia zespół kryptologów miał do przeanalizowania i odczytania przeszło 2 mln sowieckich depesz! Prace szły jak po grudzie - mimo zastosowania elektronicznych maszyn liczących, przodków współczesnych komputerów, po kilku latach odkodowano niespełna 2 promile przechwyconych tekstów.

Tym niemniej uzyskane informacje świadczyły o przerażającej skali penetracji Ameryki przez sowieckich agentów, którzy bez większych przeszkód docierali do szczytów władzy (w materiałach pojawiły się pseudonimy dziesiątek szpiegów). Zakres procederu był tak wielki, że prezydent Truman - którego w przeciwieństwie do jego poprzednika Roosevelta trudno oskarżyć o pobłażliwość względem ZSRR - nie potrafił uwierzyć w prawdziwość raportów "Venony"!

Ale alternatywne źródła, m.in. dostarczone przez zbiegłych rosyjskich pracowników wywiadu (Guzenkę i innych) potwierdzały doniesienia kryptologów. Truman zmienił wówczas zdanie i w marcu 1947 roku powołał Centralną Agencję Wywiadowczą, słynną CIA. W USA zaczęła się walka z sowiecką penetracją: wpadali kolejni szpiedzy, rozbito "atomową konspirację", co zaprowadziło na krzesło elektryczne małżeństwo Rosenbergów (więcej w tym artykule: Krzesło dla Rosenbergów).

"Venona", mimo że dostarczała wielu wiadomości (choć często fragmentarycznych i niejednoznacznych), nie spowodowała początkowo wielkiego polowania na sowieckich szpiegów. Prezydent Truman nie chciał drażnić wojennego sojusznika, poza tym liczył, że Stalin dotrzyma ustaleń poczynionych na konferencji w Poczdamie.

Poza tym Amerykanie nie chcieli, aby druga strona wiedziała, że czytają tajne depesze. Dane  z "Venony" zaczęto wykorzystywać szerzej dopiero pod koniec lat 40. Był jednak problem z sądowym udowodnieniem winy osobom oskarżonym o szpiegostwo, ponieważ przedstawienie na procesie odszyfrowanych materiałów jako dowodów w sprawie nie wchodziło w grę. To tłumaczy, dlaczego tak niewielu agentów z prawdziwej armii rosyjskich szpiegów poniosło zasłużoną karę.

Notabene mimo ścisłego utajnienia projektu Sowieci dowiedzieli się o "Venonie" już w 1945 roku, od swojego człowieka w amerykańskiej armii! (choć nie zdawali sobie sprawy, że Amerykanie potrafią powiązać pseudonimy szpiegów z ich prawdziwymi nazwiskami). A sam projekt działał aż do roku 1980, dostarczając - choć później już tylko historykom - wielu cennych informacji o działaniach rosyjskiego wywiadu. 

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy