Potworne błędy historii: Jak źle podjęta decyzja może zmienić bieg dziejów?

W 1944 roku Hitler otarł się o śmierć. Zamachowcy popełnili błąd w kluczowym momencie /Courtesy Everett Collection /East News
Reklama

Bieg historii przybiera często zaskakujący obrót. Raz po raz wielcy tego świata podejmują złe decyzje, których skutki obserwujemy po dziś dzień. To znane nam ze szkolnych podręczników lub kryjące się ciągle jeszcze w mrokach przeszłości momenty zwrotne naszych dziejów. Co by jednak było, gdyby najsłynniejsze osoby w historii nie popełniły tych błędów?

Car Aleksander I od pokoju w Tylży oficjalnie był sprzymierzeńcem Napoleona w walce przeciwko Wielkiej Brytanii. Jednocześnie jednak stawał się zagrożeniem, gdyż ponownie rosnąca w siłę Rosja coraz bardziej opierała się politycznemu dyktatowi Paryża. Plan cesarza polegał na jak najszybszym dotarciu do Moskwy. Aby w trakcie tego forsownego marszu francuskiej armii nie zabrakło zaopatrzenia, za jednostkami zbrojnymi podążały odziały zabezpieczające tyły wyposażone w dziesiątki tysięcy wozów, zaprzęgów i furmanek. 

Było ich jednak za mało i przede wszystkim jechały zbyt wolno. W efekcie tego już wkrótce tabory z żywnością, amunicją i wyposażeniem znajdowały się setki kilometrów za oddziałami. Tysiące żołnierzy umarło z głodu i w wyniku chorób, zanim padł choćby jeden strzał. Rosyjskie oddziały tymczasem cofały się przed nacierającą Wielką Armią Napoleona, unikając otwartego starcia i pozostawiając za sobą jedynie "spaloną ziemię". Mimo to cesarz bezlitośnie gnał dalej swój wielonarodowościowy korpus (walczyli w nim także Polacy, Niemcy i Włosi). 

Reklama

Wreszcie zajął opuszczoną przez Rosjan Moskwę. Do tego czasu przetrwała tylko jedna szósta jego  oddziałów. Za murami Kremla czekał, aż Aleksander skapituluje - daremnie. Car nie godził się na żadne rokowania. Ta odmowa oznaczała gwałtowny koniec rosyjskiej przygody Napoleona. Nie przegrywając żadnej bitwy, pozostawił resztki swoich wojsk na pastwę rosyjskiej zimy i uciekł do Paryża. 

Wkroczenie do Rosji zapoczątkowało upadek Napoleona, któremu sam był winny. Co by się stało, gdyby po podpisaniu traktatu pokojowego w 1807 roku nie szukał wojny na wschodzie? - Przypuszczalnie udałoby mu się zbudować solidne struktury administracyjne systemu napoleońskiego w całej Europie - wyjaśnia brytyjski historyk Alistair Horne. Faktycznie istniały alternatywy do wyprawy na Rosję. 

Już od 1798 roku Napoleon dążył do realizacji planu podbicia Indii drogą lądową. Aleksander I przypuszczalnie wsparłby go nawet w tych zamiarach, aby osłabić Imperium Osmańskie, z którym Rosja od 1806 roku prowadziła wojnę. Bez klęski Napoleona nie odbyłby się Kongres Wiedeński, nie powstałby Związek Niemiecki i w efekcie nie doszłoby do utworzenia silnego Cesarstwa Niemieckiego w 1871 roku. Historyk George Trevelyan jest pewien: - Francja pozostałaby dominującą potęgą w Europie. Niemcy nie odegrałyby w XX wieku tak wielkiej i niszczycielskiej roli.

A co z Polską? Księstwo Warszawskie dawało nam zalążek państwowości. Jako kraj satelicki wobec Francji nie odegrałoby ono na początku większej roli, ale po ewentualnej unii z Królestwem Saksonii - przywracającej historyczne związki obu państw - mogłoby coraz mocniej ewoluować w kierunku silnej i demokratycznej Rzeczpospolitej.

Claus Stauffenberg i jego adiutant Werner von Haeften przybyli rankiem 20 lipca 1944 roku do Wilczego Szańca niedaleko Kętrzyna w Prusach Wschodnich z jednym celem. Chcieli zabić przywódcę III Rzeszy, Adolfa Hitlera. Stauffenberg otrzymał komunikat, że spotkanie odbędzie się pół godziny wcześniej. Po otrzymaniu komunikatu musiał reagować błyskawicznie. Po krótkim namyśle podjął brzemienną w skutki decyzję: teraz albo nigdy. Wymawiając się gorącem, poprosił obecnego feldmarszałka Wilhelma Keitla o zgodę na zmianę koszuli. 

W pomieszczeniu przylegającym do baraku obrad pułkownik natychmiast uruchomił zapalnik czasowy. Problem polegał na tym, że Stauffenberg nie miał prawej dłoni i dwóch palców w lewej. Von Haeften musiał mu asystować, a obaj mężczyźni czuli coraz mocniej presję nerwów i czasu. Narada miała się rozpocząć za kwadrans. Nagle rozległo się pukanie do drzwi i głos: - Führer przybędzie za chwilę. Stauffenberg nie zdążył uruchomić drugiego zapalnika. Co więcej, w pośpiechu popełnił fatalny błąd - spakował do teczki tylko jeden uzbrojony ładunek, drugą paczkę pozostawiając adiutantowi. 

Wyszedł z drewnianego baraku kilka minut po tym, jak niepostrzeżenie umieścił teczkę u stóp Hitlera pod stołem z mapami. O godzinie 12:42 bomba wybuchła, zabijając cztery osoby - ale nie Hitlera. Eksperci są przekonani: kolejny kilogram materiału wybuchowego wystarczyłby, aby również bez zapalnika zabić wszystkich obecnych - z dyktatorem włącznie. Druga paczka też by eksplodowała, wzmacniając impet detonacji. Z jakim skutkiem? 

- Śmierć Hitlera z pewnością przyspieszyłaby upadek Niemiec - twierdzi historyk Aleksander Demandt. Władzę przejęłaby grupa wojskowych gotowych na negocjacje z aliantami i podpisanie bolesnych dla III Rzeszy traktatów pokojowych. Zwłaszcza że z Kętrzyna słychać już było huk sowieckich armat...

Wszystko było przygotowane do zamachu stanu: operacja Walkiria zakładała przejęcie władzy przez Wehrmacht w ciągu półtora dnia. Gabinet Hitlera miał zostać zdymisjonowany - SS i Gestapo wyeliminowane. Na prezydenta Rzeszy przewidziano generała pułkownika Ludwiga Becka, kanclerzem zostałby były nadburmistrz Lipska Carl Friedrich Goerdeler. Nowy rząd natychmiast podjąłby rokowania pokojowe, dzięki czemu warunki kapitulacji byłyby znacznie łagodniejsze. Do rozpoczęcia operacji brakowało jedynie potwierdzenia wiadomości o śmierci Hitlera. A ono nie nadchodziło...

Śmierć Führera w tym czasie zmieniłaby radykalnie bieg historii. Wojna zakończyłaby się wcześniej nie tylko w Europie, lecz również na Pacyfiku, ponieważ alianci mogliby zjednoczyć swoje siły przeciwko Japonii już w 1944 roku. Premier Kraju Kwitnącej Wiśni Kuniaki Koiso przypuszczalnie złożyłby USA propozycję pokojową, aby utrzymać hegemonię Japonii w Azji Południowej. 

Nigdy nie doszłoby do zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Ocalałyby setki tysięcy Japończyków. Wyszło jednak inaczej: zamach się nie powiódł, zaledwie kilka godzin później Stauffenberg i inni spiskowcy zostali straceni, a wojna szalała jeszcze przez prawie rok. Od wschodu i zachodu na stolicę III Rzeszy ruszyły setki alianckich dywizji. Wybuchło Powstanie Warszawskie, do końca funkcjonowały niemieckie obozy zagłady, a życie straciły miliony żołnierzy i cywilów w wielu krajach.

Książę Konrad zwany Mazowieckim miał wszelkie szanse, aby zapisać się w historii naszego kraju jako dzielny wojownik i zręczny polityk. Szczególnie zasłużył się w umacnianiu wschodnich rubieży swego księstwa przed nawałą pogańskich Prusów i Jaćwingów oraz w prowadzeniu misji chrystianizacyjnych. Niestety, wobec nikłych skutków organizowanych przez siebie wypraw "krzyżowych" przeciwko walecznym plemionom Konrad podjął w roku 1226 decyzję, która okazała się fatalna dla dalszych losów nie tylko Mazowsza, ale całej Polski.

Kilkanaście miesięcy później na książęcy dwór do Płocka zawitali pierwsi rycerze z czarnymi krzyżami na białych płaszczach - przedstawiciele Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Zostali właśnie wygnani z Węgier, gdzie usiłowali założyć własne państwo. Zaproszenie ze strony Konrada okazało się dla nich niespodziewanym uśmiechem losu. 

Układ wydawał się jasny i uczciwy: Krzyżacy otrzymali w dzierżawę ziemie na pograniczu Mazowsza, a w zamian zobowiązali się do obrony granic księstwa i zbrojnego wsparcia misji chrystianizacyjnych. Szybko jednak okazało się, że aspiracje wielkiego mistrza Hermanna von Salza sięgają znacznie dalej. Konrad próbował ratować sytuację i w 1235 roku odebrał zakonowi wcześniejsze nadania, ale... było już za późno.

W rękach braci spod znaku czarnego krzyża znajdował się bowiem dokument oddający im na własność nie tylko ziemię dobrzyńską, ale także wszystkie terytoria zdobyte na pogańskich Prusach. Ta tak zwana Złota Bulla z Rimini powstała rzekomo w 1226 roku i zawierała podpis cesarza Fryderyka II. Choć było to ewidentne fałszerstwo, zostało wsparte sprytnymi zabiegami dyplomatycznymi na dworze papieskim. 

W efekcie polski książę musiał zawrzeć niekorzystną ugodę z Krzyżakami. Uzyskali oni legalizację pobytu na okupowanych ziemiach i otworzyli sobie drogę do budowy niezależnego państwa. Konsekwencje były opłakane. Zakon rozniecił u granic Polski i Litwy wojenną pożogę, która trwała prawie 300 lat. 

Przycichła wraz z jego likwidacją i odebraniem przez Zygmunta Starego hołdu lennego. Ale Prusy były już wtedy silnym gospodarczo organizmem, który rósł w potęgę, w miarę jak ku upadkowi chyliła się Rzeczpospolita. W XVIII wieku Królestwo Pruskie (połączywszy się wcześniej z Brandenburgią) toczyło zwycięskie wojny o Śląsk i wzięło udział w rozbiorach Polski. Kilkadziesiąt lat później Otto von Bismarck po zwycięstwach nad Austrią i Francją doprowadził do zjednoczenia Niemiec. Bez Prus nie byłoby zapewne obu wojen światowych, a także dzisiejszych silnych gospodarczo i politycznie Niemiec. Przesądziła o tym pochopna decyzja mazowieckiego księcia.

Waszyngton, 30 marca 1867 roku. Amerykański sekretarz stanu William H. Seward i rosyjski ambasador Edward de Stoeckl podpisali dokument o sprzedaży Alaski Amerykanom. Dla jednego z tych dwóch mężczyzn będzie to tragiczne świadectwo największego błędu w nowożytnej historii gospodarczej. Teraz jednak rosyjski ambasador uśmiechał się szeroko, podając na pożegnanie dłoń swojemu rozmówcy. 

Był bardzo zadowolony, gdyż działał na bezpośrednie polecenie cara. Po przegranej wojnie krymskiej (1853-1856) Aleksander II chciał się koniecznie pozbyć Rosyjskiej Ameryki - skarb państwa świecił pustkami. Utrzymanie kolonii sporo kosztowało, a polowania na zwierzęta futerkowe nie przynosiły już zysków. Także obrona tej bezwartościowej krainy uchodziła za niemożliwą.

Nie trzeba było długo czekać, aby zaaranżowana nocą transakcja okazała się poważnym błędem - ale nie USA, lecz Rosji. Pod koniec XIX wieku amerykańscy poszukiwacze odkryli na Alasce złoto i wywołali wybuch gorączkowych poszukiwań tego kruszcu. Przyniosły one skarbowi państwa wielomilionowe zyski.

Niedługo później zamarznięta ziemia Alaski ujawniła jeszcze jedno złoto, tym razem czarne: ropę naftową. Dzisiaj półwysep ten jest magazynem surowców naturalnych Ameryki. Tych 7,2 mln dolarów zwraca się każdego dnia w zyskach z wydobycia różnych minerałów. Oprócz ropy i złota, węgiel, żelazo, miedź oraz gaz uczyniły ten stan tak bogatym, że każdy z jego mieszkańców otrzymuje około 1000 dolarów rocznie tytułem udziału w zyskach. 

Bez Alaski Stany Zjednoczone nie byłyby dziś w stanie samodzielnie pokrywać większości zapotrzebowania na ropę - a to miałoby daleko idące następstwa. Zależność od importu z krajów arabskich doprowadziłaby do jeszcze agresywniejszej polityki zagranicznej USA - albo Stany Zjednoczone całkowicie usunęłyby się ze sceny i nie uczestniczyłyby w obu wojnach światowych. 

Konsekwencje geopolityczne u schyłku XX wieku mogłyby się okazać drastyczne. Trudno sobie wyobrazić, co w czasach zimnej wojny oznaczałoby radzieckie terytorium państwowe z bazami wojskowymi i miastami w Ameryce Północnej. Możliwe jednak, że żelazna kurtyna nie zapadłaby wcale w Europie Środkowo-Wschodniej - lecz wisiałaby nad najpilniej strzeżoną granicą między Kanadą a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy