Pielgrzymi: Trud, ofiara, brud i kara

Celem pielgrzymki nie zawsze jest miejsce święte /Getty Images
Reklama

Pielgrzymowali nie tylko pobożni. O tym kto i dlaczego udawał się do miejsc świętych i co z pielgrzymkami mają wspólnego higiena osobista i pielucha Chrystusa zdradza Szymon Augustyniak, autor książki "Mimochodem o chodzeniu"

Dziś pielgrzymka ma głównie formę dziękczynną, często uznawaną także za manifestację wyznawanej wiary. Przez setki lat zmieniał się charakter takich wypraw. Mimo religijnego charakteru pątnikami byli często najgorsi grzesznicy.

Przeczytaj fragmenty książki "Mimochodem o chodzeniu"

Historia komunikacji wiele zawdzięcza Bonifacemu VIII. Papież ów w 1300 roku nakazał pielgrzymom maszerowanie po lewej stronie drogi, co kilka wieków później przyczyniło się do upowszechnienia ruchu lewostronnego, który do dziś przetrwał w Anglii (obowiązuje też między innymi w Nowej Zelandii, Japonii czy Indiach).

Reklama

Choć pielgrzymkę można było odbyć konno lub na mule, zgodnie z zasadą per pedes apostolorum większość wiernych szła piechotą, jak apostołowie właśnie. Pielgrzymka bowiem miała być trudem i ofiarą.

Akt skruchy i płynące z góry łaski wymagały odpowiedniego poświęcenia. Jak nauczał Kościół, nie tylko maszerowanie do miejsc kultu, ale także odpusty i orędownictwo świętych dawały nadzieję na życie wieczne. I choć Jan Kalwin twierdził, że pielgrzymowanie nie ma żadnego wpływu na zbawienie, większość wiernych uważała inaczej.

Powodów do pielgrzymowania było wiele. Autentyczna religijność, chęć przeżycia przygody i zobaczenia wielkiego świata, ucieczka przed zasądzonym wyrokiem. Jak zaznacza Norbert Ohler, w przypadku pokuty długość trasy bywała proporcjonalna do przewinienia. Skruszony grzesznik mógł iść nawet trzy lata, na przykład z Belgii do Rzymu. 

W średniowieczu pielgrzymka miewała także charakter penitencjarny — kara banicji za popełnione przestępstwo bywała równoznaczna z wędrówką do miejsc świętych, choćby do Santiago de Compostela, gdzie znajdował się grób apostoła Jakuba. Powszechne były pielgrzymki błagalne, odbywane w konkretnej intencji, i pielgrzymki dziękczynne, wychwalające boskie orędownictwo.

Ciekawym zjawiskiem było wynajmowanie pątników, którzy na mocy testamentu szli w zastępstwie zmarłego. Żyjący także korzystali z tego przywileju, choć nie była to usługa tania — wynajęcie pątnika do Rzymu oznaczało wydatek w wysokości czterech koni. 

W trakcie pielgrzymki starano się unikać zakurzonych i piaszczystych dróg, wybierano raczej ścieżki i dukty, po których szło się nieco wygodniej. Jak oblicza Ohler, dobrym wynikiem było pokonanie około 20 kilometrów dziennie, wliczając w to przeprawy przez góry, tereny bagniste czy rzeki. W orientacyjnym zestawieniu prędkości badacz podaje, że w średniowieczu piesi pokonywali w ciągu godziny 3 - 6 kilometrów, gońcy — 10 - 12 kilometrów, a galopujący jeździec był w stanie rozpędzić konia do prędkości 25 kilometrów. Przejście około 3 tys. kilometrów z Lubeki do Santiago de Compostela trwało mniej więcej pięć miesięcy.

Kto się nie myje, ten żyje

Co do higieny wędrujących nie można mieć złudzeń. Jak dowodzi Katherine Ashenburg, chrześcijaństwo w przeciwieństwie do innych religii nigdy nie interesowało się czystością, a jedyną dopuszczalną formą ablucji był chrzest. Szczególnemu rodzajowi umartwiania ciała, znanemu jako alusia — "stan nieumycia", hołdowali zwłaszcza mnisi, pustelnicy i późniejsi święci. Uważali oni, że zaniedbując ciało, mogą się skoncentrować na oczyszczeniu duszy. 

Ashenburg podaje przykład Godryka, angielskiego świętego, który w XII wieku przeszedł z Anglii do Jerozolimy w jednym ubraniu, ani razu się nie myjąc. W innym przywołanym przez autorkę przykładzie XI-wieczny mnich z Cluny dał następujące świadectwo: "Co do naszych łaźni niewiele możem rzec, jako że kąpiem się jedynie dwa razy na rok, na Boże Narodzenie i Wielkanoc". Święty Augustyn zaś w swoich regułach czyszczenie habitów nakazywał konsultować z przełożonymi, "aby zbytnie pragnienie czystej szaty nie wnosiło brudu do wnętrza duszy".

W średniowieczu pojawiła się też teoria — w czasach mojej młodości sprowadzona do powiedzenia "częste mycie skraca życie" — że gorące kąpiele sprzyjają rozwojowi dżumy i innych dopustów bożych. Zanurzenie w ciepłej wodzie powodowało rozmiękczenie i otwieranie porów w skórze, a nimi właśnie (tak jak przez wdychanie morowego powietrza) do organizmu przenikać miały wszelkie zarazy. Dlatego prócz zarastania brudem zalecano ubrania o jak najgęstszym, nieprzepuszczalnym splocie, na przykład z tafty, satyny, drelichu lub woskowanego płótna.

Ponieważ dżuma, która największe żniwo zebrała w XIV wieku, dziesiątkowała Europę jeszcze trzy wieki później (w 1655 roku w Londynie zmarło 100 tys. osób), tego typu medyczne bajania pokutowały bardzo długo. Śmiertelne epidemie i warunki higieniczne spowodowały nawet, że w XV wieku wymagano od pielgrzymów świadectwa zdrowia i stosowano często 40-dniową kwarantannę.

Ze strachu przed czarną śmiercią we Włoszech zrodziło się jedno z najbardziej drastycznych zjawisk w chrześcijaństwie (i chodzeniu) — procesje biczowników. Z czasem stały się one popularne także na Węgrzech, we Francji, w Austrii, Niemczech, Czechach i Polsce. Świątobliwi masochiści wędrowali z miasta do miasta, a ich samookaleczanie miało złagodzić gniew boży i powstrzymać nadchodzącą zarazę.

"Boso, obnażeni do pasa, posuwając się wolno, chłostali się rzemiennymi biczami, niejednokrotnie zakończonymi węzełkami z ostrymi kawałkami metalu, aż do krwi. [...] Makabryczną dramę przerywano na znak dany przez przewodnika; wszyscy wówczas padali krzyżem na ziemię. Nadchodził bowiem czas na wyznanie najgorszych występków. Tu każdy znał swój symboliczny gest: cudzołożnik kładł się na boku, morderca na plecach, krzywoprzysięzca trzymał rękę w górze" — sugestywnie opisuje zjawisko Szymon Wrzesiński.

Niemycie — jak pisze Pierre Riché — nie było jednak w średniowieczu regułą: "Władcy karolińscy zmieniają odzież i kąpią się w sobotę. Bez wątpienia trzymają się tutaj obyczaju germańskiego, bo sobotę jeszcze dzisiaj w kręgu skandynawskim nazywa się dniem kąpieli". Jak dowodzi francuski historyk, na terenie opactw w państwie Karola Wielkiego było nawet kilka budynków łaźni. Przekonanie o potrzebie kąpieli raz w tygodniu przetrwało (a zapewne w wielu domach panuje nadal) wiele wieków i jeszcze w książeczce Jak dbać o urodę z 1976 roku czytamy: "Po codziennym myciu w misce, co tydzień obowiązuje nas kąpiel w wannie, balii czy pod natryskiem zainstalowanym w domu lub łaźni publicznej".

Zwłoki Piłata i pielucha Chrystusa

W 1350 roku pielgrzymka do Rzymu gwarantowała odpust zupełny. W obliczu powszechnego pomoru chętnych do przebłagania Pana za grzechy nie brakowało. Stolicę Piotrową odwiedziło wówczas około 2 mln pątników.

Magnesem przyciągającym pielgrzymów były relikwie. Wyścig o jak największą liczbę pamiątek po ojcach i matkach Kościoła opisał ks. Jan Kracik: "W ołtarzowym sepulcrum zamykano drobne ułamki kości świętego, a w razie ich braku drobiny rzeczy, które miały z nim styczność. Wśród nich najbardziej ceniono narzędzia męczeństwa, odzież świętego, rzeczy, których używał, pył czy kamień z jego grobu, kładzione na nim chusty".

Dlatego w asortymencie licznych sanktuariów znaleźć można było między innymi: cząstkę różdżki Mojżesza, palec niewiernego Tomasza, głowę i część ręki Jana Chrzciciela, skrawek welonu Maryi i obrusu z ostatniej wieczerzy, koronę cierniową (w samym Paryżu były trzy takowe), gwoździe z krzyża, fragmenty płaszcza Chrystusa, trzewik Chrystusowy, chleb, który spożywał, włócznię, którą go przebito, jego włosy, pępek, mleczny ząb, a nawet kawałki pieluszki.

Jak pisał Jan Ptaśnik, pewien opat szydził z mnichów chwalących się owymi "anatomicznymi" relikwiami, że przecież na Sądzie Ostatecznym każdy stanie bez znamion kalectwa i trudno sobie wyobrazić zmartwychwstałego Chrystusa bez zęba lub pępka.

Na drugim biegunie znajdowały się antyrelikwie, z których najbardziej znane było ciało Piłata. U ks. Kracika czytamy: "Wpierw pochowane w Rzymie, sprowadzało na ludzi wiele nieszczęść. W końcu wrzucono trupa w bagna koło Lucerny. Ale trzeba było postawić obok straże, gdyż jeśli ktokolwiek wrzucił coś w owe błota, wkrótce nadciągała burza z piorunami".

Rzesze wiernych pragnących z bliska ujrzeć święte pamiątki wymuszały na architektach zmiany w projektowaniu. Benedyktyński opat Suger, nadzorujący powstawanie bazyliki Saint-Denis, polecił powiększenie chóru, by wierni bez przepychania się mogli obejrzeć relikwie. Sam Suger (cytat za Jeanem Gimpelem) opisał problem następująco: "Niekiedy widziało się takie parcie zwartej ciżby do tyłu, przeciw tym, którzy usiłowali wejść, aby oddać cześć i ucałować święte relikwie, Gwóźdź i Koronę Pańską, że pośród tysięcy ludzi nikt nie mógł poruszyć nogą, tak byli ściśnięci [...] pozostawało jedynie wyć i wrzeszczeć".

Pielgrzymka nie zawsze była pełnym pokory wędrowaniem. Czasem pokazywała swoje groźniejsze oblicze. Krucjaty organizowano od czasu synodu w Clermont w 1095 roku, podczas którego papież wezwał rycerstwo do zbrojnej pomocy chrześcijanom prześladowanym na Wschodzie. Chęcią bicia niewiernych szybko zapałały wszystkie stany społeczne, głównie za sprawą wędrownego kaznodziei Piotra Pustelnika. I choć większą część pierwszej krucjaty do Jerozolimy (1096) stanowiło ciężkozbrojne rycerstwo, to właśnie on poprowadził równolegle "pielgrzymkę ludową" liczącą w przybliżeniu 20 tys. osób. Marsz, podczas którego pokonano około 2,5 tys. kilometrów, zakończył się sromotną klęską pod İznikiem.

Najsmutniejszy był los tak zwanej krucjaty dziecięcej w 1212 roku, na której czele stanął 12-letni francuski pastuszek Stefan. Małoletni mieli nawracać nie mieczem, ale swoją niewinnością. Grupa licząca około 9 tys. dzieci po dotarciu pieszo do Marsylii wypłynęła w kierunku Ziemi Świętej. Część z nich zatonęła podczas sztormu, część trafiła na targi niewolników w Afryce Północnej, a większość pozostałych zginęła podczas trudnego przemarszu przez włoskie Alpy.

Polska pielgrzymkami stoi

Za pierwszą w historii chrześcijaństwa pielgrzymkę uważa się wizytę Ottona III w Gnieźnie. Przybył tu w 1000 roku, by złożyć hołd sprowadzonym trzy lata wcześniej zwłokom św. Wojciecha. Uroczyście podjęty przez Bolesława Chrobrego, podarował władcy gwóźdź z Krzyża Świętego wraz z włócznią św. Maurycego.

Bolesław w drodze rewanżu wręczył cesarzowi ramię Wojciecha. Wróciło ono do Polski 928 lat później, gdy z Gniezna skradziono głowę świętego, jedyną ocalałą po nim relikwię. To, co nazywamy grobem patrona Polski, jest więc miejscem pochówku jego kończyny. W relikwiarzu innego świętego, Stanisława, do którego grobu na Wawelu pielgrzymowało wiele procesji królewskich, leży w sumie pięć niedużych kawałków kości.

Jednak oddawanie czci męskim świętym to w Polsce rzadkość — 85% z ponad 500 sanktuariów w naszym kraju to sanktuaria maryjne. Matka Boska występuje pod wieloma postaciami, między innymi Bolesnej Królowej Polski, Matki Bożej Fatimskiej, Matki Miłosierdzia czy częstochowskiej Matki Boskiej Królowej Polski.

Jasna Góra z cudownym obrazem jest jednym z największych ośrodków kultu na świecie. Rocznie przybywa tu 4 - 5 mln osób, około 200 tys. na piechotę, tak jak odbywało się to przez stulecia. Do sanktuarium wiedzie w Polsce ponad 50 szlaków, z których najdłuższy ma 640 kilometrów. Na pokonanie trasy z Helu na Jasną Górę uczestnicy pielgrzymki kaszubskiej — bo o niej mowa — potrzebują 19 dni.

Pielgrzymów przyciąga też jedna z najstarszych kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej znajdująca się w Bochni. Otoczona jest szczególnym kultem, odkąd w 1633 roku na twarzy Maryi pojawiły się krwawe łzy. Cztery lata później zjawisko to potwierdziła naocznie komisja duchowna z Krakowa.

Inne szczególnie licznie odwiedzane miejsca kultu to kalwarie symbolicznie odtwarzające stacje męki Pańskiej. Do Kalwarii Zebrzydowskiej, z uwagi na podobieństwo krajobrazu zwanej polską Jerozolimą, przybywa rocznie około 2 mln pielgrzymów. Podobną frekwencją mogą się poszczycić Licheń, Niepokalanów czy krakowskie Łagiewniki.

Celem wymagającym od pielgrzyma szczególnego wysiłku jest Giewont. W 1901 roku na jego szczyt przetransportowano wozami, a później na plecach 15-metrowy żelazny krzyż wraz z 400 kilogramami cementu i setkami litrów wody. Od tej pory, co roku, 19 sierpnia na wysokość 1894 metrów n.p.m. wchodzi pielgrzymka z Zakopanego.

Za granicę polski pątnik udawał się do miejscowości, które i dziś stanowią główne cele chrześcijańskich pielgrzymek — do Rzymu i Jerozolimy. Przejście blisko 1,4 tys. kilometrów z Krakowa do Wiecznego Miasta zajmowało ponad dwa miesiące, jednak od XV wieku, za zgodą papieży, w zastępstwie można było powędrować do jednej z katedr w Krakowie, Gnieźnie, Wilnie lub we Lwowie, pod warunkiem że uiściło się połowę kosztów prawdziwej pielgrzymki do Rzymu.

W przeciwieństwie do innych wyznań chrześcijańskie pielgrzymki mają charakter międzynarodowy, a ich kierunek i intencja to sprawa indywidualna. Muzułmanin wyboru nie ma — przynajmniej raz w życiu musi odwiedzić Mekkę. Hadż, czyli wielka pielgrzymka, stanowi jeden z pięciu filarów tej religii. W samym 2011 roku w ciągu pięciu dniu dni Mekkę odwiedziły 3 mln wiernych, którzy tradycyjnie na zakończenie hadżu uczestniczyli w Święcie Ofiar — rytualnym uboju setek tysięcy zwierząt przeprowadzanym na pamiątkę ofiary Abrahama.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy