Pan Polski, pachołek Stalina. Kto zabił "Waltera"?

Alkoholik, sadysta i marny żołnierz. Świerczewski był odpowiedzią komunistów na legendę marszałka Piłsudskiego /East News
Reklama

Władza kreowała go na wielkiego bohatera, lecz tak naprawdę był alkoholikiem, sadystą i marnym żołnierzem. Czy został zamordowany przez własnych zwierzchników? Fałszywa legenda Karola Świerczewskiego, jaką komuniści rozpowszechniali w społeczeństwie, miała na celu "przykrycie" kultu, jakim otaczano marszałka Józefa Piłsudskiego. "Człowiek, który się kulom nie kłaniał", miał pełnić podobną rolę - bohaterskiego żołnierza i "ojca założyciela" ojczyzny. Na jego cześć nazywano ulice, mosty, szkoły oraz instytucje. W latach PRL podobizna "Waltera" znalazła się nawet na banknocie...

Był produktem rewolucji. Chaos, anarchia, masowe mordy, gwałty oraz rabunki były jego dniem powszednim. Już w 1918 roku stał się komisarzem politycznym z ramienia partii bolszewickiej. Był panem życia i śmierci w podległych sobie oddziałach Armii Czerwonej. Ostatni rozbrat z tradycją polską wziął, gdy na ochotnika przyłączył się do hord bolszewickich atakujących Rzeczpospolitą w 1920 roku - mówi historyk, prof. Marek Chodakiewicz o gen. Karolu Świerczewskim.

Przyszły bohater PRL urodził się w 1897 roku w Warszawie. Po wybuchu I wojny światowej trafił do rosyjskiego Kazania. Pracował w fabryce i szybko dał się zarazić ideami komunizmu. W wojnie polsko-bolszewickiej był dwukrotnie ranny. Po tym, jak stanął przeciwko własnej ojczyźnie, jego kariera przyspieszyła. Fakt, że skończył dwie klasy podstawówki, nie przeszkodził mu w uzyskaniu dyplomu radzieckiej szkoły wojskowej. Został w niej nawet wykładowcą...

Reklama

Komu bije dzwon?

W 1936 roku z  rozkazu Stalina wziął udział w  wojnie domowej w  Hiszpanii, gdzie objął dowodzenie nad XIV Brygadą Międzynarodową. Tu narodził się "El General Polaco", zwany też "Walterem". Pobyt na Półwyspie Iberyjskim dał późniejszym zwolennikom Świerczewskiego materiał do kreowania jego legendy "człowieka, który się kulom nie kłaniał" (jak określał go tytuł propagandowej powieści wydanej w 1948 roku).

W rzeczywistości odwaga Świerczewskiego w dużej mierze wynikała z faktu, że był on wiecznie... pijany. Nie bacząc na zagrożenie, wychodził z kwatery i spacerował po okolicy. Zdarzało się, iż przeprowadzał inspekcje, ledwie trzymając się na nogach, ubrany w same kalesony, oczywiście z  nieodłącznymi pistoletami. - Dezerterów rozstrzeliwał osobiście. Rozkazał likwidować jeńców, lecz nie szczędził również własnych ludzi. Kazał na przykład zabić oficera, który usiłował utrzymywać wśród rozwydrzonych rewolucjonistów dyscyplinę - opowiada prof. Chodakiewicz.
 
Ten sadystyczny rys osobowości umknął oglądowi jego przyjaciela - Ernesta Hemingwaya. Pisarz pracował w Hiszpanii jako korespondent. Często bywał w obozach brygad międzynarodowych i  tam poznał Świerczewskiego. Bardzo przypadli sobie do gustu, pewnie dlatego, że obaj nie wylewali za kołnierz. "Walter" stał się dla przyszłego noblisty pierwowzorem postaci generała Golza, dzielnego żołnierza z powieści Komu bije dzwon. Polak wrócił do ZSRR w glorii bohatera.


Po wybuchu II wojny światowej znów trafił na front, tym razem jako dowódca w Armii Czerwonej. Jesienią 1941 roku w bitwie nad Wiaźmą stracił całą dywizję: 10 000 ludzi. Uchowało się tylko pięciu podwładnych - i on! Co bystrzejsi generałowie sowieccy zdali sobie sprawę, że stanowi nie lada zagrożenie, więc z inicjatywy marszałka Grigorija Żukowa przesunięto go na tyły. Ostatecznie, gdy trzeba było wyznaczyć dowódcę dla 2 Armii Wojska Polskiego, Stalin jednak znów sięgnął po "Waltera".

Wcześniej Świerczewski przez krótki czas brał udział w  działaniach 1 Armii pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Tu również "zasłynął" swoją napędzaną wódką brawurą. By sprawdzić, czy Niemcy bronią brzegu Wisły w rejonie Dęblina i Puław, wskoczył do rzeki i się w niej wykąpał. Uznał, że skoro nie został ostrzelany, to większych oddziałów nazistów po drugiej stronie nie ma. Mylił się - przyczółek był mocno obsadzony. Przeprawa w  tym miejscu skończyła się śmiercią 1500 żołnierzy!

Budziszyńska katastrofa

Kwiecień 1945 roku. Na Berlin sunie ponad dwa i pół miliona Sowietów, 6250 czołgów i dział samobieżnych oraz 7500 samolotów. W  ofensywie bierze udział także ok. 185 000 naszych rodaków. Świerczewski, jako dowódca 2 Armii Wojska Polskiego, dostaje odpowiedzialne zadanie: w ramach tzw.  operacji łużyckiej ma osłaniać południowy odcinek frontu i wkroczyć do Drezna. Nigdy wcześniej nie dowodził tak dużymi siłami: ma pod sobą 90 000 ludzi i ok. 300 czołgów.

Liczy na łatwy sukces i - tradycyjnie - lekceważy rozpoznanie. Nie ma pojęcia, że Niemcy posiadają w tym rejonie doborowe formacje 4 Armii Pancernej i 17 Armii. Piętnastego kwietnia Polacy rozpoczynają forsowanie Nysy. Popełniają tragiczne w skutkach błędy, gdyż nadmierne nagromadzenie oddziałów prowadzi do zatorów: od razu dostają się pod ogień nieprzyjaciela. Mimo to generał bagatelizuje zagrożenie. Nakazuje jak najszybciej iść do przodu. W efekcie jego ludzie rozciągają się na dystansie aż 50 kilometrów. W luki bez problemu uderzają zaprawione w bojach jednostki III Rzeszy.


Nad 2 Armią zawisa widmo nie tylko klęski, ale i masakry. W centrum dowodzenia wybucha panika, jednak Świerczewski nie zmienia rozkazów. Piechota rusza w bój nieprzygotowana, bez wsparcia sił pancernych, które "Walter" wysłał przodem, aby z marszu zdobyły Drezno. Jeńcy masowo giną rozstrzeliwani przez nazistów. Ostatecznie z odsieczą rozbitym Polakom muszą przyjść radzieckie jednostki marszałka Iwana Koniewa. Bitwa pod Budziszynem jest ostatnią udaną kontrofensywą niemiecką w II wojnie światowej i zarazem największą przegraną Ludowego Wojska Polskiego. Straty oficjalnie wynosiły 5000 zabitych, 10 000 rannych i ponad 2500 zaginionych, lecz obecnie szacuje się je nawet na 25 000 zabitych, rannych i zaginionych, co stanowi blisko 1/3 stanu osobowego armii. Do tego dochodzi kolejnych kilka naście tysięcy zabitych i rannych Rosjan, którzy przyszli z odsieczą.

Po takim "sukcesie" człowiek, który kulom się nie kłaniał, otrzymuje... awans na generała broni. Bierze udział w paradzie zwycięstwa w Moskwie. Ze starcia pod Budziszynem sowiecka propaganda robi natomiast heroiczny bój. - Dla komunistów wszyscy byli tylko mięsem armatnim. Nic więcej się nie liczyło. Jak bitwa była zwycięska, to "hurra!", a jak nie, to znikała w cenzorskiej dziurze albo jej dzieje były obrabiane nie do poznania, tak jak w przypadku Budziszyna -  komentuje prof. Chodakiewicz.

Śmierć w Bieszczadach

 Po wojnie "Walter" zostaje wiceministrem obrony narodowej i jedzie w marcu 1947 roku w Bieszczady - na wizytę oddziałów walczących z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA). Tam jego konwój wpada w zasadzkę zorganizowaną przez partyzantów. Samochody trafiają pod mocny ogień ze wzgórz w pobliżu wsi Jabłonka. Generał jak zwykle nie baczy na zagrożenie: wychodzi zza ciężarówki i wystawia się na strzał. Pada martwy. Niedługo później napastnicy wstrzymują ogień i znikają w lasach. Przez całe dziesięciolecia komunistyczna propaganda będzie twierdzić, że "Walter" oddał życie na polu walki, lecz od początku nie brakowało wątpliwości co do przebiegu tej wersji wydarzeń.

Świadkowie plątali się w zeznaniach - podawali m.in. różny czas trwania potyczki. Wbrew oficjalnej wersji na mundurze generała odkryto nie dwie, a trzy dziury po kulach - w tym jedną na plecach. Natrafiono także na ślad w tylnej
części uniformu, będący efektem przebicia materiału ostrym narzędziem, prawdopodobnie bagnetem... Pytania budzi też sposób zorganizowania wyprawy. Oficerowie, którzy telefonicznie przekazywali informacje o przyjeździe wiceministra, nie posługiwali się żadnym szyfrem. Dziwi również fakt, że partyzanci z UPA dość szybko się ewakuowali. Zginęły zaledwie trzy osoby - generał i jego dwóch podwładnych.


Czy Świerczewski mógł być "wystawiony" Ukraińcom? A może strzelali Sowieci lub Polacy? W 1952 roku pod zarzutem organizacji spisku na życie "Waltera" został aresztowany płk Jan Gerhard - miał działać jako francuski szpieg. Absurd tego oskarżenia aż kłuł w oczy, ale komunistom potrzebny był kozioł ofiarny. Po dwóch latach więzienia oczyszczono go z zarzutów. Pracował potem jako dziennikarz i pisarz. W latach 70. wziął udział w ponownym badaniu śmierci Świerczewskiego. Przygotowywał także książkę na ten temat. Zapowiadał, że ujawni prawdę, ale... nie zdążył. Dokumenty skradziono, a Gerhard został zamordowany w swoim mieszkaniu - rzekomo przez złodziei.

Komu zależało na śmierci "Waltera"? Niesubordynowany generał mógł być niewygodny zarówno dla polskich komunistów, jak i dla Moskwy. Istniało ryzyko, iż po pijaku podzieli się z kimś tajemnicami. - Nie zdziwiłoby mnie wystawienie go Ukraińcom czy nawet zabicie przez Sowietów. Z drugiej strony jednak mogło być i tak, że arogancki Świerczewski zginął, bo, jak to on, pojechał tam, gdzie mu radzono, aby nie jechał. Czuł się przecież panem Polski jako wierny pachołek Stalina. Kto ośmieliłby się mu podskoczyć? - ocenia prof. Chodakiewicz. Czy kiedykolwiek poznamy prawdę?

Marcin Moneta





Świat Wiedzy Historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy