Leopold i Loeb. Zbrodnia daleka od doskonałej

Richard Loeb i Nathan Leopold w trakcie procesu /Wikimedia Commons /domena publiczna
Reklama

Mogli stanowić przyszłość amerykańskiej elity, ale zamiast wielkich karier i majątków, wybrali drogę zabójców. Nathan Leopold i Richard Loeb, urzeczeni ideą nadczłowieka, postanowili zamordować młodego chłopca, a następnie - dzięki swej rzekomej inteligencji i błyskotliwości - próbowali oszukać policję i sąd. Nie udało się. Diaboliczny plan legł w gruzach przez jeden charakterystyczny przedmiot pozostawiony na miejscu zbrodni.

Zobacz także: Zapomniane zabójstwo piłkarza Wisły w Chicago

Nathan Leopold miał 19 lat. Pochodził z bogatej rodziny niemiecko-żydowskich imigrantów. Miał dryg do nauki. Ukończył z wyróżnieniem studia licencjackie na Uniwersytecie w Chicago, a po powrocie z planowanej podróży do Europy miał rozpocząć studia prawnicze na Harvardzie. Płynnie władał pięcioma językami, pasjonował się ornitologią.   

Sporo podobieństw odnajdujemy w życiorysie młodszego o rok Richarda Loeba. W jego rodzinnym domu pieniądze również nigdy nie stanowiły problemu: ojciec był prawnikiem i przedsiębiorcą, a młody Richard, znudzony poziomem szkoły, już w wieku 17 lat mógł się pochwalić dyplomem absolwenta Uniwersytetu Michigan.

Reklama

Pierwsze wspólne przestępstwa

Nastolatków połączyła fascynacja przestępczością. 

Pociągała ich filozofia głoszona przez Friedricha Nietzschego, zwłaszcza koncepcja istnienia nadludzi. Młodzi mężczyźni byli przekonani, że jako jednostki ponadprzeciętnie inteligentne i dobrze sytuowane, mogą wznieść się ponad obowiązujące w społeczeństwie normy i przepisy prawa, wyzbywając się tym samym odpowiedzialności - karnej i moralnej - za poniesione czyny. 

Leopold i Loeb postanowili wcielić śmiałe i niebezpieczne tezy w życie. Zaczęli od aktów wandalizmu i drobnych kradzieży. Na swoim koncie mieli również wspólne włamanie do siedziby studenckiego bractwa na Uniwersytecie Michigan (ukradli m.in. kamerę, maszynę do pisania i scyzoryki) i serię podpaleń.

Pierwsze kryminalne sukcesy ośmieliły duet z Chicago. W związku z tym, że policja nie trafiła dotąd na ich ślad, uwierzyli, że potrafią przechytrzyć funkcjonariuszy i zaczęli planować zbrodnię doskonałą, która nie tylko ponownie pozwoli im oszukać organy ścigania, ale też przerazi opinię publiczną. Marzyli o tym, by o ich przestępstwie ludzie dyskutowali na ulicach miasta.

Daleki kuzyn ofiarą zabójstwa 

Za zbrodnię doskonałą Leopold i Loeb uznali porwanie i zamordowanie nastoletniego chłopca. Ponad pół roku planowali wybór ofiary, sposób uprowadzenia i zabicia młodego człowieka (na narzędzie zbrodni wybrali i zakupili dłuto), a także - pozbycia się ciała.

Długo wybierali ofiarę. W końcu padło na 14-letniego Roberta Franksa, syna zamożnego producenta zegarków z Chicago. Ofiara, chociaż w zamyśle miała być przypadkowa, dobrze znała jednego ze sprawców. Loeb był jego dalekim kuzynem, mieszkali przy jednej ulicy i kilka razy grali ze sobą w tenisa na terenie posiadłości rodziny Richarda. 

Do zbrodni doszło 21 maja 1924 roku. Młodzi mężczyźni odebrali 14-latka ze szkoły (dzięki temu, że znał Loeba zgodził się na podwózkę), a następnie, gdy Leopold prowadził, Loeb kilka razy uderzył chłopca w głowę dłutem. Zakneblowany, ciężko ranny, leżał na tylnym siedzeniu. Niedługo potem zmarł.

Leopold i Loeb, trzymając się planu, pojechali ukryć zwłoki czterdzieści kilometrów na południe od Chicago. Ciało wrzucili do przepustu pod torami kolejowymi, wcześniej oblewając je kwasem solnym, by utrudnić identyfikację ofiary.

Okulary na miejscu zbrodni

Ich pierwsze kroki po popełnieniu zbrodni przebiegały w myśl opracowanego wcześniej scenariusza. Zabójca i jego kompan sfingowali porwanie chłopca, zawiadomili jego matkę i podali jej instrukcje dotyczące sposobu dostarczenia okupu.

Spalili ponadto zakrwawioną odzież, wyczyścili też tapicerkę pożyczonego na fałszywe nazwisko samochodu, w którym doszło do zabójstwa. Wieczorem, jak gdyby nigdy nic, dobrze się bawili, grając w karty. Panowie żyli tak jak głosili, bez wyrzutów sumienia, wciąż próbując skierować śledztwo w kierunku porwania ofiary. 

Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki policja nie odnalazła zwłok, a przy nich - charakterystycznych okularów. Nietypowe oprawki, sprawdzili prędko śledczy, w całym Chicago kupiło jedynie trzech klientów. Jednym z nich był Leopold. 

Mężczyzna tłumaczył policji, że zgubił okulary, zapewniał też, wraz z kolegą, że kiedy popełniono zbrodnie, zabrali akurat samochodem Leopolda na wycieczkę poznane w mieście kobiety, ale ich alibi było marne, bo żadnych dam, które mogłyby potwierdzić tę wersję wydarzeń rzecz jasna nie było.

Historia powtarzana detektywom legła w gruzach, gdy szofer Leopolda powiedział policji, że tamtego dnia naprawiał samochód, a jego małżonka potwierdziła, że auto przez cały czas stało zaparkowane w garażu.

Nadludzie z dożywotnim wyrokiem

Kiedy śledczy poznali prawdę, Leopold i Loeb pękli. 

Zaczęły się wzajemne oskarżenia, zapewnienia, że to ten drugi zabił ofiarę, gdy pierwszy prowadził samochód. Młodzi mężczyźni zgodnie natomiast przyznali, że kierowali się wspomnianą ideą istnienia nadczłowieka, chęcią popełnienia zbrodni doskonałej i żądzą emocji. Leopold miał powiedzieć, że chciał się dowiedzieć, jak to jest być mordercą. Gdy 14-letni Robert skonał, kontynuował, czuł się tak samo, jak wcześniej.

10 września 1924 roku sąd skazał Leopolda i Loeba na dożywocie za morderstwo i na dodatkowe 99 lat za porwanie chłopca. Loeb zmarł w więziennym szpitalu w styczniu 1936 roku po tym, jak został zaatakowany przez współwięźnia Jamesa Daya. Leopold wyszedł na wolność po 33 latach spędzonych za kratkami. 

Zmarł na atak serca 29 sierpnia 1971 roku.

Inspiracja dla Alfreda Hitchcocka

Chociaż od wydarzeń z Chicago minie niebawem sto lat, sprawa Leopolda i Loeba wciąż inspiruje twórców filmowych, pisarzy i scenarzystów. W 1948 roku na motywach sztuki zatytułowanej "Sznur" powstał film Alfreda Hitchcocka o tym samym tytule, a jesienią ubiegłego roku miała miejsce polska premiera musicalu o losach zabójców z Chicago.

Leopold i Loeb nie uniknęli odpowiedzialności. 

Udało im się natomiast sprawić, że o ich czynie było i nadal bywa głośno. Zabójstwo 14-letniego Roberta prasa nazwała zbrodnią stulecia, a fakt, że dwóch młodych studentów, wykształconych chłopaków z zamożnych, szanowanych domów dopuściło się tak okrutnej i pozbawionej sensu zbrodni, jeszcze długo elektryzował opinię społeczną.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | Dariusz Jaroń | Chicago | zbrodnie | kryminał
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy