Kowboj czasów prohibicji - Capone jakiego nie znaliście

Nazwisko Ala Capone do dzisiaj jest synonimem bezwzględnego bandyty. Mało kto wie, że ta wręcz legendarna gwiazda kryminalnego półświatka miała brata, który stał po drugiej stronie barykady. Poznajcie historię Jamesa Vincenzo Capone - zasłużonego policjanta polującego na takich jak Al.

James przyszedł na świat w 1892 roku, siedem lat wcześniej niż jego brat, który na dobre "rozsławił" rodowe nazwisko. Już jako młody chłopak chciał wyrwać się z rodzinnej dzielnicy, Brooklynu. Dopiął swego w wieku 16 lat. Wtedy to opuścił familię Capone, by zająć się... występami z trupą cyrkowców.

Przyjął sceniczny pseudonim "Richard Hart", na cześć jego ulubionej gwiazdy westernów, Williama S. Harta, i ukrywał swoje prawdziwe włoskie pochodzenie. Wolał, by ludzie mylili go z Meksykaninem lub Indianinem niż emigrantem z Włoch.

Kłamstwa na temat prawdziwej tożsamości stały się niejako znakiem rozpoznawczym "Richarda Harta". W trakcie trasy objazdowej zainteresował się bronią palną. Każdą wolną chwilę poświęcał strzelaniu do butelek i puszek, do czego miał prawdziwą smykałkę.

Ludzie byli pod wrażeniem jego umiejętności. James, słysząc pochwały, mówił, że mistrzowskiego władania bronią nauczył się w czasie I wojny światowej,kiedy służył w oddziałach piechoty stacjonujących we Francji.

Reklama

Nie cofał się nawet przed kłamstwami, że otrzymał medal przeznaczony dla snajperów z rąk samego generała Johna J. Pershinga (jedynego człowieka, który zakończył karierę wojskową z najwyższym odznaczeniem General of the Armies). Jego służba wojskowa, nie mówiąc już o rzeczonym odznaczeniu, do dziś stoi pod znakiem zapytania. Zdaje się, że James liczył na to, iż takie "referencje" pomogą mu w znalezieniu lepszej pracy.

Ostatecznie osiadł w małym miasteczku Homer w stanie Nebraska, ale nie był mu pisany spokój. James Vincenzo znów, podobnie jak wtedy, kiedy był jeszcze nastolatkiem, zapragnął przygody. Znalazł pracę w oddziałach zwalczających przemyt alkoholu. Na ironię zakrawa to, że w tym samym czasie jego brat Al zajął się akurat taką działalnością. 

Skalę sukcesów Jamesa można porównać do tych, jakie odnosił ten bardziej znany Capone. Gazety ochrzciły go mianem "Two Gun Hart" ze względu na jego znak rozpoznawczy jakim były dwa zdobione pistolety i rzecz jasna mistrzowskie umiejętności w posługiwaniu się nimi. Do legendy przeszły też wykorzystywane przez niego metody. Do spektakularnych aresztowań dochodziło najczęściej wtedy, kiedy "Hart" w przebraniu i po kryjomu rozpracowywał siatkę lokalnych przemytników alkoholu.

Już w 1923 r. zaczął on współpracować z agencjami rządowi zajmującymi się przestępczością na terenach zajmowanych przez rdzennych mieszkańców Ameryki. Na nowym stanowisku James Vincenzo dał się poznać jako człowiek, który nie uznaje żadnych kompromisów wykonując swoją pracę. Doprowadził między innymi do śmierci jednego Indianina, przez co sam został oskarżony. Śledztwo wykazało jednak, że zabity przez niego mężczyzna rzeczywiście był szmuglerem. "Hart" został oczyszczony z zarzutów, ale w wyniku jednego z ataków Indian, do którego doszło w odwecie za ich zabitego pobratymcę, stracił oko.

W 1926 r. zatrudniło go Biuro Do Spraw Indian (Bureau of Indian Affairs). Miał tropić przemytników i przestępców wśród osób żyjących w rezerwatach. Rok później, na fali sukcesu, został na krótko ochroniarzem prezydenta USA Calvina Coolidge'a w czasie jego letnich wakacji. Oczywiście, nie mógł zdradzić, co łączy go z działającym w Chicago bossem kryminalnego półświatka.

Najlepszym podsumowaniem jego służby w rezerwatach jest liczba zatrzymanych morderców - "Hart" schwytał ich aż dwudziestu. Do tego dochodzą oczywiście liczne zatrzymania przemytników i groźnych przestępców.

Na początku lat 30. XX wieku powrócił do Homer. W grudniu 1933 r., kiedy zakończył się "Szlachetny Eksperyment", czyli okres prohibicji, Jamesowi zaoferowano stanowisko szeryfa. Szczęśliwy koniec dla zawadiaki, który całe dorosłe życie służył prawu? Niestety, nie.

Z racji zajmowanego stanowiska "Hart" otrzymał klucze do wszystkich największych sklepów w swoim mieście - dla bezpieczeństwa lub w razie nagłych wypadków. Jak się później okazało, nie mógł on powstrzymać się przed... okradaniem tych sklepów dla własnych korzyści. Śledztwo jednoznacznie wykazało, dlaczego znikały towary, których kradzież na policję zgłaszali sklepikarze.

James złożył odznakę szeryfa, ale to nie był koniec jego problemów. Wcześniejsze dokonania Jamesa zaczęli podważać zamieszkujący w Homer weterani I wojny światowej. Domagali się oni, aby Capone przedstawił dowody, że w ogóle brał w niej udział. "Hart" nie miał żadnego.

Słynny stróż prawa zbrukał swoją reputację i utracił dotychczasowe źródło utrzymania. Pod koniec dekady był już bankrutem. Wtedy na poważnie postanowił odnowić więzi rodzinne ze swoją familią w Chicago. Wcześniej, jeszcze za czasów czynnej służby, w sekrecie przed żoną i dziećmi wyjeżdżał na kilkudniowe wyjazdy do rzeczonego miasta. Chciał jednak utrzymać sekret swojego pochodzenia nawet przed najbliższymi. Nie chciał, by jego potomkowie mieli coś wspólnego z kryminalistami, od których "uciekł".

W 1940 r. skontaktował się ze swoimi braćmi, Johnem i Ralphem, aby pożyczyć od nich pieniądze. Do rodziny wrócił w nowym garniturze i z plikiem banknotów studolarowych. Dopiero wtedy przyznał się małżonce, że jest bratem samego Ala Capone. Jego samego odwiedził, co ciekawe, wraz ze swoim synem, w 1946 r., kiedy ten ze względów zdrowotnych został wypuszczony z więzienia Alcatraz.

To wydarzenie miało znaczący wpływ na dalsze życie Jamesa Vincenzo. Macki półświatka dały o sobie znać. "Hart" kilkukrotnie brał udział w oszustwach podatkowych, w których specjalizowali się jego bracia.

"Two Gun Hart" przez właściwie całe swoje dorosłe życie nie zaznał spokoju. Mimo to, najbliżsi zostali przy nim aż do jego śmierci w 1952 r. Nie wykończyli go jednak ani Indianie, ani wrogo nastawieni gangsterzy. Do krainy wiecznych łowów odesłał go atak serca.

Historia lubi płatać figle. W losy braci Capone aż trudno uwierzyć. Rzeczone wydarzenia miały jednak miejsce naprawdę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy