Jedyny samolot na niebie: 9/11 w Białym Domu

Ataki 11 września 2001 wywołały totalny chaos w Białym Domu i obnażyły słabości administracji Busha / Tina Hager /Getty Images
Reklama

Ataki w Nowym Jorku przerwały normalny dzień pracy w Waszyngtonie. Urzędnicy w Białym Domu, na Kapitolu i w innych częściach amerykańskiej stolicy zachodzili w głowę, co myśleć o dziwnych wydarzeniach rozgrywających się nad Wschodnim Wybrzeżem.

Zamachy z 11 września 2001 roku na zawsze odcisnęły swoje piętno, nie tylko na mieszkańcach Stanów Zjednoczonych. Obnażyły także wszystkie słabość administracji najpotężniejszego imperium świata, która tego dnia została upokorzona przez terrorystów. Cztery porwane samoloty, atak na Pentagon i zniszczenie wież WTC na gorąco próbowali okiełznać najbliżsi ludzie prezydenta George'a W. Busha: Condoleezza Rice, Dick Cheney czy Donald Rumsfeld. 

Garrett M. Graff zebrał relacje wszystkich osób zaangażowanych w pamiętne wydarzenia, opisał to, jak zareagowali na wieść o atakach i jakie emocje im towarzyszyły.

Reklama

Poniższy fragment pochodzi z książki "Jedyny samolot na niebie" autorstwa Garretta M. Graffa, która ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa SQN: 

Gary Walters, szef personelu pomocniczego, Biały Dom: Było tuż przed 9.00, kiedy pani Bush zeszła na dół. Czekałem na nią przy windzie. Pamiętam, że kiedy wychodziliśmy, rozmawialiśmy o bożonarodzeniowych dekoracjach.

Laura Bush, pierwsza dama: Szef ochrony Ron Sprinkle, przydzielony mi agent Secret Service, pochylił się do mnie, kiedy wsiadałam do samochodu, i powiedział: - W World Trade Center uderzył samolot.

Brian Gunderson, szef kancelarii Richarda Armeya (Partia Republikańska), lidera większości parlamentarnej w Izbie Reprezentantów: Kiedy zebraliśmy się na poranne spotkanie kancelarii, zobaczyłem w telewizji - jak przystało na biuro kongresmana, zawsze grało tam mnóstwo telewizorów - że w jedną z wież World Trade Center uderzył samolot. Założyliśmy, że była to awionetka. Sądziłem, że mamy do czynienia z wydarzeniem na poziomie szkolnej strzelaniny - czymś, od czego huczą krajowe media, ale co nie ma większego wpływu na pracę kongresu w danym dniu.

Condoleezza Rice, doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego, Biały Dom: Pomyślałam: hmmm, to dziwny wypadek. Zadzwoniłam do prezydenta. Chwilę rozmawialiśmy o tym, jakie to osobliwe. Potem poszłam na spotkanie z pracownikami.

Adm. James Loy, komendant, Straż Przybrzeżna Stanów Zjednoczonych: Wczesne relacje miały w sobie nawet jakiś cień nadziei: "Nie wiemy dokładnie, jak do tego doszło ani dlaczego, ale, rany, wydarzyło się i jest to straszna tragedia. ".

Ted Olson, wiceminister sprawiedliwości, Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych: Usłyszałem o tragedii, która wydarzyła się w World Trade Center. W kącie mojego biura stoi telewizor. Włączyłem go i z przerażeniem obejrzałem powtórki nagrań katastrofy. Czy Barbara mogła być na pokładzie któregoś z samolotów? Dokonałem w głowie szybkich obliczeń. Dzięki Bogu, żaden z nich nie mógł być jej samolotem. Nie było dość czasu, aby ten, którym leciała, dotarł do Nowego Jorku.

Tom Daschle, senator (Partia Demokratyczna), lider większości senackiej: Zajrzał do mnie senator John Glenn, mój dobry przyjaciel. Powiedziałem: - Widziałeś? Jakiś pilot wleciał w World Trade Center. Odparł: - Piloci nie wlatują w budynki. To nie był pilot.

Matthew Waxman, pracownik, Rada Bezpieczeństwa Narodowego, Biały Dom: Jakieś sześć tygodni wcześniej zacząłem pracę jako asystent wykonawczy Condi Rice. Każdego dnia koło 9.00 zbieraliśmy się w Pokoju Dowodzenia na spotkanie doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego ze wszystkimi dyrektorami. Byliśmy właśnie na takim spotkaniu, kiedy [w World Trade Center] uderzył drugi samolot.

Mary Matalin, doradczyni wiceprezydenta Dicka Cheneya: Kiedy uderzył drugi samolot, byłam akurat z wiceprezydentem. Od razu wiedzieliśmy, że to nie wypadek.

Condoleezza Rice: W tamtej chwili wszystko się zmieniło.

Matthew Waxman: Weszliśmy w pełny tryb zarządzania kryzysowego.

Porter Goss, kongresman (Partia Republikańska), przewodniczący Komisji Izby Reprezentantów ds. Wywiadu: Wraz z kilkoma senatorami i kongresmanami przebywałem w sali obrad komisji; w tamtych czasach mieściła się na strychu Izby. Senator Bob Graham i ja mieliśmy poprowadzić spotkanie z Mahmudem Ahmedem, szefem pakistańskiego wywiadu. Tydzień wcześniej odwiedziliśmy Pakistan i zaprosiliśmy go do Waszyngtonu na dalsze rozmowy. Tak się akurat złożyło, że siedział z nami, kiedy jeden z moich pracowników przyniósł wiadomość, że w Trade Center uderzył samolot. Później otrzymaliśmy drugi raport. Ahmed zbladł i ktoś musiał go wyprowadzić z pokoju. Wydaje mi się, że jeszcze zanim wyszliśmy, w naszej dyskusji padło słowo "al-Kaida".

Mary Matalin: Rzuciliśmy się w wir pracy. Kiedy tak siedzieliśmy w biurze, wydzwaniając do Nowego Jorku, do prezydenta i wszędzie, gdzie było trzeba, do pokoju nagle wpadli agenci Secret Service.

Dick Cheney, wiceprezydent: Radar wykrył samolot pasażerski zbliżający się do Białego Domu z prędkością 800 kilometrów na godzinę.

Lewis "Scooter" Libby, szef kancelarii wiceprezydenta Dicka Cheneya: Dowiedzieliśmy się, że osiem kilometrów od nas jakiś samolot zszedł poniżej 150 metrów i nie można go wykryć; zniknął. Człowiek patrzy na zegarek i myśli: hmmm, osiem kilometrów, 800 kilometrów na godzinę. Tik-tak, tik-tak.

Dick Cheney: Mój ochroniarz z Secret Service powiedział: - Panie wiceprezydencie, musimy iść, natychmiast. Złapał mnie i wyciągnął z biura, a potem dalej przez korytarz, aż do podziemnego schronu pod Białym Domem.

Mary Matalin: Szczęka mi opadła. I moim współpracownikom też, bo nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy.

Condoleezza Rice: Weszli agenci Secret Service i powiedzieli: - Musi pani iść do bunkra. Pamiętam, jak mnie prowadzili, prawie popychali. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Nie sądziliśmy, aby bunkier pod Białym Domem był w tej chwili bezpieczny.

Dick Cheney: Szkoli się ich do tego. Ruszasz się niezależnie od tego, czy chcesz się ruszać, czy nie. Idziesz.

Mary Matalin: Dostaliśmy wezwanie do ewakuacji... Pierwotnie kazano nam się ewakuować na stołówkę, która zajmuje najniższe piętro w zachodnim skrzydle. Siedzieliśmy tam przez kilka minut. Potem nie wiadomo skąd dobiegł krzyk: - Biegiem, biegiem, biegiem, kierują się na Biały Dom, uciekajcie!

Miałam na sobie wąską fioletową spódnicę i czerwone skórzane szpilki Charles Jourdan. Trudno to uznać za najlepszy strój do biegania.

Gary Walters: Agenci Secret Service zaczęli wrzeszczeć: - Opuścić teren, opuścić teren, niech wszyscy opuszczą teren Białego Domu! Pamiętam z tamtych pierwszych chwil... chaos. Ludzie biegali, krzyczeli. Mój umysł został opanowany przez strach.

Rafael Lemaitre, pracownik, Biuro Krajowej Polityki Antynarkotykowej, Biały Dom: Nie byłem pewien, gdzie iść. Wiedziałem tylko tyle, że powinienem się oddalić od Białego Domu i że za cholerę nie wsiądę do metra. Skierowałem się szybkim krokiem na północ, wzdłuż 17. Ulicy. Nigdy nie zapomnę widoku bezdomnego ślepca, który stał w swoim zwyczajowym miejscu przy wyjściu ze stacji Farragut North i żebrał o drobniaki. Zdawał się nie wiedzieć, że ludzie pędzą w kierunku przeciwnym do zwyczajowego dla porannych godzin szczytu. Nadal prosił o drobne. Był to absurdalny obrazek.

Christine Limerick, gospodyni, Biały Dom: Wyraz twarzy agentów, którym powiedziano, że muszą zostać... Nigdy tego nie zapomnę, bo nam przynajmniej dano możliwość ucieczki.

Ian Rifield, agent specjalny, U.S. Secret Service: Byliśmy prawie pewni, że samolot w nas uderzy. Koordynator z centrum działań połączonych [Secret Service] zasadniczo powiedział nam tak: - Wszyscy, którzy przeżyją zderzenie, udadzą się do alternatywnego centrum i stamtąd będziemy kontynuować. Nie żartował.

James Davis, agent specjalny, centrala FBI, Waszyngton: Panowało takie ogólne wrażenie, że jesteśmy w odwrocie. Ewakuowali budynek; było to niezwykle frustrujące, bo agenci chcą działać. Zostałem nieco z tyłu i nagle zdałem sobie sprawę, że na piątym piętrze nie ma nikogo poza mną. Zastanawiałem się, czy nasz budynek będzie kolejnym celem. Pomyślałem: ciekawe, czy będzie bolało?

Agenci Secret Service zagnali wiceprezydenta i jego najważniejszych doradców do znajdującego się poniżej Północnego Trawnika bunkra znanego jako PEOC. Został on zbudowany jeszcze w czasach II wojny światowej.

Dick Cheney: Chwilę później znalazłem się w ufortyfikowanym centrum dowodzenia gdzieś głęboko pod Białym Domem.

Kmdr Anthony Barnes, wicedyrektor, Program Zachowania Ciągłości Rządu w Sytuacjach Kryzysowych, Biały Dom: Wiceprezydent Cheney został wraz z żoną przeniesiony do bunkra. PEOC nie jest jedną wielką halą, składa się z trzech czy czterech pomieszczeń. W sali operacyjnej mój zespół zajmował się komunikacją telefoniczną. Poza tym jest jeszcze sala konferencyjna, gdzie przebywali pan Cheney i Condi Rice - to tam znajdują się ekrany telewizyjne, telefony i tak dalej.

Mary Matalin: Chwilę zajęło, zanim wszyscy dotarli na miejsce. Bunkier nigdy dotąd nie był używany zgodnie ze swym przeznaczeniem - to jest jako schron przeciwlotniczy.

Kmdr Anthony Barnes: Chwilę później rozejrzałem się i zobaczyłem Condi Rice i [dyrektor ds. komunikacji Białego Domu] Karen Hughes, i Mary Matalin, i [sekretarza transportu] Norma Minetę. Pan Mineta wyświetlił na jednym z monitorów mapę, na której widać było, gdzie znajduje się każdy samolot w kraju. Gapiliśmy się na ten obraz. Musiały widnieć na nim tysiące maleńkich ikonek samolotów.

Mary Matalin: Wiceprezydent siedział na samym środku sali. Atmosfera była napięta, towarzyszyły nam najróżniejsze uczucia, ale tak naprawdę skupialiśmy się na pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Przede wszystkim staraliśmy się zlokalizować wszystkie samoloty, zidentyfikować je i uziemić.

Kmdr Anthony Barnes: Wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. 

Matthew Waxman: Siedziałem jeszcze w Pokoju Dowodzenia, ale dostałem wiadomość, że Condi Rice chce, abym dołączył do niej w PEOC i pomógł jej w pracy. Nie byłem pewien, jak wygląda sytuacja na powierzchni, w Białym Domu. Nie byłem pewien, czy ktoś zamknął biuro doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego. W ciągu dnia sejfy stały otwarte, a na naszych biurkach leżały ściśle tajne dokumenty. Z mojej perspektywy najstraszniejszy był chyba moment, kiedy wyszedłem na górę, żeby sprawdzić, czy drzwi zostały zamknięte. Stanąłem samotnie w biurze doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego i uświadomiłem sobie, że Biały Dom naprawdę został ewakuowany. Byłem bodaj jedyną osobą w całym zachodnim skrzydle. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że być może sam znalazłem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Kmdr Anthony Barnes: Każdy z moich chłopców w sali kontrolnej miał przynajmniej dwa telefony przy uchu. Na jednej linii rozmawiałem z centrum operacyjnym Pentagonu. Na innej miałem FEMA [Federal Emergency Management Agency; Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego]. I wszyscy pytali nas, co robić i jak to robić.

Matthew Waxman: Z ekranów od czasu do czasu znikał obraz. Wiceprezydenta strasznie to wkurzało. Mieliśmy tego dnia trudności techniczne. Jednym z moich zadań było trzymać w ręku telefon i pilnować, żeby PEOC nie traciło łączności z decydentami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo narodowe. Chodziło o utrzymywanie otwartej linii - ze mną na jednym końcu i moim odpowiednikiem na drugim - na wypadek, gdyby wiceprezydent lub doradczyni do spraw bezpieczeństwa potrzebowali porozmawiać z którymś z nich.

Kmdr Anthony Barnes: Przez pierwszą godzinę panował całkowity chaos, ponieważ krążyło mnóstwo mylnych informacji. Trudno było ocenić, co jest faktem, a co nie. Wielu rzeczy nie mieliśmy jak potwierdzić, musieliśmy je więc traktować, jakby były prawdą, dopóki ktoś nie wyprowadzi nas z błędu.

Kilka kilometrów od Białego Domu, po drugiej stronie rzeki Potomak, przebywający w Pentagonie dowódcy sił zbrojnych - włącznie z pracownikami Biura Sekretarza Obrony i Kolegium Połączonych Szefów Sztabów - zdali sobie sprawę, że kraj znalazł się w stanie wojny.


Donald Rumsfeld, sekretarz obrony: Jadłem właśnie śniadanie z kilkoma kongresmanami, kiedy ktoś zajrzał do pomieszczenia i powiedział, że w jedną z wież World Trade Center uderzył samolot. Przerwaliśmy śniadanie i poszedłem wysłuchać raportu wywiadu. Gdy tak siedziałem, ktoś przyszedł i powiedział, że inny samolot uderzył w drugą wieżę.

Płk Matthew Klimow, asystent wykonawczy gen. Richarda Myersa, wiceprzewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, Pentagon: Moim pierwszym odruchem było zasłonięcie okien w biurze na wypadek wybuchu bomby. Martwiłem się o odłamki szkła. Za każdym razem, kiedy wspominam tamtą chwilę, uświadamiam sobie, jak niewiele by to dało, gdyby samolot uderzył w moją część budynku.

Victoria "Torie" Clarke, zastępca sekretarza obrony ds. publicznych: Poszliśmy się rozmówić z sekretarzem obrony, który stał przy swoim pulpicie. - Oto, co się dzieje i ile wiemy - powiedzieliśmy. - Centrum dowodzenia zaraz zacznie się orientować w sytuacji. Odparł coś w stylu: - Zajrzyjmy do mojego grafiku, pewnie trzeba będzie coś przesunąć. Jego specjalny asystent na to: - Wyrzucamy wszystko z pańskiego grafiku... To jest pański grafik na dziś.

Joe Wassel, oficer łącznościowy, Biuro Sekretarza Obrony: Wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać: co dalej? Co robimy? Co można zrobić? Wywiązała się dyskusja, podczas której jeden z moich współpracowników powiedział nawet: - Możemy być następni. Miał na myśli Pentagon.

Sierż. sztab. Christopher Braman, kucharz, Wojska Lądowe Stanów Zjednoczonych: Koło 9.25 zadzwoniła moja żona - w panice - i powiedziała, że samolot uderzył w Trade Center w Nowym Jorku. Pamiętam, że tamtego ranka czytałem, że w weekend został zamordowany jakiś generał z afgańskiego Sojuszu Północnego. Powiedziałem żonie: - Wiesz co, założę się, że te dwie sprawy są jakoś ze sobą powiązane. Później uświadomiłem sobie, że ona wcale nie chce tego słuchać - chciała się tylko dowiedzieć, czy jestem cały. Powiedziałem jej: - Nic się nie martw. Kocham cię. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy