Hitlerowskie złoto na dnie Bałtyku? Odkrycie koło Łeby

Czy na dnie Bałtyku znajduje się hitlerowskie złoto? To teoria brytyjskiego nurka Phila Sayersa, który udzielił wywiadu dziennikowi "The Daily Star". Jego zdaniem sztaby o wartości 100 milionów funtów znajdują się we wraku niemieckiego statku Wilhelm Gustloff, storpedowanym przez Rosjan w styczniu 1945 roku.

Brytyjczyk powołuje się na rozmowę z byłym telegrafistą okrętu, który miał być świadkiem załadunku złota. Inny członek załogi, który przeżył katastrofę, w 1972 roku miał zeznać, że na pokładzie pilnował ciężkich skrzyń.

W wyniku zniszczenia jednostki mogło zginąć nawet 10 tys. ludzi. W większości byli to niemieccy cywile ewakuowani z portu w Gdyni.

Zaadoptowany do celów wojennych statek turystyczny poszedł na dno po uderzeniu trzech torped wystrzelonych z rosyjskiego okrętu podwodnego.

Phil Sayers uczestniczył w ekspedycji, która zbadała wrak na dnie Bałtyku i wierzy w swą teorię. Twierdzi w wywiadzie, że nurkując widział kraty w oknach wraku, co jego zdaniem, może sugerować, że jednostka była używana do przewożenia cennych towarów. Nie widział natomiast złota. Uważa, że znajduje się ono pod zardzewiałą masą stalowego kadłuba. W ekspedycji uczestniczył prawie 30 lat temu, więc może dokładnie wszystkiego nie pamiętać.

Reklama

Złoty statek

Sawyer uważa, że nie pociągiem, a właśnie drogą morską hitlerowcy usiłowali wywieźć złoto. Miało go być ok. 3 ton. Stąd szacunek według dzisiejszych cen: 100 milionów funtów.

Nawet jeśli teoria Brytyjczyka jest prawdziwa, wrak został dokładnie zbadany w latach 60. przez Rosjan, którzy szukali na jego pokładzie innego skarbu: bursztynowej komnaty. Szczątki Gustloffa spoczywają w odległości 19 mil morskich od Łeby, na głębokości 45 metrów.

Nawet jeśli Rosjanie przy okazji znaleźli coś innego - na przykład wspomniane 3 tony złota - nic o tym nie wiadomo. Możemy natomiast być pewni, że takie niezwykłe historie jak ostatni, tragiczny rejs niemieckiego motorowca, zawsze będą działać na wyobraźnię ludzi, którzy poświęcają życie na poszukiwanie skarbów.

Tragedia Gustloffa

Ten niemiecki statek pasażerski przed wybuchem II wojny światowej pływał z kuracjuszami nazistowskiej organizacji Kraft durch Freude ("Siła przez radość") m.in. po Morzu Norweskim, Śródziemnym czy Oceanie Atlantyckim.

Podczas wojny motorowiec został włączony w skład Kriegsmarine, w której pełnił funkcję okrętu szpitalnego oraz okrętu-bazy dla U-bootów. Do 1945 r. Wilhelm Gustloff cumował w Gdyni, skąd 30 stycznia wypłynął w swój ostatni rejs.

Wśród około 10 tys. osób, które znalazły się wówczas na pokładzie, było m.in. 918 marynarzy i oficerów II flotylli szkolnej Kriegsmarine, 400 kobiet z korpusu pomocniczego marynarki III Rzeszy (radiotelegrafistek, maszynistek, pielęgniarek), 162 rannych żołnierzy Wehrmachtu a także 4424 junkrów, policjantów, gestapowców, członków organizacji Todt oraz ich rodzin. Pasażerami Wilhelma Gustloffa byli więc zarówno wojskowi, jak i cywile. Wszyscy uciekali przed nadciągającą z impetem Armią Czerwoną.

Lodowata woda

Mniej więcej na wysokości Łeby Wilhelma Gustloffa dopadł radziecki okręt podwodny S-13. Trzy wystrzelone z niego torpedy trafiły idealnie w cel, rozrywając dziób, śródokręcie oraz maszynownie motorowca. Skoszarowane w opróżnionym basenie kąpielowym kobiety ze służby pomocniczej Kriegsmarine zginęły prawie od razu w wyniku eksplozji drugiej torpedy.

Większość pasażerów, na skutek braku koordynacji ze strony załogi, została uwieziona na pokładzie spacerowym, który był osłonięty pancernymi szybami. Także część załogi, która akurat nie pełniła służby, nie wydostała się na pokład otwarty, gdyż zamknięto umożliwiające im ewakuację grodzie wodoszczelne.

W ogromnej panice, jaka wybuchła po eksplozjach torped, ewakuacja z tonącego statku zupełnie się nie udała. Części szalup ratunkowych, z powodu zamarzniętych żurawików, w ogóle nie dało się opuścić na wodę. Innych, z racji dużego przechyłu na lewą burtę, nawet nie próbowano wykorzystywać. Wiele łodzi ratunkowych wywróciło się, bo albo odczepiano je zbyt wcześnie, albo były przeciążone. Każdy, kto znalazł się w lodowatej wodzie, umierał w krótkim czasie na skutek hipotermii.

Wilhelm Gustloff zatonął o godzinie 22:25, dokładnie 65 minut po uderzeniu pierwszej torpedy. Z około 10 tys. osób, które znajdowały się na pokładzie dawnego wycieczkowca załogi eskortujących go okrętów wojennych uratowały jedynie 838 rozbitków.

Czy w tym podwodnym grobowcu znajduje się niemiecki skarb?

RMF/INTERIA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy