Głód silniejszy niż wróg

W czasie oblężenia Leningradu każdego dnia umierało z wycieńczenia trzy-cztery tysiące ludzi.

Największy na świecie cmentarz ofiar II wojny światowej - Piskariowski - znajduje się w Sankt Petersburgu. Spoczywa na nim 520 tysięcy poległych w bitwie o Leningrad, toczonej od 8 września 1941 roku przez 900 dni w warunkach niemal całkowitej blokady miasta. Najwięcej z nich - aż 470 tysięcy - stanowią mieszkańcy, pozostałe 50 tysięcy natomiast to obrońcy grodu na Newą, czyli żołnierze Frontu Leningradzkiego i marynarze Floty Bałtyckiej. Brzmi to paradoksalnie, ale to właśnie oni, chociaż znajdowali się na pierwszej linii walk, mieli większe szanse przeżycia niż cywile, otrzymywali bowiem lepsze racje żywnościowe i zapewniono im elementarne warunki egzystencji.

Reklama

641 tys. zmarło z głodu

Z najnowszych rosyjskich ustaleń wynika, że podczas pełnej blokady Leningradu (od września 1941 roku do stycznia 1943) zmarło z powodu dystrofii (choroby głodowej) 641 tysięcy mieszkańców miasta, a kolejnych 17 tysięcy zginęło od bomb i pocisków wroga. W sumie daje to 658 tysięcy ofiar cywilnych. Straty ludzkie Armii Czerwonej były pięciokrotnie mniejsze, gdyż w tym samym okresie poległo lub zmarło około 134 tysięcy czerwonoarmistów (w 1941 roku - 70 471, w 1942 zaś - 62 747). Bardzo dużo było natomiast rannych i chorych (420 485 żołnierzy), wielu też trafiło do niewoli lub przepadło bez wieści (88 840).

Według planu "Barbarossa" Leningrad, oprócz Moskwy i Kijowa, był jednym z trzech zasadniczych kierunków uderzeń Wehrmachtu. W ciągu kilku tygodni niemiecka Grupa Armii "Nord" opanowała obszar republik bałtyckich i znalazła się na przedpolu miasta.

Blokada całkowita

Z północy, w stronę granicy sprzed wojny zimowej 1939/1940 roku, nacierały wojska fińskie. Aby się z nimi połączyć, siły niemieckie pod koniec sierpnia sforsowały rzekę Mgę i po zdobyciu Szlisselburga dotarły 8 września do jeziora Ładoga, co oznaczało całkowitą blokadę Leningradu od strony lądu. Teraz komunikacja miasta z resztą kraju mogła być utrzymywana tylko przez Ładogę lub drogą powietrzną.

W obleganym mieście i przylegającym do niego obszarze pozostało 2 miliony 887 tysięcy ludzi, wśród których było około 400 tysięcy dzieci. Zapasy żywności i opału były wyjątkowo skromne, na jeden-dwa miesiące. Zniszczenia linii kolejowych powodowane atakami Luftwaffe oraz ogromne przeciążenie transportu przewozami wojsk i ewakuacyjnymi sprawiły, że już na przełomie sierpnia i września dostawy żywności do Leningradu nie zaspokajały bieżących potrzeb.

2 września obniżono więc kartkowe normy chleba: dla robotników z 800 na 600 gramów, a dla osób niepracujących i dzieci z 400 na 300 gramów. Dziesięć dni później przydział chleba zmniejszono o kolejne 100 gramów, ale pozostawiono 300 gramów dla dzieci. Kolejna obniżka miała miejsce 1 października. Teraz robotnicy i personel techniczny otrzymywali dziennie 400 gramów, a reszta mieszkańców Leningradu po 200.

300 gramów chleba

Zapasy szybko się jednak wyczerpywały, gdyż jesienne sztormy, a potem lód na jeziorze Ładoga uniemożliwiły kursowanie statków i barek. Dostawy ruszyły dopiero w grudniu, kiedy lód stał się wystarczająco gruby, by mogły się po nim poruszać samochody i sanie. Zanim dotarły pierwsze dostawy, 13 listopada wprowadzono kolejną obniżkę przydziału chleba: 300 gramów dla robotników, 150 dla pozostałych leningradczyków.

Tydzień później okazało się, że zapasy mąki i jej najrozmaitszych surogatów (otręby, plewy, makuchy) także są na ukończeniu. 20 listopada wprowadzono najniższe w czasie blokady racje chleba: 250 gramów dla robotników, 125 dla pozostałych mieszkańców.

W lepszej sytuacji byli żołnierze na pierwszej linii frontu, którzy w listopadzie otrzymywali dziennie 500 gramów chleba lub sucharów oraz dwukrotnie gorący posiłek, na który składało się 125 gramów mięsa (głównie koniny) lub ryby oraz 40-70 gramów krupy lub mąki, a także od 15 do 35 gramów tłuszczu. Oprócz tego wydawano im gorącą herbatę lub kawę, niekiedy dodając 35-40 gramów cukru.

Otrzymywali także dziennie 10 gramów tytoniu lub 20 gramów machorki. Najlepiej powodziło się zwiadowcom, snajperom oraz załogom najdalej wysuniętych punktów oporu i czujek, którym dawano wzmocnione racje, złożone z sucharów, konserw mięsnych lub rybnych, cukru i alkoholu.

Polowanie na szczury

Tragicznie małe przydziały żywności sprawiły, że cywile musieli sobie jakoś radzić. Od października do grudnia zjedzono wszystkie psy i koty oraz ptaki domowe. Zaczęto wyłapywać także dzikie ptactwo. Polowano na myszy i szczury, ale te, ponieważ nie mogły znaleźć pożywienia w głodującym mieście, przeniosły się na obszar walk.

Zjedzono wszystkie konie, a także zwierzęta doświadczalne (świnki morskie, chomiki, króliki, białe myszy i szczury) znajdujące się w instytutach naukowych. Zaczęto łowić ryby w przeręblach na Newie i na najsłabiej ostrzeliwanym, pięciokilometrowym, odcinku Zatoki Fińskiej, a także na jeziorkach i stawach na północ od miasta. Połowy nie dawały jednak więcej niż 4-5 ton ryb dziennie.

"Tapety są pożywne, bo na kleju"

W okresach osłabienia walk zdesperowani leningradczycy wyruszali na okoliczne pola, niekiedy prawie pod samą linię frontu, by wygrzebywać spod śniegu pozostałe po wykopkach kartofle, buraki czy zbierać zmarzniętą kapustę. Organizowano także wyprawy do podmiejskich lasów, gdzie szukano zmarzniętych jagód i wszystkiego, co nadawało się do jedzenia. Z młodych brzóz zdzierano korę, którą po wysuszeniu i zmieleniu dodawano do zup. Wygłodniali mieszkańcy zjedli także rośliny doniczkowe i lekarstwa z domowych apteczek, słodkie pigułki, kremy i wazelinę.

26 stycznia jeden z nich, Paweł Łuknicki, zapisał w dzienniku: "Z jednego metra kwadratowego tapety gotuję sobie kaszę. Tapety są pożywne, bo na kleju. Wszyscy leningradczycy gotują bulion z kleju stolarskiego i robią galaretkę. Danie takie uważa się za wyszukane i bardzo sycące. Nie umiem robić galaretki, a bulion dobrze mi się udaje, ale trzeba oszczędzać kleju stolarskiego. A kaszy tapetowej, która jest moim własnym wynalazkiem, może według ustalonej przeze mnie normy wystarczyć na długo".

Temperatura poniżej 30 stopni Celsjusza

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Przekonali się o tym także leningradczycy, gdyż zima w 1941 roku przyszła wcześnie i była jedną z najmroźniejszych w XX stuleciu. Temperatura spadała poniżej 30 stopni Celsjusza. Zapasy opału i paliwa stopniały błyskawicznie. Przeraźliwy chłód wdzierał się do domów, szpitali, fabryk, tym bardziej że z powodu wybuchów bomb i pocisków większość okien nie miała szyb.

Niewiele pomagałouszczelnianie ich deskami, dyktą, papą i tekturą. Ponieważ brakowało węgla, od 17 listopada przerwano dostawy prądu elektrycznego do mieszkań, szkół i większości instytucji cywilnych. Płynął on tylko do dowództw i sztabów, szpitali, piekarń, stacji pomp i zakładów zbrojeniowych.

Na przełomie grudnia i stycznia stanęła komunikacja miejska. Aby dotrzeć do pracy, wygłodniali ludzie maszerowali pieszo, tracąc resztki sił na pokonanie często dużych odległości. W styczniu przestały działać miejskie centralne ogrzewanie, wodociągi i kanalizacja, gdyż nie starczało energii elektrycznej.

Niewiele pomagały masowo instalowane w domach "burżujki" - żelazne piecyki, w których palono drewnem z parkanów i szop, książkami, porąbanymi meblami i wszystkim, czym tylko było można. Mokre drewno pozyskane z wycinanych w parkach i podmiejskich lasach drzew dawało dużo dymu i mało ciepła. Wodę czerpano z Newy i przylegających do niej kanałów, ale często trzeba było chodzić po nią kilka kilometrów.

Choroba głodowa

Potęgujący się głód, mróz, panujące ciemności, stałe napięcie nerwowe powodowane ostrzałem miasta, obawa o bliskich i praca przekraczająca możliwości wycieńczonych organizmów - wszystko to zaczęło zbierać potworne żniwo już późną jesienią 1941 roku. Każdego dnia trzy-cztery tysiące ludzi umierało z wycieńczenia w domach, w kolejkach po nędzne przydziały kartkowego chleba, zamarzało na ulicach.

Na masową skalę wystąpiła dystrofia, choroba głodowa polegająca na "samozjadaniu się" organizmu. Najpierw zanikała tkanka tłuszczowa, później mięsna i zmniejszała się waga wątroby. Pierwszą oznaką dystrofii były obrzęki, potem ciało zaczynało "wysychać", a w ostatniej fazie pozostawał tylko szkielet obciągnięty skórą. Wycieńczony człowiek był coraz bardziej apatyczny, ospały, wreszcie umierał.

W listopadzie 1941 roku zmarło 11 tysięcy leningradczyków, w grudniu 53 tysiące, w styczniu-lutym 1942 roku 200 tysięcy, w marcu 95 tysięcy, a w kwietniu, maju i czerwcu przeszło 200 tysięcy! Śmierć stała się zjawiskiem tak powszechnym, że przestała robić na ludziach wrażenie.

Zbiorowe mogiły

Jeszcze w listopadzie 1941 roku starano się grzebać zmarłych i zabitych w trumnach zrobionych z nieheblowanych desek lub rozebranych mebli. W grudniu drewniane trumny stały się zbyt cenne, zwłoki owijano więc tylko w tkaninę i oplątywano sznurkiem. W styczniu przestano grzebać zmarłych na cmentarzach, gdyż ludzie mieli zbyt mało sił, aby zaciągnąć tam sanie ze zwłokami.

Dowożono je tylko do najbliższych szpitali albo po prostu wynoszono na podwórze. Wielu umierało nagle, na drodze, na chodniku, na schodach, gdzie przysiedli na chwilę, aby odpocząć, w kolejce po żywność, w pracy. Ulicami jeździły wojskowe ciężarówki, na które żołnierze ładowali zwłoki i wieźli w miejsca, gdzie saperzy za pomocą materiałów wybuchowych drążyli głębokie jamy i rowy. Szybko się one napełniały i przekształcały w zbiorowe mogiły.

Najstraszniejszy był okres od listopada 1941 do czerwca 1942 roku. Z powodu dystrofii zmarło wtedy około 560 tysięcy ludzi. Później sytuacja nieco się poprawiła, gdyż udało się ewakuować z miasta, głównie przez Ładogę, kilkaset tysięcy leningradczyków. Pozostali też mieli większe szanse przeżycia, ponieważ pod koniec maja 1942 roku uruchomiono żeglugę na jeziorze. Statki przywoziły do miasta zaopatrzenie, a w drodze powrotnej wywoziły ludzi. Dystrofia jednak długo jeszcze zbierała swoje krwawe żniwo. Z miesiąca na miesiąc miasto się wyludniało. W styczniu 1944 roku, kiedy ostatecznie wypędzono Niemców spod Leningradu, pozostało w nim już tylko 560 tysięcy mieszkańców.

Z dziennika uczennicy

W muzeum cmentarza Pisariowskiego znajduje się dziennik uczennicy Tani Sawiczewej z czasów wojny. Tania notowała w pamiętniku najważniejsze wydarzenia od grudnia 1941 do maja 1942 roku.

Zapisała w nim: "Żenia zmarła 28 grudnia 1941 roku o godzinie 12.30. Babcia zmarła 25 stycznia 1942 roku o godzinie 3 po południu. Leka zmarł 17 marca 1942 roku o godzinie 5 rano. Wujek Losza - 10 maja 1942 roku o 4.00 po południu. Mama - 13 maja 1942 roku o 7.30 rano. Sawiczewowie zmarli. Zmarli wszyscy. Pozostała tylko Tania".

Tanię udało się ewakuować z Leningradu, ale także ona nie żyła długo - zmarła na dystrofię.

Waldemar Rezmer

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: II wojna światowa | historia | głód | oblężenie | wojna | Petersburg | sztuki walki | Rosja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy