Gangi powstania warszawskiego. Gdy inni walczyli, oni kradli

Kiedy większość warszawiaków budowała barykady, znaleźli się tacy, którzy woleli nielegalnie się dorobić /East News
Reklama

W cieniu bohaterskiej walki o wyzwolenie Warszawy powstały grupy przestępcze, które siały terror w całych dzielnicach. Korzystając z powstańczego chaosu, organizowały rozboje, kradzieże, a nawet morderstwa. Kim byli ich członkowie i czy udało się ich powstrzymać?

26 września 1944 roku, a więc praktycznie u schyłku powstania, redaktorzy "Dnia Warszawy" informowali bez owijania w bawełnę:

"Nie wolno nam chować głowy w piasek i przemilczeć tego, co stanowi straszliwy cień naszej bohaterskiej walki. Musimy napiętnować zło, które pleni się z coraz większą siłą. Złem tym jest orgia rabunku, która rozpoczęła się od pewnego czasu. Potworzyły się zorganizowane szajki złoczyńców. Rabuje niejeden cywili, co gorsza, niejeden żołnierz. Rabują oni o każdej porze dnia i nocy, wszędzie, gdzie tylko można (...)."

Redaktorzy nie mylili się w żadnej kwestii. Kradziono dokładnie wszystko. (...) Ale, co gorsza, dziennikarze mieli rację, pisząc o powstawaniu, także w szeregach Armii Krajowej, autentycznych gangów specjalizujących się w kradzieżach, rozbojach, nielegalnych likwidacjach, a co najmniej w jednym przypadku - w morderstwach.

Reklama

Rządy "Sępa" na Czerniakowie

Wiemy o minimum trzech takich grupach, z których jedna operowała na Czerniakowie, druga w Śródmieściu Południowym, trzecia zaś w północnej części tej dzielnicy. Odnośnie do Czerniakowa do Komendy Głównej 24 sierpnia 1944 roku wpłynął następujący raport:

"W dniu dzisiejszym otrzymałem od swego podkomendnego przebywającego na terenie Czerniakowa wiadomość, iż stan, jaki tam obecnie panuje posiada wszelkie cechy rozluźnienia dyscypliny tak wśród oddziałów wojskowych, jak i ludności cywilnej. Przebywająca na tym terenie ilość około 2 000 VD [volksdeutschów] i RD [Reichsdeutschów] jest przedmiotem polowań przez luźne, a uzbrojone grupy, którym zatrzymani, bez względu na swoją przynależność niemiecką - wykupują się. Na terenie tym notuje się cały szereg napadów bandyckich na zamożniejsze rodziny polskie, niejednokrotnie kończących się zabójstwami. Jako przykład podaję zabójstwo hr. Ledóchowskiego."

Nie wiadomo, ile z owych "luźnych, a uzbrojonych grup" należało do Armii Krajowej - Czerniaków był jednym z najniebezpieczniejszych miejsc przedwojennej i okupacyjnej Warszawy, a lokalna ludność i bez wojny słynęła z tendencji do szybkiego sięgania po broń Wiadomo jednak, że wraz z wybuchem powstania pojawił się w tej dzielnicy niejaki Izydor Sosnowski o pseudonimie "Sęp", który wystrojony w mundur kapitana Wojska Polskiego samozwańczo ogłosił się dowódcą osiemdziesięcioosobowego oddziału żandarmerii. To, że był jedynie właścicielem małego zakładu fotograficznego przy ul. Czerniakowskiej 125 i nigdy nie był żołnierzem ani nawet członkiem jakiejkolwiek organizacji konspiracyjnej, ustalono dopiero w trakcie późniejszego śledztwa.

Tymczasem wobec wysokiej szarży nie protestowano i bez szemrania zaakceptowano jego nominację. "Rychło okazało się jednak, że jej celem była wyłącznie grabież okolicznych mieszkańców" - odnotował przewodniczący WSS, Władysław Sieroszewski "Sabała" . A plutonowy Tadeusz Grigo "Kur" precyzował:

"Nie myśląc o żadnej zorganizowanej obronie, zajmował się głównie kontrolą ruchu ludności, zabezpieczaniem zapasów żywności i konfiskowaniem własności volksdeutschów. Na rozkaz "Sępa" jego ludzie organizowali publiczne, niepoważne procesy sądowe. Aresztowanych bezpodstawnie ludzi przetrzymywano w prowizorycznym areszcie, nie wiadomo za co, a przesłuchujący ich ppor. "Jeleń" najczęściej o powód zatrzymania pytał samych aresztantów, po czym jednych zwalniał bez śledztwa, a innych kazał trzymać dalej pod kluczem."

Morderstwo w Polskiej Fabryce Siatek

3 sierpnia około godz. 8 "Sęp" zorganizował żenujący, publiczny proces kobiety oskarżonej o utrzymywanie intymnych stosunków z Niemcami. "Sęp" na podstawie niesprawdzonego donosu zarządził hańbiące ostrzyżenie głowy i publiczną chłostę (50 pasów).

 "Sęp" przeważnie bywał pijany i poza rabunkami słynął z zachowań choćby tak ekscentrycznych jak zorganizowanie... defilady w okolicach ulic Solec i Czerniakowskiej. Nie to jednak było jego największą zbrodnią. Do najbardziej hańbiących wydarzeń doszło następnego dnia po owej defiladzie, 7 sierpnia 1944 roku, kiedy to Sosnowski "rano, już podpity, zastrzelił por. Edwarda Ledóchowskiego w jego domu przy ul. Przemysłowej 31, w obecności dzieci, rodziny, oraz ciężko rannej w nogi łączniczki »Myszki«" - jak opisał to Grigo.

Motyw zabójstwa nie jest znany, ale jego przebieg odtworzyli już po wojnie dziennikarze "Dziennika Ludowego". Pismo to być może nie słynęło z przesadnego obiektywizmu, w tym jednak przypadku relacja pokrywa się ze źródłami bardziej niezależnymi:

"8 sierpnia 1944 do Polskiej Fabryki Siatek przy ul. Przemysłowej 32 zastukało kilku wojskowych. Jeden z przebywających w fabryce pracowników - Matulka  - pośpieszył do bramy, aby wpuścić pukających powstańców. Jakie było jego zdziwienie, kiedy po wejściu na podwórze kapitan, dowodzący patrolem złożonym z 4 żołnierzy, rzucił się ku niemu z krzykiem i wymyślaniem. - Ja was tu wszystkich każę powystrzelać - wołał oficer żandarmerii i uderzywszy Matulkę kolbą rewolweru w głowę, kazał zaprowadzić się do dyrektora fabryki Edwarda Ledóchowskiego.

Przestraszony robotnik wskazał prywatne mieszkanie dyrektora i chciał wycofać się do dalszych zabudowań, lecz zatrzymali go towarzyszący oficerowi żołnierze. A tymczasem do pokoju dyrektora Ledóchowskiego wpadł z rewolwerem w ręku kapitan 'Sęp'. Nie dopuszczając do słowa i nie czekając na wyjaśnienia, kazał mu podnieść ręce do góry i obrzucając najgorszymi wyzwiskami, oddał kilka strzałów, zabijając Ledóchowskiego na miejscu.

Żołnierze przeprowadzili w międzyczasie dokładną rewizję budynków, a wszystkich mieszkańców fabryki zebrali w jednym pomieszczeniu i ustawili twarzą do ściany. Kapitan 'Sęp' pałając jakąś dziwną nienawiścią do rodziny Ledóchowskiego, zatrzymał syna dyrektora, któremu przykładając rewolwer do głowy, groził, że jeśli nie będzie mówił prawdy, pójdzie w ślady ojca.

Dopiero perswazje i prośby kobiet wyratowały dziecko od śmierci. Między mieszkającymi w fabryce robotnikami była ranna w czasie akcji łączniczka 'Mysz', która na wiadomość o śmierci dyrektora powiedziała do kapitana: 'To była pomyłka, pan zabił wielkiego Polaka'. Słowa te zrobiły na kapitanie chwilowe wrażenie, lecz jakby dla zadokumentowania słuszności swojego postępku rozkazał, wychodząc: 'Pogrzebcie tego psa w podwórzu'."

Koniec "Sępa" i jego "godne" zastępstwo

Zabójstwo to przepełniło czarę i dowództwo wezwało Sosnowskiego do stawienia się w celu złożenia zeznań. Samozwańczy kapitan nie był jednak karnym podkomendnym  - nie tylko odmówił przybycia do komendy, ale też zagroził... zabiciem sądu. Tak wspomina całą sytuację Grigo:

"Kpt. 'Kryska' [Zygmunt Netzer, dowódca 5 Zgrupowania  - przyp. aut.] miał duże trudności w zaprowadzeniu porządku na swoim odcinku. Uzurpator 'Sęp' wezwany do dowództwa nie zgłosił się i w dalszym ciągu dowodził około 80-osobowym, częściowo uzbrojonym oddziałem, popierany przez ppor. 'Janusza"' - dzielnego żołnierza, dobrego dowódcę plutonu, ale niesubordynowanego oficera (jak to określił kpt. Kryska). Ponieważ 'Sęp"'nie zgłosił się do dowództwa, kazał go aresztować i przyprowadzić do dowództwa, gdzie miał stanąć przed sądem wojennym."

Okazało się jednak, że "Sęp" został tego dnia ranny i leży w szpitalu polowym "Blaszanka". Sąd wojenny, któremu przewodniczył adwokat Potocki, za zamordowanie oficera WP skazał go zaocznie na śmierć; wykonanie wyroku zostało odłożone do czasu jego wyleczenia.

Mimo wyroku "Sępowi" udało się uniknąć plutonu egzekucyjnego. Czerniaków wkrótce pogrążył się w ogniu intensywnych walk, po czym upadł - i fałszywego kapitana nie udało się już odnaleźć. Schwytano go dopiero w 1946 roku.

Coś musiało tkwić jednak w specyficznej atmosferze dzielnicy. Powołany na następcę "Sępa" podporucznik "Jaśmin", człowiek, który miał zaprowadzić na Czerniakowie spokój i porządek, w praktyce po prostu przejął władzę w jego gangsterskim światku. Rabunki i napaści trwały nadal, tyle że pieniądze z nich wpływały do innych kieszeni.

Wkrótce i na "Jaśmina" zapadł wyrok śmierci, lecz jemu również udało się uciec i skutecznie skryć przed wymiarem sprawiedliwości. I po "Sępie", i po nim pozostała w dzielnicy tylko reputacja, którą w prostych słowach określał Władysław Sieroszewski: "Najgorzej przedstawiała się sprawa na Czerniakowie, gdzie dwaj kolejni dowódcy, mianowicie samozwańczy »kpt. Sęp« i ppor. »Jaśmin«, okazali się zwyczajnymi bandytami, a ich placówki prawdziwymi gangami przestępczymi".

Terror w Śródmieściu Południowym

Stopień kapitana nadał sobie również niejaki Czesław Mekiński "Gryf-Pomorski" - w czasie okupacji rzemieślnik z powodzeniem produkujący narzędzia i z tej racji posiadający pewne kontakty wśród Niemców. Był postacią niejednoznaczną. Mieścił się w nim zarówno patriota, jak i całkiem zdolny, pracujący od 1944 roku dla kontrwywiadu AK agent, ale też niepospolity hulaka, dla rozrywki i, rzecz jasna, chęci zysku terroryzujący spory kwadrat Śródmieścia Południowego w okolicy ulic Poznańskiej, Hożej i Wilczej.

Formalnie Mekiński dowodził grupą czterdziestu siedmiu osób, z którą rozpracowywał i aresztował niemieckich szpicli i volksdeutschów. W praktyce on i jego ludzie wychodzili daleko poza tak rozpisane kompetencje. "Pod pozorem wypełniania swoich obowiązków uprawiali oni systematyczny szantaż w stosunku do upatrzonych osób. Więzili je w piwnicy, zabierając do depozytu znalezione kosztowności i pieniądze" - wspominał  Zbigniew Stypułkowski.

Być może sprawa przeszłaby niezauważona, gdyby nie rozrywkowe usposobienie grupy "Gryfa-Pomorskiego". Do prokuratury z początkiem września 1944 roku zaczęły wpływać skargi okolicznych mieszkańców informujące nie tylko o powszechnej w dzielnicy atmosferze strachu, ale też o orgiach na kwaterze przy ul. Wilczej, gdzie raczono się obficie trunkami wyszabrowanymi z piwnic firm "Bracia Pakulscy", "Rago" oraz innych sklepów kolonialnych i gdzie tańczyły nago więźniarki volksdeutschki, sprowadzane nielegalnie z aresztu.

Niewątpliwie dochodziło też do zabójstw, skoro nawet broniąca "Gryfa-Pomorskiego" Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa wspomina, że dopuścił się on "pewnych nadużyć na tle likwidacji konfidentów i volksdeutschów".

Ostatecznie generał Antoni Chruściel "Monter" wydał zgodę na aresztowanie Mekińskiego i likwidację jego placówki. Jak wspominał Sieroszewski: "Rozprawa trwała dwa dni. Spośród 18 osób, które zasiadły na ławie oskarżonych pod zarzutem dokonywania nielegalnych egzekucji, znęcania się nad aresztowanymi i grabieży mienia osób prywatnych, sześciu wymierzono karę śmierci". Oprócz Mekińskiego wśród skazanych byli: "Wiesław Z. »Wiesiek«, lat 20; Anna W. »Agnieszka«, lat 34; Jadwiga O. »Madzia«, lat 18 i Andrzej K. »Sas«, lat 18".

"Monter" nie zgodził się na ułaskawienie nawet najmłodszych skazańców - oni właśnie byli podobno najbardziej zdemoralizowani i wykazywali się największym okrucieństwem.

Bojówka "Hala"

Członków trzeciego gangu - tego operującego w rejonie Dzikiego Zachodu - nigdy nie udało się aresztować. Tymczasem to oni właśnie dokonali największej polskiej zbrodni z okresu powstania warszawskiego: zabójstwa czternastu osób narodowości żydowskiej, w tym kobiet i dzieci, w piwnicy przy ulicy Twardej 30. Nie wspominając o innych bardzo prawdopodobnych, lecz udokumentowanych tylko w jednym przypadku morderstwach Polaków.

Tuż po odkryciu zwłok na Twardej przez kapitana "Lecha Grzybowskiego" jeden z towarzyszących mu żołnierzy miał powiedzieć: "Głowę daję sobie uciąć, że to te dranie z przybocznej bojówy »Hala«. Niejednego już chłopaka za byle co zastrzelili i zakopali na dziedzińcu za bramą. Każdy o tym wie, ale się boją. Mówią, że u nich takie, psia mać, prawo wojenne. Zaszura który, to powiedzą, że nie wykonał rozkazu, i fertig. Może później się procesować, jak ziemię gryzie". Żołnierz się nie mylił i wiedzieli o tym wszyscy.

Prawda o tych, którzy źle zrozumieli słowo Ojczyzna w książce Wojciech Lady pt. "Bandyci z Armii Krajowej". Kliknij i sprawdź w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten tekst? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl dowiesz się ile zarabiali cyngle Armii Krajowej

Wojciech Lada - Dziennikarz. Zajmuje się historią, muzyką i literaturą. Najdłużej związany był z dziennikiem "Życie Warszawy", ale regularnie pisywał też do tygodników opinii, pism i portali muzycznych. W 2014 roku opublikował "Polskich terrorystów" - poświęconych kontrowersyjnym epizodom z walk o polską niepodległość. W 2018 roku na księgarskie półki trafili "Bandyci z Armii Krajowej".

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy