Gang jednonogich morderców. Jak udało im się zabić tylu ludzi?

Gang jednonogich morderców bezlitośnie truł swoje ofiary /domena publiczna
Reklama

Wiemy, że jego członkowie zabijali już w starożytności. Znano ich zresztą nawet wcześniej. Po dziś dzień część z nich likwiduje aż 95 procent swoich ofiar. Czy to oni znajdują się u źródeł miejskich legend, mówiących że kogoś pozbawiono zdrowych narządów wewnętrznych? Ile naprawdę mają ofiar na sumieniu?

Zwykle działają podstępnie, na swoje ofiary wybierając nieświadomych zagrożenia ludzi. Ich znakiem rozpoznawczym jest posępny kapelusz. Pod nim kryją pokłady trujących substancji, takich jak amanityna, orelanina czy fallotoksyna. Często zabijają powoli: trwa to tygodnie, a nawet lata! Gdy ktoś ma szczęście, czeka go śpiączka, ślinotok lub zniszczona wątroba. Pechowcy są skazani na śmierć.

Członkowie tego gangu w maju tego roku pozbawili życia co najmniej 11 Irańczyków, a 800 wysłali do szpitali. O kim mowa? Ta kryjąca się po lasach całego świata mordercza szajka to... grzyby trujące.

Reklama

Starożytna czarna wdowa i inne dawne przypadki

Wiele osób uważa, że z powodu zatrucia grzybami zmarł sam Budda. Podobno został zaproszony przez kowala Czundę na wieczerzę składającą się z potrawki z tych leśnych przysmaków. Chciał być uprzejmy w stosunku do gospodarza i nie odmówił. Niestety, był to ostatni posiłek hinduskiego mędrca. Następnego dnia dostał on bardzo ciężkiej biegunki, w wyniku której zmarł. Wcześniej przebaczył temu, kto podał mu przez pomyłkę toksyczne danie.

Jeszcze gorszy los spotkał ponoć rzymskiego cesarza, Klaudiusza. Tego bowiem z premedytacją otruła grzybami własna żona. Użyła do tego najprawdopodobniej muchomorów sromotnikowych. Agrypina dokonała tego w roku 54. Dlaczego? Chciała, by na tronie zasiadł jej syn z pierwszego małżeństwa, Neron.

Według niektórych relacji jednonodzy mordercy mają na sumieniu jeszcze jednego cesarza. Chodzi o Karola VI Habsburga. Władca ten w październiku 1740 roku, a więc w pełni sezonu, udał się na polowanie. Posilił się wówczas potrawką z grzybów, po której od razu poczuł się źle. Wrócił do Wiednia, gdzie 20 października skonał. I to w jakim stylu! Przekaz głosi, że mimo ogromnego cierpienia monarcha znalazł w sobie siłę, by obsztorcować szambelana, że jako cesarz ma w chwili śmierci prawo do czterech świeczników. Cóż, grunt to dbać o swoje interesy do samego końca.

Ofiarą "szajki" padł też XVIII-wieczny kompozytor Johann Schobert, choć można powątpiewać, czy tym razem był to przypadek. Mężczyzna, którego muzyka była dobrze znana współczesnym i którą inspirował się sam Mozart, zmarł najprawdopodobniej w wieku około 32 lat. Wraz z nim otruło się śmiertelnie sześć innych osób.

Szczegóły tego tragicznego wydarzenia można znaleźć w korespondencji barona Grimma. Wraz z żoną, dzieckiem i kilkorgiem przyjaciół Schobert wybrał się na spacer w okolice Paryża. Udało im się znaleźć trochę grzybów. Wieczorem wesoła gromadka poszła do tawerny, gdzie poprosiła o przygotowanie dla nich dania z leśnych zbiorów. Szef kuchni zdecydowanie odmówił - od razu zauważył, że "zdobycze" nie nadają się do spożycia.

Niezrażeni grzybiarze udali się do kolejnego zajazdu, gdzie usłyszeli to samo. To jednak nie dało nikomu myślenia, zwłaszcza, że uczestniczący w wycieczce lekarz zapewnił wszystkich, że nie ma się czego obawiać. Znajomi zdecydowali się przygotować danie w domu: sami ugotowali sobie śmiertelną zupę. Skutek był do przewidzenia. Schobert wraz z żoną, dziećmi i bliskimi, wśród których znalazł się także pewny swej wiedzy lekarz, umarli w ciągu kilku dni. Przeżyło tylko niemowlę, które nie było jeszcze odstawione od piersi. Nikomu nie przyszło do głowy, by podać mu morderczy posiłek...

Jeżeli jesteś miłośnikiem grzybobrania i chcesz poznać sekrety króla polskich lasów, to "Biografią prawdziwka" autorstwa Påla Karlsena coś dla ciebie. Kliknij i dowiedz się więcej w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym co naprawdę przed wojną jadali zwykli Polacy.

Polska - kraj grzybiarzy i wielu ofiar

Dziś znamy już o członków jednonogiej szajki trochę lepiej. Wiemy na przykład, że nie powinno się ich w ogóle podawać dzieciom do 7. roku życia. Ryzyko jest zbyt wielkie - umiera nawet co drugie zatrute grzybem dziecko! - a wartości odżywcze, jak twierdzi większość specjalistów, niskie.

Jest tak jednak od niedawna. Jeszcze w 1918 roku na leśne skarby patrzono inaczej. Uznawano je za urozmaicenie diety i każdy cieszył się, mogąc skosztować dobrego gulaszu z ich dodatkiem. Tak było przynajmniej w jednej ze szkół niedaleko Poznania. Właśnie w roku odzyskania niepodległości podano tam dzieciom na stołówce danie z grzybami. W tamtych czasach nie było miejsca na wybrzydzanie. A szkoda...

Okazało się, że w posiłku znalazły się muchomory zielonawe (sromotnikowe). Jest to gatunek silnie trujący i nawet dziś pechowi smakosze często umierają po kontakcie z jego przedstawicielami. Grozi im uszkodzenie wątroby i innych narządów ciała. Znajdujących się pod kapeluszem toksyn nie da się pozbyć. Gotowanie, suszenie, marynowanie - nic nie pomoże! Co gorsza, objawy są widoczne dopiero wtedy, gdy jest już za późno.

W relacjach na temat tragicznego wypadku brakuje szczegółów. Możemy się jedynie domyślać, co dokładnie działo się z 31 osobową grupą uczniów. Męczyły ich zapewne zawroty głowy, nudności, wymioty i krwawe biegunki. Mogli też mieć silne problemy z krążeniem. Wszelka poprawa - jeśli już do niej doszło - okazywała się złudna. Ostatecznie wszyscy zmarli.

Nie był to jedyny przypadek zatrucia z dwudziestolecia międzywojennego, który przeszedł do historii. W sierpniu 1927 roku "Gazeta Polska" donosiła o innym, tym razem rodzinnym dramacie. Informacja była na tyle ważna, że pojawiła się na pierwszej stronie! Otóż mieszkający w Poznaniu emerytowany chorąży, Stanisław Sobkowiak, zebrał grupę kapeluszników po drodze z kościoła. Myślał, że ma dużo szczęścia.

Małżonka byłego wojskowego z trudem dała się przekonać, że ma przed sobą pieczarki. Jej podejrzenia budził fakt, że zdobyczne przysmaki nie miały charakterystycznego zapachu ani nawet różowawych blaszek. Ojciec rodziny był jednak nieugięty.

Małżeństwo zjadło przygotowany z grzybów posiłek w samo południe, część zostawiając dla trójki swoich pracujących już dzieci. 23-letnia Leokadia zjadła niewiele, dbając o to, by jedzenia nie zabrakło dla jej młodszych braci - Miecia lat 16 i Tadzia lat 20.

Przez resztę dnia nieszczęsna familia czuła się dobrze, choć ich los był przesądzony. Boleści zbudziły rodziców o północy, a dzieci wczesnym rankiem. Wtedy wezwano lekarza, który wprawdzie zrobił im "wypompowanie żołądków", ale nie uznał za słuszne, by ich hospitalizować. Krewni robili, co mogli, by mimo to umieścić nieszczęsną piątkę w różnych szpitalach. Gdy im się w końcu udało, na ratunek dla większości było już niestety za późno. Jak raportowała prasa:

"Śmierć następowała po kolei. Pierwszy, ok. 11 zmarł Mieczysław, około godz. 22 zmarł Tadeusz, o godz. 23.00 zmarł 51-letni ojciec Stanisław, a (...) rano po godz. 3 zmarła 44-letnia matka Stanisława S."

Przeżyła tylko Leokadia, która zjadła zaledwie 2-3 łyżki feralnego dania.

Okolice Poznania wydają się szczególnie nieszczęśliwe, jeśli chodzi o działalność leśnych morderców. "Kurjer Poznański" z 31 sierpnia 1934 roku donosił: "Mnożą się w ostatnich dniach zatrucia grzybami. Wypadki są tak groźne i tak liczne, że nazwaćby je można po prostu straszną epidemią".

Przywoływany jest między innymi przykład wielodzietnej rodziny z Naramowic. Zatruli się tam wszyscy poza matką, która nie jadła zdradliwych przysmaków. Do szpitala w ciężkim stanie trafili 10-letni Tadeusz, 7-letni Zenon, 4-letni Włodzimierz i 3-letnia Aleksandra. Wkrótce dołączył do nich także ojciec.

Tragedie nie omijały nikogo

Nieuwagę przy spożywaniu kapeluszników w przypadku biedniejszych ludzi można łatwo wytłumaczyć. Gdy udawało im się zebrać ładne, nienadjedzone przez robactwo okazy, cała rodzina była szczęśliwa. Szykował się w końcu urozmaicony, aromatyczny posiłek. Niestety pomyłki następowały dość często. Zdarzają się i dzisiaj, choć na mniejszą skalę.

Warto jednak wiedzieć, że "jednonodzy mordercy" pozbawiali życia także ludzi, którzy wcale nie byli "skazani" na grzyby, a po prostu mieli na nie ochotę. Tak było w przypadku Gustawa Zielińskiego, pisarza i poety, który walczył w powstaniu listopadowym. Został on ziemianinem, gdy otrzymał spadek po śmierci stryja. Miał niezwykle liczną rodzinę: z dwóch małżeństw łącznie czternaścioro dzieci! Niestety nie wszystkie doczekały dorosłości, a to właśnie przez trujące leśne rarytasy. Zabiły one aż szóstkę młodych Zielińskich!

Kryminalna przeszłość tłustocha

Trudno jest podać dokładną liczbę ofiar gangu jednonogich morderców na przestrzeni wieków. Nawet w Polsce, gdzie grzybiarstwo ma długą i dobrze udokumentowaną tradycję, dysponujemy tylko szczątkowymi danymi. Jak pisze znawca tematu Robert Hofrichter: "W regionie poznańskim, liczącym wtedy 2,2 miliona mieszkańców, w latach 1953-1957 zatruło się grzybami 319 osób, przy czym śmiertelność wyniosła 10 procent."

Wyliczenia tego typu nie zawsze są możliwe i wiarygodne. Wszystko przez to, że nie każdy gatunek trucicieli w kapeluszach zabija od razu. Wyjątkowo zdradliwy okazał się na przykład krowiak podwinięty. Grzyb ten ma wiele nazw, a część z nich wręcz uroczych. Krowia gęba, świnka pospolita, tłustoch, a regionalnie... olszówka. Teraz brzmi bardziej znajomo?

Nie wiemy, ile osób zmarło po jego zjedzeniu, a to z prostej przyczyny - przez lata był uważany za grzyb jadalny. Objawy zatrucia mogły pojawić się po wielu miesiącach, a nawet latach. Wtedy już nikt z bliskich nie kojarzył, że nieboszczyk "kiedyś tam przed wojną zjadł olszówkę". Jeszcze w latach 70. i 80. XX wieku tłustoch był opisywany jako warunkowo jadalny. A za naszą wschodnią granicą nadal jest  dodawany do posiłków!

Muchomor... much pomór!

Pocieszające jest to, że trujące grzyby nie zawsze działały ze szkodą dla ludzi. Ci, którzy znali ich zabójcze właściwości, nauczyli się je wykorzystywać. Używali na przykład muchomorów, by truć nimi muchy. Na wsiach, w bliskości bydła, ich plaga była szczególnie uciążliwa, a skutecznych rozwiązań brakowało.

Moczono więc grzyby w mleku. Powstała w ten sposób mikstura o słodkawym zapachu była doskonałym wabikiem na owady. Muchy po jej skosztowaniu padały... jak muchy. Działało to jednak tylko warunkowo. Jeśli nikt nie zebrał bzyczących natrętów w odpowiednim momencie i nie wyrzucił, potrafiły po kilku dniach zerwać się do lotu.

Jeżeli jesteś miłośnikiem grzybobrania i chcesz poznać sekrety króla polskich lasów, to "Biografią prawdziwka" autorstwa Påla Karlsena coś dla ciebie. Kliknij i dowiedz się więcej w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym co naprawdę przed wojną jadali zwykli Polacy.

Zuzanna Pęksa - Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka wszystkiego co związane z dyktatorami.

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy