Co Niemcy sądzili o powstańcach warszawskich?

Powstańcy walczyli z poświęceniem, co docenili także niemieccy dowódcy /INPLUS /East News
Reklama

Ginęli w zasypanych piwnicach, na osnutych dymem barykadach i w śmierdzących kanałach. Dla Polaków są bohaterami. Co jednak o pokoleniu Kolumbów sądzili ich przeciwnicy? Jakie zdanie Niemcy mieli o powstańcach warszawskich?

Wspomnień żołnierzy Armii Krajowej opublikowano tysiące. Można w nich poznać obraz Niemców tłumiących powstanie: brutalnych, wyzbytych uczuć, ale też wielkodusznych i współczujących. W zbiorowej świadomości pozostały przede wszystkim sylwetki morderców Dirlewangera, rozłupujących głowy dzieciom i gwałcących zakonnice. A jakie wspomnienia zapisały się w pamięci oprawców?

Trudno o lepsze źródło wiedzy w tym temacie niż książka Hansa von Krannhalsa. Pierwsza niemiecka publikacja poświęcona powstaniu warszawskiemu. Ukazała się ona w oryginale w roku 1962, po czym była dwukrotnie wznawiana.

Reklama

W lecie 1944 roku Warszawa znajdowała się w strefie odpowiedzialności niemieckiej 9 Armii, którą dowodził generał wojsk pancernych Nikolaus von Vormann. To jego podkomendni starli się z żołnierzami Armii Krajowej. Z żołnierzami, o których początkowo nic nie wiedzieli.

W pierwszym raporcie, wysłanym do Martina Bormana, sekretarza Hitlera, warszawska komórka partyjna donosiła, że "napadnięto na kilka urzędów policyjnych, a także otoczono pocztę". Partyjni działacze sądzili, "że na razie chodzi o powstańców komunistycznych, ponieważ noszą czerwone opaski".

Organizacja wyraźnie szwankowała. Poprawiło ją dopiero przybycie Ericha von dem Bach-Zelewskiego, który został dowódcą Grupy Korpuśnej, mającej spacyfikować powstanie. Pisał on w relacji sporządzonej w lutym 1947 roku:

"Ponieważ sieć agentów Policji Bezpieczeństwa nie funkcjonowała, początkowo byłem skazany tylko na rozpoznanie grup bojowych. Łatwo było zauważyć, że przeciwnik rozporządza niewielką ilością ciężkiej broni. Nigdy natomiast nie dowiedzieliśmy się, że przeciwnik cierpi na brak amunicji lekkiej broni piechoty. (...)

Ponieważ także meldunki rozpoznania 9 Armii nie dawały odpowiedzi na najważniejsze zagadnienia, jak np. nieprzyjacielskie dowództwo, podział na jednostki, tworzenie się nieprzyjacielskich punktów ciężkości, ocena położenia przeciwnika i liczba polskich żołnierzy, sam użyłem kilku Volksdeutschów, mówiących po polsku, jako wywiadowców na terenie Warszawy. Dostali ode mnie rozkaz, by jako przemytnicy żywności wykorzystać drogę powstańców, a mianowicie system kanałów.

Wywiadowcy ci powrócili ze znakomitym rezultatem: od nich dowiedziałem się nazwiska mego głównego przeciwnika - Bora-Komorowskiego, dowiedziałem się także, że oprócz A.K. walczą jeszcze grupy powstańcze o nastawieniu prorosyjskim, które jak się zdaje zachowują pewną samodzielność."

Z upływem czasu i po kolejnych stoczonych walkach Niemcy coraz lepiej poznawali swego przeciwnika. Tyczyło się to przede wszystkim zwykłych żołnierzy na pierwszej linii frontu. To głównie od nich swoją wiedzę czerpał wywiad. Jeńców brano bardzo niewielu, a ci powstańcy, którzy dostali się do niewoli byli rozstrzeliwani na miejscu.

Walka w mieście

W pierwszych dniach powstania niemieccy sztabowcy nie posiadali zbyt wielu informacji. Zauważyli jednak, że polscy żołnierze bardzo szybko się uczą i walczą z niezwykłym poświęceniem. W wielu raportach powtarzały się wzmianki o częstych zmianach taktyki, nowatorskich sposobach prowadzenia walki w mieście i żelaznej dyscyplinie. Niemcy byli pod wrażeniem zdolności adaptacyjnych i umiejętności powstańców. 2 sierpnia gen. por. Reiner Stahel, komendant wojskowy Warszawy meldował dowództwu 9 Armii:

"Taktyka wroga polega na tym, żeby atakować najpierw mniejsze, potem coraz większe punkty oporu i niszczyć je. Obecnie budynek poczty zaatakowano tak silnie z moździerzy, minami i granatami ręcznymi, że trzeba było poddać oba boczne skrzydła. Dobrze wyszkoleni i dobrze uzbrojeni oblegający punkty oporu tak się umocnili, że podczas energicznego ataku przeciwnika na punkt oporu nawet czołgi nie mogły przyjść z odsieczą od zewnątrz.

Dziś rano możliwy był jeszcze częściowy, ale bardzo ograniczony, ruch niemieckich pojazdów na ulicach, co oznacza, że dobrze zorganizowane i wyszkolone oddziały przeciwnika z jednej strony nie są na tyle mocne, żeby zablokować całe miasto, z drugiej jednak strony mają taką przewagę, że wyzwolenie miasta możliwe jest tylko przy użyciu znacznych, sprowadzonych z zewnątrz wojsk."

W kolejnych dniach Niemcy z przerażeniem skonstatowali, że działania AK są zaplanowane i prowadzone z zachowaniem wszelkich zasad wojskowego rzemiosła. 9 sierpnia gen. Vormann użalał się w dalekopisie adresowanym do Naczelnego Dowództwa Grupy Armii "Środek": 

"Powstanie w Warszawie wzmaga się. Improwizowane początkowo powstanie prowadzone jest obecnie ściśle po wojskowemu. W najbliższym czasie jest rzeczą niemożliwą zdławić powstanie za pomocą stojących do dyspozycji sił. Wzrasta niebezpieczeństwo, że przez to ruch ten przyciągnie szersze koła, a nawet, że ogarnie cały kraj."

Na pierwszej linii

Nie tylko powstańcy nie chcieli dostać się w ręce przeciwnika. Szeregowi niemieccy żołnierze również bali się pojmania. Uważali oni, że o ile "starsi [wiekiem] oficerowie zachowywali się po rycersku, to młodsi pałali żądzą zemsty". Było to związane z wydarzeniami, jakie miały miejsce na Woli w pierwszym tygodniu powstania. Dlatego w wąskich korytarzach, na klatkach schodowych i w zatęchłych piwnicach, walczono na śmierć i życie.

"Wpadliśmy za Polakami do jakiegoś domu. Było nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pięter i piwnicy" - wspominał po wojnie Mathias Schenk, saper walczący w Warszawie. - "Całą noc paliliśmy w pokoju różne sprzęty, żeby trochę widzieć. Co chwila walczyliśmy na bagnety. O świcie zobaczyłem, że zostaliśmy we dwóch, trzeci kolega leżał z poderżniętym gardłem. W każdym pokoju były ciała. Z dachu domu naprzeciwko strzelał snajper. Trafiliśmy go, zwalił się i zahaczył nogą o belki. Wisiał z głową w dół. Żył jeszcze długo".

Snajperzy dawali się we znaki niemieckim żołnierzom, którzy podkreślali umiejętności i spryt polskich strzelców.

"Zawsze szliśmy na przodzie" - wspominał dalej Schenk - "a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo skąd strzelą. Kulka świśnie i lecisz do nieba. Szybko się jednak uczyliśmy od sprytnych Polaków, jak się kryć. Potrafili strzelać spod lekko uniesionej dachówki".

Te niezwykłe umiejętności zauważył także niemiecki wywiad. W instrukcji taktyki walki powstańców w Warszawie napisano:

"Wraz z upływem czasu wróg dopasował swoją taktykę walki do naszych metod walki. Podczas gdy w pierwszych dniach powstańcy, którzy właściwie głównie podczas ataków dokonywanych przez piechotę systematycznie ostrzeliwali Niemców, gdy tylko ci się pokazywali, teraz przeciwnik pozwala atakującym grupom (...) zbliżyć się do pewnego miejsca, żeby je wtedy zniszczyć z pomocą dobrze ukierunkowanego ognia strzelców wyborowych. Powracający z natarć żołnierze i ranni informują, że straty śmiertelne spowodowane są prawie tylko strzałami w głowę.

Pewien ranny zaobserwował, jak w jednym miejscu, gdzie na wysokości głowy znajdował się na ścianie szyld notariusza, trafionych zostało wielu towarzyszy walki, za każdym razem w chwili, kiedy znaleźli się na wysokości szyldu. Doszedł do wniosku, że karabin maszynowy musi być wycelowany dokładnie na to miejsce. Kierunek, z którego padały strzały, był mimo pilnej obserwacji i przeszukania lornetką nie do zauważenia.

Otwory strzelnicze miały wielkość połowy cegły i na ogół trudno było je dostrzec. Nawet w nocy nie widziano żadnego błysku ognia i słychać było tylko słaby huk."

Uparci i zawzięci

W raportach 9 Armii prócz sprytu, umiejętności adaptacji i odwagi, podkreślano upór i nieustępliwość powstańców.

W drugim tygodniu powstania sztabowcy informowali, że "opór wroga nadal jest zacięty. Powstańcy walczą z uporem i zażarcie i nastawieni są na to, żeby zwalczać tylko dobrze zlokalizowane cele".

W tajnej instrukcji, wydanej 21 sierpnia, pisano: "Polscy bandyci w Warszawie walczą fanatycznie i zaciekle. Własne sukcesy uzyskane po trzech tygodniach walk są, mimo wsparcia licznych, najnowocześniejszych rodzajów broni, nikłe".

Potwierdzają to wspomnienia Schenka, który przeżył 19 walk na bagnety, saperki i gołe ręce. Polaków nie udawało się przegonić nawet ogniem: "Przez okno rzucałem w kierunku sąsiedniego kina zapalające butelki z benzyną. Dom obrzucony takimi butelkami stawał zwykle w płomieniach. Myślałem, że wykurzyliśmy Polaków, ale oni ciągle strzelali i rzucali granaty".

Gorzej oceniani byli dowódcy powstania. Von Krannhals zanotował, że dowództwo Armii Krajowej nie było odpowiednio przygotowane do dowodzenia tego typu operacjami, nie znali nowinek i nowoczesnego sprzętu. Zatrzymali się na przegranej wojnie obronnej września 1939 roku. Zmarnowali pięć lat przygotowań brakiem w wyszkoleniu. Powtórzyli te same błędy, co poprzednio - przygotowywali się do wojny, która już była. W dodatku nie potrafili odpowiednio pokierować ludźmi w walkach miejskich. Niemcy wykorzystując to, okrążali kolejne oddziały i je likwidowali.

Prawda i propaganda

W oficjalnych pismach powtarzały się niepochlebne opinie o powstańcach. Niemiecka prasa pisała o bandytach, złoczyńcach, podważano ich zdolności taktyczne i umiejętności. Zupełnie inny obraz wyłania się z raportów, jakie przesyłali sztabowcy 9 Armii i grupy Bach-Zalewskiego. W tajnych dokumentach podkreślano odwagę, spryt i dojrzałość taktyczną polskich żołnierzy.

Niemcy byli przede wszystkim zaskoczeni niezwykłą odwagą i poświęceniem Polaków. W kwaterze Oberkommando des Heeres zanotowano, że "Powstańcy walczą do ostatniego".

Wszystko co powinieneś wiedzieć na temat heroicznego zrywu w monumentalnej pracy prof. Normana Daviesa "Powstanie ‘44". Kliknij i sprawdź w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz czy powstańcy warszawscy rozstrzeliwali niemieckich jeńców.

Ciekawostki Historyczne
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy