Charles Manson. Przywódca morderczej "Rodziny"

Charles Manson podczas procesu /Assosiated Press /East News
Reklama

W mediach często nazywany jest mordercą, choć nikogo nie zabił. Proces Masona jego "Rodziny" całe Stany Zjednoczone śledziły z zapartym tchem. Jego kulisy można poznać dzięki książce „Manson, CIA, narkotyki, mroczne tajemnice Hollywood”.

W owym czasie był to najbardziej długotrwały i kosztowny proces w historii Stanów Zjednoczonych. Sprawa nie wyglądała tak prosto, jak mogłoby się wydawać, ponieważ Manson w rzeczywistości nikogo własnoręcznie nie zabił. W rezydencji Tate nigdy nie był i chociaż wtargnął do domu LaBianców, opuścił go, zanim jego wyznawcy dokonali rzezi.

Oznaczało to, że można go było skazać za morderstwo pierwszego stopnia jedynie na podstawie oskarżenia o zmowę. Zgodnie z zasadą odpowiedzialności za cudze czyny każdy uczestnik zmowy jest również winny przestępstw, które popełnili jego wspólnicy. Innymi słowy gdyby oskarżenie zdołało udowodnić, że Manson zlecił wszystkie te morderstwa, byłby za nie odpowiedzialny, nawet jeżeli nie tknął palcem żadnej z ofiar.

Reklama

Bugliosi musiał wykazać, że Manson miał wyjątkową zdolność oddziaływania na myśli i czyny swoich zwolenników, że członkowie jego grupy byli gotowi zrobić wszystko, czego od nich zażądał, włącznie z pozbawieniem życia zupełnie obcych osób. Sprawa byłaby skomplikowana, nawet gdyby wszystko przebiegało gładko, tymczasem Rodzina robiła, co mogła, żeby sypać piasek w tryby.

Gdy pierwszego dnia procesu Manson zjawił się w sądzie, miał na czole wyciętą literę "X", a rana była tak świeża, że jeszcze krwawiła. Następnego dnia takie same krwawe iksy pojawiły się na czołach Atkins, Krenwinkel i Van Houten. Trzy młode kobiety przemierzały sądowe korytarze w podskokach, trzymając się za ręce i śpiewając kołysanki autorstwa Mansona. Śmiały się w oczy fotografom, którzy tłoczyli się, żeby zrobić im zdjęcia. Ilekroć podczas rozprawy ich guru czymś się oburzał, robiły to samo, naśladując jego miny i powtarzając przekleństwa.

Sędzia z bronią

Sędzia Charles Older często groził Mansonowi usunięciem z sali. Raz podsądny odwzajemnił reprymendę:

- To ja będę musiał cię usunąć, jeśli nie przestaniesz. Mam swój własny mały system... Myślisz, że żartuję?

Chwycił zaostrzony ołówek, przeskoczył nad stołem i rzucił się w kierunku Oldera. Został obezwładniony. Tymczasem jego współoskarżone również zerwały się z miejsc i zaczęły skandować niezrozumiałe wersety po łacinie. Manson nie stracił animuszu i kiedy strażnicy wlekli go w stronę wyjścia, krzyczał:

- W imię chrześcijańskiej sprawiedliwości ktoś powinien uciąć ci głowę!

Był to przebłysk dzikiej brutalności, którą skrywał pod maską filozofa i mistyka. Sędzia zaczął nosić pod togą trzydziestkęósemkę. Nie mniejsze zamieszanie panowało poza salą rozpraw, gdyż na rogu Temple Street i Grand Avenue co rano zbierali się członkowie Rodziny i urządzali czuwania. Obdarci, ale pełni determinacji siadali w kręgach na chodniku i śpiewali piosenki na cześć swojego przywódcy.

"Rodzinna atmosfera"

Kobiety karmiły piersią niemowlęta, a mężczyźni śmiali się i przeczesywali palcami długie zmierzwione włosy. Wzorem Mansona wszyscy mieli na czołach wycięte iksy i rozdawali ulotki, które wyjaśniały, że ich samookaleczenie jest symbolem "wyiksowania ze społeczeństwa". Bugliosi nazywał oskarżonych "krwiożerczymi maszynami" - pretensjonalnie, ale trafnie. To określenie wyrażało niepokojącą dwoistość ich natury - odczłowieczeni i sztuczni, byli wyprani z emocji, a mimo to zdolni do popełnienia morderstwa, którego żywiołowość przechodziła wszelkie wyobrażenie.

Tex Watson wręcz gloryfikował później tę bezduszną i automatyczną ekstazę zabijania: "jeszcze i jeszcze, raz za razem, moja ręka jak maszyna, zespolona z ostrzem". Susan Atkins wyznała współwięźniarce, że zatopienie noża w ciężarnym brzuchu Tate było "jak spełnienie seksualne. Szczególnie gdy widzi się tryskającą krew. To lepsze niż orgazm". A za tym wszystkim stał Manson, dla którego seks stanowił esencję życia, mimo że porównywał się do mechanicznego chłopca. (...)

Pięćdziesiąt lat po skazaniu Mansona i jego wyznawców szczegóły procesu stały się nieistotne. Jeżeli ludzie coś zapamiętali, to zazwyczaj zeznania Lindy Kasabian, która została świadkiem oskarżenia. Podczas obu zbrodniczych misji Rodziny była kierowcą i stała na czatach. W zamian za ułaskawienie Kasabian opisała szczegółowo przebieg zbrodni i zasady funkcjonowania Rodziny,
przesądzając o losie Mansona.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy