Bitwa u Zatoki Rekina. Zagadka, która na rozwiązanie czekała 67 lat

Krążownik pomocniczy "Kormoran" sfotografowany z pokładu U-boota /Bundesarchiv /domena publiczna
Reklama

Starcie niemieckiego rajdera "Kormoran" z australijskim krążownikiem HMAS "Sydney" było jednym z najbardziej tajemniczych, do jakich doszło podczas II wojny światowej. Aż przez 67 lat nikt nie był pewien, co zaszło wieczorem 19 listopada 1941 roku.

"Kormoran" był jednym z wielu niemieckich rajderów, które w pierwszych latach wojny grasowały po morzach i oceanach świata. Powstał jako "Steiermark w stoczni Friedrich Krupp Germaniawerft w Kilonii w 1938 roku. Miał pływać dla Hamburg-Amerika Line na trasach dalekowschodnich. Już podczas budowy przedstawiciele Kriegsmarine wytypowali go do przebudowy na krążownik pomocniczy i nadali oznaczenie oznaczenie "Schiff 41". Tuż po wybuchu wojny zaczęto wprowadzać plan w życie.

Na początku 1940 roku statek trafił do stoczni, gdzie przebudowano jego wnętrze, dostosowując do potrzeb wojska, zainstalowano sześć dział kalibru 15 cm SK L/45C, dwa działka przeciwpancerne PaK 36 kal. 3,7 cm i pięć działek przeciwlotniczych 2 cm FlaK 30. Uzbrojenie artyleryjskie uzupełniało sześć wyrzutni torped i do 400 min morskich. Do poszukiwania wrogich frachtowców nowy nabytek Kriegsmarine dysponował dwoma samolotami Arado Ar-196. Okręt otrzymał nazwę "Kormoran".

Reklama

Był to największy z jedenastu przebudowanych statków. Miał 164 metry długości i 8736 ton pojemności brutto. Wypierał 19 900 ton. Jako krążownik pomocniczy wszedł do służby 9 października 1940 roku. Następnie udał się na wody Zatoki Gdańskiej, gdzie prowadził szkolenie ogniowe. 3 grudnia wyruszył na polowanie.

Wilk w radzieckiej skórze

Okręt musiał przedrzeć się przez brytyjską blokadę Cieśnin Duńskich, minąć bezpiecznie Wyspy Brytyjskie i skierować się na środkowy Atlantyk. Dowódca okrętu, komandor Theodor Detmers, nakazał upodobnić "Kormorana" do radzieckiego frachtowca "Wiaczesław Mołotow". W takiej szacie, pod banderą z sierpem i młotem, okręt wyszedł ze Skagerraku i ruszył w stronę Wysp Owczych. 20 grudnia dotarł w rejon operacyjny na południe od 40 stopnia szerokości geograficznej północnej.

Tam ponownie zmienił szatę. Kadłub przemalowano na szaro, a na dziobie pojawiła się drewniana platforma z drewnianym działem. "Kormoran" miał teraz udawać samotnie płynący aliancki frachtowiec. Na pierwszą ofiarę musiał czekać do 13 stycznia 1941 roku. Wówczas przechwycił grecki frachtowiec "Antonis". W następnych tygodniach jego ofiarą padło jeszcze siedem kolejnych statków, w tym jeden jako pryz został wysłany do III Rzeszy.

W międzyczasie Admiralicja wysłała na poszukiwania rajdera krążowniki "Devonshire" i "Norfolk". Te jednak nie odnalazły "szkodnika", który sprytnie wymykał się obławie, a nawet kpiąc sobie z brytyjskich poszukiwań pobrał zapasy z okrętów podwodnych i podał na wracającego do Niemiec "Admirala Scheera" pocztę oraz jeńców. Po czym ruszył na Ocean Indyjski i dalej, w kierunku Australii.


Niespodziewane spotkanie

Detmers skierował okręt na port w Perth, gdzie na jego podejściach miał zamiar postawić pole minowe. Zrezygnował z tego zamiaru, kiedy otrzymał informacje o silnym zespole okrętów, który przechodził w pobliżu. Ruszył więc na północ, ku Zatoce Rekina, gdzie miał zamiar zapolować na statki chodzące pomiędzy Indiami Holenderskimi a Australią.

19 listopada 1941 roku był w drodze. Pogoda była znakomita. Niebo czyste, wiała lekka bryza. Jako pierwsi przeciwnika zauważyli Niemcy. Około godziny 16. na pokładzie "Kormorana" rozległ się dźwięk dzwonków alarmowych. Z bocianiego gniazda zauważono szybko poruszający się dym w odległości około 12 mil morskich. Dowódca natychmiast rozkazał zwiększyć prędkość i zmienić kurs. Nie liczył na ucieczkę. Rajder był wolniejszy. W dodatku po kilku minutach szybkiego marszu silnik zaczął odmawiać posłuszeństwa. Detmers liczył, że zgubi prześladowcę. Nie wiedział, że niemal w tym samym czasie również został zauważony.

Krążownik HMAS "Sydney" wracał do Fremantle pod zakończonej misji eskortowania transportowca wojska "Zealandia", kiedy dostrzeżono nierozpoznaną jednostkę. Komandor Burnett rozkazał zwiększyć prędkość i skierował okręt ku frachtowcowi. Gdy australijski krążownik zbliżył się na odległość niespełna mili, Burnett rozkazał zapytać, jaka jednostka przed znajduje się przed nim. Detmers zwlekał z odpowiedzią. Wiedział, że jedyna szansa na zwycięstwo i uniknięcie zatopienia, to gra na czas.

Najpierw Niemcy udawali, że nie rozumieją zapytania. Potem zamiast lampą, odpowiedzieli kodem semaforowym. Dopiero kiedy Australijczycy obrócili w stronę "Kormorana" dziobowe wieże z działami kalibru 152 mm, z pokładu raidera padła odpowiedź. Niemcy twierdzili, że są holenderskim frachtowcem "Straat Malakka", który faktycznie znajdował się gdzieś niedaleko. Zapytani o port docelowy, znów chwilę zwlekali, ale w końcu podali port Batawia. W tym samym czasie na pokładzie "Kormorana" trwały gorączkowe przygotowania do bitwy - każde stanowisko zostało po cichu obsadzone, a ukryte za osłonami działa skierowały wyloty luf w stronę alianckiego okrętu.

Pora była najwyższa. Kolejne pytanie, które padło, musiało już zdradzić Australijczykom, że nie mają do czynienia z Holendrem, który słabo włada językiem angielskim. Burnett rozkazał zapytać o aliancki numer kodowy, który był nadawany wszystkim sojuszniczym jednostkom. Niemcy oczywiście nie mogli go znać. Zdobyli się na jeszcze jeden fortel: wysłali otwartym tekstem powiadomienie o napotkaniu niemieckiego krążownika. W tym czasie komandor Burnett wiedział już, że czas kończyć zabawę. Na pokładzie rozpoczęto przygotowania do startu rozpoznawczego walrusa. Australijski dowódca nieco się spóźnił.

Rozstrzelani

Dochodziła 17.30. Jego przeciwnik wydał rozkaz: "Zrzucić maskowanie! Wciągnąć banderę! Artyleria główna - salwa burtowa! Artyleria przeciwlotnicza i broń maszynowa - ogień na pomost bojowy! Wyrzutnie torped - przygotować się do salwy! I - na wszystkie szatany - celować dobrze!"

Opadły osłony dział, bandera powędrowała do góry, Niemcy otworzyli ogień z broni małokalibrowej. Pociski działek zniosły obsadę mostka i marynarzy obsadzających otwarte stanowiska i obserwujących z pokładu całe zajście. Pociski dział uszkodziły także samolot, który po kilku trafieniach eksplodował, zalewając pokład płonącą benzyną.

Wkrótce dołączyły działa głównego kalibru. Pierwsza salwa była za krótka, jednak kolejna była już celna. Podobnie jak następne. Zniszczone zostało stanowisko kierowania ogniem i lewoburtowe działa uniwersalne kalibru 102 mm. Australijczycy byli zdumieni obrotem spraw. Dla nowej załogi okrętu, która objęła go tuż przed tym rejsem, było to pierwsze spotkanie z wrogiem. Wrogiem, który w dodatku ich zaskoczył.

Przez dłuższą chwilę nikt nie reagował. Dopiero po chwili artylerzyści otworzyli ogień, wykorzystując rezerwową centralę. Niestety, żaden z pocisków nie był celny. Wszystkie przenosiły. Okręty były zbyt blisko siebie. Załoga "Sydney" nie mogła tak nisko opuścić luf swoich dział. Tuż po oddaniu pierwszych salw, w krążownik uderzyła torpeda, powodując wyłączenie z boju dziobowych dział i przegłębienie na dziób oraz przechył na burtę. Paradoksalnie pomogło to rufowej wieży w celowaniu. "Sydney" zaczął się odgryzać.

Najpierw "Kormoran" został trafiony w maszynownię, w której zginęła niemal cała obsada. Potem uszkodzona została kotłownia, radiostacja i jedno z dział 15 cm. Kolejny pocisk trafił w zbiornik z mazutem, który eksplodował, zalewając płonącym paliwem cały pokład. Na okręcie rozszalał się pożar. Maszyny zastopowały. "Sydney" próbował odpalić jeszcze salwę torped, ale okazały się niecelne. Australijski krążownik przeszedł za rufą "Kormorana" i okręty zaczęły się od siebie oddalać. Bitwa była zakończona.

Nocne eksplozje

Coraz trudniejszy do opanowania pożar na "Kormoranie" zaczął zagrażać magazynowi min, który znajdował się na rufie. Wobec tego Detmers rozkazał otworzyć kingstony i opuścić okręt. Z pokładu zeszło około 360 marynarzy. Ostatni, tuż koło północy, pokład opuścił dowódca. Kiedy Niemcy dryfowali w łodziach, usłyszeli potężny huk i jaśniejący błysk na horyzoncie. Wówczas stało się jasne, że "Sydney" przestał istnieć. Z załogi australijskiego okrętu nie przeżył nikt. Zginęła cała załoga, licząca 645 osób.

Kilkanaście minut później jego los podzielił "Kormoran". Ogień dotarł do magazynu min, które eksplodowały, dopełniając losu okrętu. Płomienie i szczątki zostały wyrzucone na ponad 300 metrów w niebo, spadając w pobliżu łodzi ratunkowych. Niemcy po kilku dniach zostali uratowani przez australijskie jednostki - okręt pomocniczy HMAS "Yandra" i statki "Koolinda" i "Centaur". Jedna z łodzi dotarła po ponad tygodniu na morzu do wybrzeża Australii i wylądowała w Zatoce Rekina.

Niemcy zostali najpierw przesłuchani. Ich zeznania były spójne. Powtarzali, że "Sydney" był całkowicie nieprzygotowany do walki i dowódca zignorował niebezpieczeństwo, choć wiedział, że w pobliżu znajduje się niemiecki korsarz. Dodawali również, że został trafiony co najmniej 50 pociskami dział głównego kalibru, a obsada mostka zginęła w pierwszych minutach walki.

Kontrowersje

Wielu Australijczyków nie mogła uwierzyć, że nieopancerzony, przebudowany z frachtowca krążownik pomocniczy mógł zatopić potężny opancerzony okręt. Pojawiały się coraz to nowsze teorie spiskowe, jak te, czy Niemcy zdążyli podnieść banderę, czy może powinni stanąć przed sądem jako korsarze.

Pojawiły się opinie, że w ataku uczestniczył japoński okręt podwodny, który dobił uszkodzony krążownik, a jego obecność miała zostać utajniona, ponieważ Japonia wówczas jeszcze nie była w stanie wojny ze Zjednoczonym Królestwem. Plotkowano, że Niemcy zamordowali australijskich marynarzy, którzy się uratowali z tonącego okrętu.

Nie pomagało też to, że po "Sydney" nie został żaden ślad. Jedynie HMAS "Heros" odnalazł nieoznaczoną tratwę. Przyjęto, że mogła ona należeć do zatopionego krążownika. W marcu 1943 roku na plaży wyspy Moreton znaleziono z kolei kamizelkę ratunkową z "Sydney", jednak Admiralicja uznała, że została ona zagubiona jeszcze przed feralnym starciem. Na rozwiązanie zagadki trzeba było czekać do 2008 roku.

Wraki

Australijczycy nie ustawali w próbach znalezienia wraku okrętu. Przez cały okres powojenny wyruszały kolejne wyprawy badawcze. Zawsze powracały z niczym. W końcu w 2001 roku podpisano umowę ze słynnym poszukiwaczem wraków, Davidem Mearnsem. Praktycznie cała Australia zrzuciła się na koszty poszukiwania słynnego okrętu.

Do 2007 roku nie znaleziono nic. Pojawiały się kolejne tropy, które wskazywały również na to, że bitwa miała miejsce bardziej na południe, niż dotychczas sądzono. W końcu 17 marca 2008 roku ogłoszono, że został znaleziony wrak "Kormorana". Jeszcze tego samego dnia odnaleziono "Sydney", o czym poinformowano opinię publiczną następnego dnia. Australijski krążownik leży na głębokości 2200 metrów. Kadłub przełamał się przed uderzeniem o dno.

Na podstawie obserwacji wraku, badań i symulacji naukowcy stwierdzili, że Niemcy nie docenili swoich dokonań. "Sydney" został trafiony 87 pociskami kal. 15 cm, ok. 400 3,7 cm i ponad 3000 pocisków dwucentymetrowych działek, oraz torpedą, która zdemolowała dziobową sekcję okrętu. Przyczyną zatonięcia okrętu był szalejący pożar, który spowodował eksplozję burtowych magazynów amunicji i prawie natychmiastowe zatonięcie. Na rozwiązanie zagadki Australijczycy czekali aż 67 lat. Obecnie oba wraki są uznawane za mogiły wojenne.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama