Bitwa pod Kłuszynem. Triumf, który otworzył Polakom drogę do Moskwy

Polskie wojska zaskoczyły Rosjan we śnie. Na zdjęciu rekonstrukcja bitwy pod Kłuszynem /Piotr Blawicki /East News
Reklama

Rosyjskiego cara zgubiła nadmierna pewność siebie. 4 lipca 1610 roku miał miażdżącą przewagę nad wrogiem. Ten zdołał go jednak podejść nocą, zaskoczyć niemal we śnie i zepchnąć do defensywy. Jak do tego doszło?


Pierwsze lata XVII stulecia były dla Rosji okresem bezprecedensowego zamętu. Po bezpotomnej śmierci cara Fiodora wygasła panująca od zamierzchłych czasów dynastia Rurykowiczów. Walki o władzę stawały się coraz bardziej zaciekłe, aż wreszcie tron przejął korzystający z pomocy polskich magnatów uzurpator - Dymitr zwany Samozwańcem.

Również i on nie utrzymał się na Kremlu zbyt długo. Pojmano go, brutalnie torturowano, a jego zwłoki poćwiartowano, spalono i wystrzelono z armaty. Rządy przejął prowodyr buntu przeciwko władcy - Wasyl Szujski. Zaraz jednak pojawił się człowiek podający się znów za Dymitra - ponoć cudownie uratowanego od egzekucji... Chaos tylko narastał.

Reklama

W stronę wojny

Był rok 1608. Poparcie dla cara Wasyla malało. Miasta po kolei przechodziły pod władzę Samozwańca II, wahali się też najżarliwsi zwolennicy Szujskiego. Moskwa była oblężona, a okolice po rzekę Wołgę - grabione. Pomoc przyszła z jedynej możliwej strony. Oto obawiając się wpływów polskich w Rosji Szwedzi, prowadzący do tej pory wojnę z Rosją, zgodzili się na pokój, choć za wysoką cenę.

Umowy szwedzko-rosyjskie uderzały w interesy Rzeczpospolitej i zostały uznane przez polskich panów za wystarczający powód do wojny. Zamiarem Zygmunta III było pokonanie Wasyla Szujskiego i zrzucenie go z tronu. W konsekwencji unii personalnej, którą potem zamierzano zawrzeć, połączona Rzeczpospolita i Moskwa razem miały uderzyć na Szwecję.

W 1609 roku Zygmunt na czele armii podszedł pod Smoleńsk. Rozpoczęło się oblężenie, które zatrzymało armię polską na dwa lata. I wtedy, gdy wydawało się, że cała kampania nie przyniesie pokładanych w niej nadziei, pojawiła się wyraźna propozycja grupy wpływowych bojarów rosyjskich, by na moskiewskim tronie posadzić królewskiego syna Władysława Wazę. I choć w lutym ustalono wstępne warunki porozumienia, sprawy wcale nie ruszyły z miejsca. Mijały miesiące, a król nadal tkwił pod murami Smoleńska.

O zwycięstwach naszego oręża przeczytasz w książce "Polskie triumfy". To idealny prezent dla każdego miłośnika historii. Do nabycia z rabatem w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten tekst? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym co dawni Polacy i Europejczycy naprawdę myśleli na temat husarii.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Na przełomie maja i czerwca 1610 roku do zmęczonej oblężeniem armii Rzeczpospolitej dotarły niepomyślne wieści. Padł zajmowany przez Samozwańca Osipow. Pod twierdzę Biała, zdobytą wcześniej przez Polaków z Aleksandrem Gosiewskim na czele, podeszła armia szwedzko-rosyjska pod wodzą generała Everhardta Horna. A prosto ze wschodu ruszył brat cara Dymitr Szujski wspomagany radą przez doświadczonego generała szwedzkiego Jakuba Pontusa de la Gardie.

Król Zygmunt zrozumiał, w jak beznadziejnym położeniu może się znaleźć, jeśli nadal będzie biernie wystawał pod Smoleńskiem. Misję zatrzymania Szujskiego powierzył hetmanowi polnemu koronnemu Stanisławowi Żółkiewskiemu.

Hetman 6 czerwca wyruszył w drogę. Na szczęście miał sposób na pomnożenie własnej niewielkiej jak na razie armii. Wezwał pod Szujsk pułki polskie stacjonujące dotąd w Wiaźmie (Marcin Kazanowski), Carowym Zajmiszczu (Samuel Dunikowski) i samym Szujsku (Aleksander Zborowski). Miał też zjawić się w punkcie zbornym Gosiewski, ale że go oblegano, nie mógł się wyrwać z Białej. Dopiero groźba odsieczy ze strony Żółkiewskiego sprawiła, że wojska nieprzyjacielskie cofnęły się i odblokowały miasto.

Po zagarnięciu chorągwi spod Szujska, Żółkiewski na czele ośmio-, a może nawet dziesięciotysięcznego "korpusu" ruszył ku Carowemu Zajmiszczu. Pod tą niewielką, dobrze obwarowaną twierdzą stanął niejaki Hrehory Wołujew w osiem tysięcy ludzi, Rosjan i regimentów cudzoziemskich. Utartym już moskiewskim zwyczajem otoczył zamek kilkoma ostróżkami - małymi ziemno-drewnianymi fortyfikacjami i rozpoczął blokadę polskiej złogi.

24 czerwca Żółkiewski dotarł na miejsce. Przez dziewięć dni żadna ze stron nie potrafiła pobić przeciwnika bądź przynajmniej zmusić go do kapitulacji. Wołujew wiedział o zbliżającej się z odsieczą armii Szujskiego. Takie wiadomości skutecznie podnosiły morale.

Cichusieńko z obozu wyszliśmy

Kiedy 3 lipca powrócił z podjazdu Niewiadorowski i było jasne, że kniaź Dymitr Szujski i generał de La Gardie znajdują się niebezpiecznie blisko Carowego Zajmiszcza, hetman Żółkiewski zaczął działać z właściwą sobie energią. Po krótkiej naradzie zdecydowano o rozdzieleniu sił i podjęciu próby przechwycenia armii posiłkowej.

Oficerowie zakrzątnęli się wokół chorągwi, przygotowując je do wymarszu z obozu. Robili to jednak spokojnie i bez zbędnego hałasu. "I tak za Bożą pomocą godziną przed wieczorem w sobotę wsiedliśmy na konie i cichusieńko z obozu wyszli[śmy], zostawiwszy w obozie rot kilka" - zapisał w diariuszu Samuel Maskiewicz, towarzysz chorągwi husarskiej.

Przodem szły chorągwie lekkie petyhorców (prawie 300), za nimi pancerni (blisko 700) i husaria (pięć i pół tysiąca). W środku kolumny między jazdą maszerowała piechota (200), która prowadziła dwie armaty, które zresztą ugrzęzły w błocie, blokując drogę. Spowolniło to marsz, więc gdy petyhorcy wynurzyli się z lasu naprzeciw regimentów nieprzyjaciela, długo musieli czekać, aż nadejdą piechota i husaria.

Zbudzilibyśmy ich byli nieubranych

Nieprzyjaciel spał. Wokół nie było żadnych posterunków; Szujski nie wysyłał podjazdów. Był pewien swego bezpieczeństwa, a przy tym nie sądził, by Polacy wyszli mu naprzeciw. Pierwsze trąbki na pobudkę zabrzmiały w chwili, gdy wojska Żółkiewskiego stały już nieopodal.

Zdziwił się de la Gardie, kiedy wychodząc z namiotu, zobaczył łuny pożarów i stojące nieopodal dobrze oświetlone wstającym słońcem chorągwie Rzeczpospolitej. Bynajmniej nie stały one bezczynnie, bo hetman kazał niszczyć płoty i podpalać chałupy.

Niemal godzinę trwało oczyszczanie przedpola. Przez ten czas nadciągały spóźnione chorągwie. Pułk Zborowskiego stanął na prawym skrzydle. Na lewe poszedł Mikołaj Struś. Kazanowski i Dunikowski rozłożyli się chorągwiami po prawej stronie jazdy Zborowskiego. W centrum między Zborowskiego i Strusia weszła piechota. Na skraju lewego skrzydła stanęli Kozacy, Żółkiewski zaś z odwodem ustawił się w drugiej linii za pułkiem Strusia.

Tymczasem Szujski i de la Gardie na gwałt formowali szyki; dwie armie - cudzoziemska i rosyjska - ustawiały się w dwóch miejscach. De la Gardie miał ze sobą pięć tysięcy ludzi, głównie piechoty: Szwedów, Niemców, Hiszpanów, Francuzów, Anglików i Szkotów. Ten konglomerat narodów prawym skrzydłem oparł o bagna i las. Przed pierwszym szeregiem uzbrojonej w piki i muszkiety piechoty wznosił się drewniany płot, dający ludziom znakomitą ochronę. Z tyłu stanęła rajtaria.

Szujski rozłożył swoje 30 tysięcy na błoniu przy rzeczce. Od czoła ustawił jazdę. Dalej w czworokątach na przemian piechotę - strzelców - i jazdę. O ile strzelcy byli formacją ćwiczoną i groźną, o tyle jazda rekrutowała się ze szlachty na zasadzie pospolitego ruszenia. To odbijało się na ich uzbrojeniu i waleczności. Nic więc dziwnego, że hetman Żółkiewski postanowił ich najpierw złamać, nie przejmując się olbrzymią przewaga liczebną wroga.

Zdarzało się razów dziesięć przychodzić do sprawy

Pierwsza uderzyła husaria z prawego skrzydła. Wbiła się głęboko w szeregi nieprzyjaciela, po czym przepadła w moskiewskiej "ćmie niezliczonej". Skruszyły się kopie i nastąpiła mozolna walka na szable i koncerze. Ćwiczeni w szermierce Polacy zdominowali Rosjan i z trudem, ale konsekwentnie utorowali sobie drogę z okrążenia. Za pierwszą posłał hetman w bój następne chorągwie tak husarii, jak i pancernych, a tymczasem strudzeni walką rycerze, odjechawszy na tyły, odpoczywali, by znów ruszyć w ogień.

Generał de la Gardie nie stał tymczasem biernie, tylko kazał podwładnym ogniem muszkietów razić następujące nań chorągwie Strusia i Kozaków. Dopiero nadejście piechoty z falkonetami poprawiło skuteczność polskich ataków. W rezultacie mizerna artyleria polska odgoniła roty niemieckie spod płotu. Teraz i kawaleria miała łatwiejszą robotę.

Jednak decydujący moment bitwy nastąpił na moskiewskim skrzydle. Kniaź Szujski, dotąd tylko broniący się przed szarżami, "widząc nas już słabnących rozkazał dwom kornetom rajtarskim, które w pogotowiu w sprawie stały przeciwko nas, aby się z nami spotkały".

Rajtaria uderzyła tzw. karakolem. Konny czworobok wysunął się na otwartą przestrzeń naprzeciw husarii. Zagrzmiała salwa i według wojennej sztuki zachodniej pierwszy szereg rajtarów złamał się w połowie i jeźdźcy po dwóch stronach czworoboku odeszli na koniec, ponownie nabijając pistolety. Tymczasem kolejna grupa podniosła pistolety, ale zanim żołnierze oddali salwę, wpadła na nich husaria, "a ci, zapomniawszy nabijać, [...] tył podali i wpadli na wszystką Moskwę [...] i przemieszali jej szyki".

Salwy falkonetów na cudzoziemskim skrzydle i rozbicie rajtarii na skrzydle moskiewskim zadecydowały o zwycięstwie w pierwszej fazie bitwy. Przeciwnik albo uciekł z pola walki, albo schronił się w obozach, a to znaczyło, że wynik bitwy był nadal nierozstrzygnięty, a Polaków czekało mozolne zdobywanie szańców. I teraz dały owoce wysłane wcześniej do cudzoziemców listy hetmańskie. Warunki Żółkiewskiego były rozsądne, więc część regimentów się poddała, a część (podobno aż 2500) przeszła na żołd Rzeczypospolitej.

Osaczony Szujski wahał się czas jakiś, czy walczyć dalej, ale widząc odstępstwo regimentów obcych i słabe morale własnych ludzi, uciekł. A za nim poszli bojarzy i całe wojsko. "Gnaliśmy ich na mil dwie albo trzy" - zapamiętał Maskiewicz.

Zaprzepaszczone zwycięstwo

Sukces w starciu pod Kłuszynem mówił o sile polskiego wojska, zwłaszcza jazdy, ale i o zdolnościach wodza. Droga do Moskwy była wolna, a czas intronizacji Władysława zbliżał się wielkimi krokami. I rzeczywiście, gdy Żółkiewski podchodził do rosyjskiej stolicy, carski tron był pusty. Szujskiego obaliła grupa bojarów liczących na związek z Polską.

Porozumienie wypracowane przez hetmana w sierpniu 1610 roku nie zadowoliło jednak króla Zygmunta III. I choć Polacy dotarli na Kreml i rozgościli się w siedzibie carów, to już wkrótce musieli stanąć do kolejnej walki, skazani na przegraną.

O zwycięstwach naszego oręża przeczytasz w książce "Polskie triumfy". To idealny prezent dla każdego miłośnika historii. Do nabycia z rabatem w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten tekst? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym co dawni Polacy i Europejczycy naprawdę myśleli na temat husarii.

Kacper Śledziński - Historyk i publicysta, autor bestsellerowych książek historycznych poświęconych losom polskich żołnierzy podczas II wojny światowej. W ostatnich latach opublikował pozycje takie jak: "Cichociemni. Elita polskiej dywersji", "Wyklęta armia", "W tajnej służbie. Wojna wywiadów w II RP". Współautor "Polskich triumfów". W wolnych chwilach miłośnik Polski szlacheckiej.

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama