Berliet: Jelcz z francuskim rodowodem

Przemyski "334" w czasie eksploatacji. Fot. Łukasz Pieniążek /INTERIA.PL
Reklama

Kultowy autobus epoki PRL-u, zrealizowane marzenie Gierka o nowoczesnym środku transportu dla mas. Kolejny po "Ogórku" pojazd, który przeszedł do historii polskiej motoryzacji miał po części obcobrzmiące "nazwisko": jelcz-berliet.

Na początku lat 70-tych władze PRL-u szukały następcy Jelcza  272 mex, zwanego "Ogórkiem". Potrzebny był nowoczesny środek transportu zbiorowego szczególnie w dużych miastach. Nie każdy miał szczęście dostać talon na samochód, a większość poruszała się właśnie autobusami. Za najkorzystniejsze uznano pozyskanie konstrukcji na zachodzie. I tak na rynku potencjalnych partnerów pojawiły się propozycje angielskiego Leylanda, francuskiego Berlieta, włoskiego Fiata, hiszpańskiego Pegaso, niemieckiego Deutza, a nawet japońskiego Hino!

Zdecydowano się na ofertę Francuzów. Powodów było wiele, najważniejszy z punktu widzenia polskiego przemysłu dotyczył jak największego spolonizowania konstrukcji, w tym silnika. Podobno istotna dla Gierka była pomoc francuskim komunistom, ponieważ zakłady Berlieta w tym czasie nie były w zbyt dobrej kondycji. Pozostała jeszcze sfera sentymentalna - Gierek spędził wiele lat młodości we Francji i Belgii.

Reklama

Licencyjną umowę podpisano w 1972 roku, a produkcję ulokowano w doświadczonym zakładzie  w Jelczu-Laskowicach. Początkowo zbudowano model PR100 oparty praktycznie w całości na oryginalnych częściach i rozwiązaniach francuskich. Model ten nie był zbyt udany, poza tym za krótki i nie posiadał z tyłu drzwi, co było kłopotliwe dla pasażerów. Trzy lata później do produkcji wdrożono poprawiony model pr110. Powstało wiele ciekawych wersji tego pojazdu np pr110E czyli po prostu trolejbus, pr 110M CNG zasilany gazem, a nawet sanitarka zamówiona na potrzeby wojska.  "Berliety" były też eksportowane np. do Jugosławii czy Finlandii. Ogólnie do 1992 roku wyprodukowano ok. 12000 egzemplarzy, kiedy na taśmach jelczańskich zakładów zastąpił go model 120M.

Zapala bez kluczyka

Jelcze pr 110 były przez wiele lat użytkowane praktycznie w każdym zakątku Polski, eksploatowane w różnych warunkach. O opinię na temat tego pojazdu zapytałem Szczepana Kolbusza z Dębicy, na co dzień kierowcę miejskiego autobusu i pasjonata zabytkowej motoryzacji. Miał okazję jeździć muzealnym egzemplarzem, ma też porównanie z innymi konstrukcjami z tego okresu jak i modelami współczesnymi:

- Jelcz ze zbiorów muzeum jest w bardzo dobrym stanie mechanicznym. Zwłaszcza jego układ hamulcowy i kierowniczy. Auto hamuje niezwykle równo, ale jak trzeba to staje w miejscu. Widać do samego końca służby było należycie serwisowane. Kierownica chodzi niezwykle lekko. W porównaniu do jelcza 120m LPG którym często jeżdżę po Dębicy, to auto ma niesamowite pokłady mocy. Jeżeli chodzi o charakter jazdy to jest to dokładnie to samo co 120m. Wygodny, ponieważ jest długi i dobrze wybiera nierówności. Pr110 dużo fajniej się zapała i gasi, ponieważ do rozruchu nie potrzebuje kluczyka, a używa się guzika na desce rozdzielczej. Gasi się go dekompresatorem umieszczonym w podłodze.

W porównaniu np. do klasycznego autosana h9 na pewno czuć różnice w wielkości, jeżdżąc nim po ciasnych uliczkach w mieście. Zarówno h9 jak i pr110 mogły być wyposażone w te same silniki.

Natomiast w porównaniu do nowych współczesnych autobusów tu widać kolosalne różnice... Nie tylko w wygodzie pasażerów, ale i w miejscu pracy kierowcy.

Ergonomia foteli, brak schowków, uchwytów na kubki. W nowych autobusach jest też zdecydowanie ciszej. Nie trzeba samemu zmieniać biegów - robi to automat. Oświetlenie zewnętrzne jest dużo wydajniejsze w nowym, często już ledowe. Ewolucja nastąpiła też jeśli chodzi o lusterka.

Kiedyś ich nie było wcale, później było tylko jedno. Dość długo były dwa, ale to prawe było małe i wiele nie było w nim zobaczyć, bo cały czas drgało. Nie było dobrze widać czy ktoś wsiada albo wysiada. Teraz nie dość że są wielkie zwierciadła gdzie widać wszystko, to jest jeszcze wspomagane systemem kamer i czujników, które nie pozwolą przyciąć ludzi.

I jeszcze wycieraczki... w Jelczu są małe i nie mają za wiele opcji regulacji. W nowych autobusach nie dość, że są wielkie to jeszcze mają czasowe ustawianie, a i nie rzadko czujnik deszczu i same działają. To co ważne też z perspektywy pasażerów to szczelność. Nowe szybciej się grzeją w sensie, że ciepło jest w środku. Nic też nie wieje w nogi. Nie śmierdzi też ropą.... A w Jelczu co byś nie robił to zawsze smrodek jest, ma to swój urok. Ale w obecnych czasach to frajda raczej dla pasjonatów niż dla zwykłych ludzi... Nie bez powodu zawód kierowcy nie jest już traktowany jako praca w warunkach uciążliwych.

Reasumując, jeśli chodzi o moje gusta - do pracy mniej absorbujący jest nowy autobus. Bo nie trzeba machać biegami, bo są wydajniejsze hamulce, bo jest w środku ciszej. Jeśli chodzi o prowadzenie... ciężko stwierdzić w ruchu miejskim, ale ja nie widzę dużej różnicy. Pomimo, że na co dzień jeżdżę autobusem z wielowahaczowym zawieszeniem, to przesiadając się do Jelcza pr110 nie widzę na tym polu różnicy. Na pewno Jelcza nie unieruchomi awaria jakiegoś czujnika, albo błąd komputera. Bo po prostu tego nie ma! Ale to jestem ja. Nowym może i fajniej się jeździ, ale ja tam wolę zmienić bieg samemu. Poza tym klang starego diesla... teraz już nie ma takiego dźwięku!

Muzealny autobus

Żółty autobus prezentowany na fotografiach powyżej pochodzi ze zbiorów Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Został przekazany pod koniec 2018 roku przez Miejski Zakład Komunikacji w Przemyślu, gdzie służył nieprzerwanie od 1986 roku. Jest to pierwszy miejski autobus w zbiorach muzeum pozyskany z myślą zachowania tego egzemplarza, przy okazji utworzenia Oddziału Muzeum Ratownictwa na terenie Przemyśla. Jelcza na ulicach miasta zastąpiły nowe Autosany sancity. Nazywany przez mieszkańców "śmierdziuchem" autobus przeszedł na zasłużoną emeryturę.

O autorze

Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Artykułem o historii reanimacyjnej Nysy rozpoczyna serię swoich tekstów, które co tydzień pojawiać będą się w serwisie Menway.interia.pl.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy