Amerykanie uciekali w popłochu

Dokładnie 35 lat temu, 30 kwietnia 1975 r., z oblężonego Sajgonu ewakuowani zostali ostatni amerykańscy żołnierze, pracownicy konsularni i doradcy militarni. Razem z nimi, do ucieczki przed komunistami rzuciło się tysiące Wietnamczyków. W ciągu dwóch dni, w największej ewakuacji, jaką kiedykolwiek przeprowadzono przy wykorzystaniu śmigłowców, wywieziono z Wietnamu prawie 7 tys. ludzi...

Pod koniec marca 1975 r. ofensywa wojsk Północnego Wietnamu (PAVN) przybrała tak na sile i skuteczności, że amerykańska ambasada w Sajgonie, stolicy Wietnamu Południowego, zachęcała obywateli USA do wyjazdu z coraz bardziej oblężonego kraju. Wobec postępującego natarcia - wspieranych przez ZSRR i Chiny - sił północnowietnamskich, które z łatwością wypierały większe, ale pozbawione już realnego wsparcia USA, wojska Południowego Wietnamu (ARVN), Amerykanie przystąpili do realizacji planu ewakuacji swojego personelu z Wietnamu.

Ewakuacja tysięcy ludzi

Opracowana dla ambasady w Sajgonie operacja "Frequent Wind" była standardową procedurą ewakuacji pracowników konsularnych i wojskowych. Razem z nimi wywiezieni z Wietnamu mieli być amerykańscy cywile oraz grupa najważniejszych osób współpracujących z amerykańską placówką dyplomatyczną. W 1975 r. szacowano, że około 8 tys. Amerykanów i obywateli krajów trzecich musi zostać ewakuowanych. Nigdy nie doliczono się jednak, ilu Wietnamczyków z Południa należałoby wywieźć. Stany Zjednoczone zatrudniały bowiem około 17 tys. obywateli tego kraju. Gdy jednak uwzględniono, że każda z tych osób ma siedmioosobową rodzinę (co jest zupełnie normalne w Wietnamie), to okazało się, że samych Wietnamczyków, których należałoby wywieźć, jest 119 tys.!

Amerykanie, nie zważając na nieznaną do końca liczbę osób, które mają zostać ewakuowane, przystąpili w ostatnich miesiącach wojny do przygotowań do przeprowadzenia operacji "Frequent Wind". Jednocześnie kontynuowano inne akcje wywożenia z Sajgonu amerykańskich i wietnamskich cywilów. Najgłośniejszą z nich była operacja "Babylift", w trakcie której Amerykanie przerzucili samolotami do USA i innych krajów ponad 3300 wietnamskich dzieci. Akcja ta znacząco podreperowała nadszarpnięty wizerunek Amerykanów. Paradoksalnie, dobre słowa o Jankesach padały zwłaszcza po tym, gdy jedna z maszyn przewożących wietnamskie dzieci rozbiła się. 4 kwietnia 1975 r., najprawdopodobniej na skutek uszkodzonych zamków w drzwiach samolotu C-5A, doszło do dekompresji kadłuba i w efekcie katastrofy. Na pokładzie było wówczas 250 sierot, 159 z nich zginęło.

Reklama

Helikoptery - ostatni ratunek

Plan operacji "Frequent Wind" przewidywał przeprowadzenie ewakuacji za pomocą czterech dróg. Dwie pierwsze wykorzystywały transport lotniczy samolotami - zarówno cywilnymi (opcja nr 1) jak i wojskowymi (druga możliwość). Ponadto, trzecia opcja zakładała ewakuację drogą morską - przez port w Sajgonie. Natomiast czwarta - transport śmigłowcami na okręty amerykańskie pływające po Morzy Południowochińskim.

Pierwotnie zamierzano ewakuować wszystkich cywilów samolotami z sajgońskiego lotniska Tan Son Nhat. O godzinie 7.00 29 kwietnia 1975 r. generał Homer D Smith Jr., attache obrony, poinformował Grahama Martina, amerykańskiego ambasadora w Wietnamie, że z powodu północnowietnamskiego ataku na lotnisko i zniszczenia kilku maszyn, ewakuacja samolotami nie może być już kontynuowana. Trzy i pół godziny wcześniej, w pobliżu Tan Son Nhat, zginęli dwaj amerykańscy żołnierze - ostatnie ofiary szesnastoletniej wojny.

Ambasador Martin, po tym jak osobiście sprawdził sytuację na lotnisku, skontaktował się o godzinie 10.48 z Waszyngtonem i poprosił o zgodę o kontynuowanie ewakuacji przy zastosowaniu czwartej opcji operacji "Frequent Wind" - transportu amerykańskich cywilów i tzw. "zagrożonych" Wietnamczyków śmigłowcami. Trzy minuty później taką zgodę wydano.

Temperatura w Sajgonie rośnie

Zgodnie z instrukcjami wydanymi przez amerykańską ambasadę sygnałem do rozpoczęcia ewakuacji było zdanie-klucz, wypowiedziane na antenie radia Sajgon: "Temperatura w Sajgonie wynosi 112 stopni i rośnie", po czym wyemitowana została piosenka Binga Crosby'ego "White Christmas". Po takim sygnale przez 28 punktów rozsianych po całym mieście przejechały autobusy, które Amerykanów i Wietnamczyków zawiozły na teren, położonej niedaleko lotniska, siedziby attache obrony. Pracownicy konsularni zostali natomiast przewiezieni do ambasady.

System informacji i rozwożenia zadziałał sprawnie. Problemy pojawiały się z powodu natarcia sił północnowietnamskich oraz olbrzymiej paniki, jaka wybuchła w mieście. Każdy, kto tylko mógł, szturmował amerykańską ambasadę z nadzieją, że zostanie wywieziony z Sajgonu przed nadejściem komunistów. Szacuje się, że przed płotem ambasady tłoczyło się 10 tys. osób.

Ambasador Martin do ostatniej chwili odwlekał ewakuację Amerykanów z Sajgonu. Jako zażarty antykomunista wierzył, że amerykańskie siły mogą jeszcze odmienić, patową wówczas dla nich i Wietnamu Południowego, sytuację na Półwyspie Indochińskim. Natomiast, by nie wywoływać paniki wśród koczujących na terenie ambasadzie osób, zabronił wcześniejszego wycięcia drzew na terenie ambasady, celem przygotowania miejsca na lodowisko dla śmigłowców. Ostatecznie, drzewa wokół parkingu wycięto do południa 29 kwietnia 1975 r. robiąc tym samym miejsce dla ciężkich śmigłowców. Lżejsze maszyny miały lądować na stałym lądowisku na dachu budynku ambasady.

Zobacz jak wyglądała ewakuacja Amerykanów i Wietnamczyków z Sajgonu:

Do czasu, kiedy przyleciał pierwszy śmigłowiec, w ambasadzie działy się dantejskie sceny. Wietnamczycy napierali na ogrodzenie placówki. Szczęśliwcy, którym udało się je sforsować, ukrywali się w budynkach. Natomiast niektórzy pracownicy konsularni odreagowywali stres nadmiernym spożywaniem alkoholu. Cały czas niszczono dokumenty i pieniądze. W piecu ambasady spalono, według pracowników ambasady, pięć milionów dolarów.

Pierwszy helikopter wylądował na terenie amerykańskiej placówki dyplomatycznej w Sajgonie o godzinie 17.00. Następne, w dziesięciominutowych odstępach, przylatywały przez kolejne 15 godzin. Podobnie sytuacja wyglądała na teren siedziby attache obrony, gdzie śmigłowce lądowały do północy.

O godzinie 21.30 29 kwietnia 1975 r. ogłoszono, że ewakuacja zostanie wstrzymana za półtorej godziny. Ambasadorowi udało się jednak wymóc na Waszyngtonie zapewnienie, że transport powietrzny będzie kontynuowany do czasu, aż nie będzie kogo wywozić. Stanie się tak mimo zmęczenia pilotów, ciemności, złej pogody i pożarów co rusz wybuchających w Sajgonie. O godzinie 2.15 w nocy ambasada szacowała, że potrzebnych jest jeszcze tylko 19 transportów. W tym czasie na terenie placówki dyplomatycznej przebywało około 850 Wietnamczyków i ponad 200 Amerykanów (zarówno cywilów, jak i ochraniających ambasadę żołnierzy).

O godzinie 3.00 nad ranem padła komenda, by żołnierze ochraniający ambasadę przygotowali się do ewakuacji. 27 minut później do Sajgonu dotarła depesza od prezydenta Geralda Forda: "więcej transportów nie będzie". O 4.30 rano limit 19 transportów dla cywilów został wykorzystany. Major James Kean, dowodzący oddziałem Marines ochraniającym ambasadę, rozkazał swoim ludziom wycofanie się do budynku ambasady, w którym mieli czekać na transport śmigłowcami. Niedługo później tłum Wietnamczyków przebił się przez bramę ambasady i chciał dostać się do budynku. Marines zabarykadowali się wewnątrz, a próbujących sforsować drzwi i kraty Wietnamczyków odpychali kijami. Z dachu ambasady padły również pojedyncze strzały.

Amerykanie opuszczają Sajgon

Ambasador został ewakuowany z Sajgonu jako jeden z ostatnich pracowników konsularnych. Dokładnie o godzinie 4.58 rano śmigłowiec CH-46 Sea Knight, sygnał wywoławczy "Lady Ace 09", poderwał się z dachu ambasady z Grahamem Martinem na pokładzie. Zaraz potem pilot maszyny zameldował "Tygrys wypuszczony", co miało znaczyć, że ambasador Martin jest w drodze na okręt USS Blue Ridge. Załogi pozostałych śmigłowców wzięły tę komendę jako sygnał do zakończenia misji, co spowodowało chwilowe wstrzymanie ewakuacji Marines z ambasady.

Ostatni amerykański śmigłowiec odleciał z dachu budynku ambasady w Sajgonie o godzinie 7.53 30 kwietnia 1975 r. z majorem Keanem i 10 Marines na pokładzie. O 8.30 wyładowali oni na okręcie USS Okinawa. Trzy godziny później wojska Wietnamu Północnego zajęły bez walki opuszczony pałac prezydencki położony zaledwie kilometr od amerykańskiej ambasady. Był to koniec szesnastoletniej wojny w Wietnamie.

W trakcie operacji "Frequent Wind" ewakuowano ponad 57 tys. osób. Dokładnie 50493 wywieziono podczas pierwszej fazy operacji samolotami z lotniska Tan Son Nhut. Natomiast na pokładzie 81 helikopterów, w trakcie 19 godzin "misji śmigłowcowej", ewakuowano łącznie 1373 Amerykanów i 5595 Wietnamczyków oraz obywateli krajów trzecich. Z terenu ambasady helikoptery podjęły 978 Amerykanów i 1120 Wietnamczyków, resztę zabrano z lądowisk rozmieszonych na terenie siedziby attache obrony. Choć z Sajgonu wywieziono ogromną grupę ludzi, to szacuje się, że w amerykańskiej ambasadzie pozostawiono jeszcze około 300 Wietnamczyków i 100 Koreańczyków z Południa, którzy także mieli być ewakuowani.

Nacierające siły nieprzyjaciela, ewakuacja Amerykanów... tak wyglądał upadek Sajgonu:

W trakcie ostatnich dni, a w zasadzie godzin Sajgonu, na okrętach US Navy rozlokowanych na Morzu Południowochińskim lądowały nie tylko amerykańskie śmigłowce, lecz także maszyny południowowietnamskie oraz... skradzione tym siłom. Do dziś nie wiemy, ile takich maszyn zostało wykorzystanych do ewakuacji Wietnamczyków z Sajgonu. Było ich na tyle dużo, że blokowały pasy startowe amerykańskich lotniskowców i paraliżowały tym samym ich pracę. By oczyścić pokład z takich dodatkowych maszyn dowódcy okrętów wydali rozkaz pilotom południowowietnamskim helikopterów, by po wyładowaniu pasażerów na pokładzie... podrywali je w powietrze a następnie topili w morzu.

Po tym, jak jeden z takich manewrów skończył się niemal tragedią - gdy jeden z takich "dodatkowych" śmigłowców UH-1 zawadził o burtę USS Blue Ridge i inny helikopter, po czym roztrzaskał się przy uderzeniu o taflę morza - maszyny ponad stan liczbowy postanowiono po prostu spychać z pokładów lotniskowców. W ten prosty sposób zniszczono co najmniej 45 śmigłowców UH-1 i przynajmniej jednego CH-47 Chinook. Wszystko po to, by zrobić miejsce dla następnych maszyn przylatujących z ewakuowanymi z Sajgonu ludźmi.

Operacja "Frequent Wind", która sama w sobie była sukcesem, jest jednakże synonimem amerykańskiej rozrzutności, marnotrawstwa oraz ostatecznej klęski USA w Wietnamie. A zapewniane przez prezydenta Richarda Nixona honorowe opuszczenie tego kraju (osławiony "pokój z honorem") okazało się być upokarzającą i rozpaczliwą ucieczką. Porażka na Półwyspie Indochińskim, wraz z aferą Watergate, sprawiła, że w latach 70. ubiegłego wieku Amerykanom opadły skrzydła...

PS. Większości z wywiezionych Wietnamczyków pozwolono zostać w USA na prawach uchodźców.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy