Alfred Redl: Zdrajca z C.K. Armii

Największym sukcesem każdego wywiadu jest umieszczenie agenta w centrali służb szpiegowskich przeciwnika. Taka sztuka udała się Rosjanom, którzy przed I wojną światową zwerbowali szefa biura wywiadu i kontrwywiadu austriackiego Cesarskiego i Królewskiego Sztabu Generalnego, pułkownika Alfreda Redla.

Redl urodził się w 1864 roku we Lwowie, w rodzinie austriackiego oficera. Po skończeniu gimnazjum zdecydował się wstąpić do szkoły kadetów. Jego wybór okazał się słuszny, bo szybko awansował w wojskowej hierarchii; od 1900 roku pracował w Wiedniu w Sztabie Generalnym, zdobywając uznanie jako wybitny specjalista od pracy kontrwywiadowczej. Wtedy też znalazł się na celowniku rosyjskich agentów.

Jeden z nich, porucznik Kramer, posługujący się kryptonimem "Pratt", w 1903 roku odkrył, że Redl jest homoseksualistą. Co więcej, zdobył zdjęcie przedstawiające go z innym mężczyzną w intymnej sytuacji. Publikacja tych informacji oznaczała skandal obyczajowy i koniec kariery austriackiego oficera. Szantażowany Redl zgodził się na współpracę z Rosjanami. Otrzymał pseudonim "Opernball-13".

Reklama

Redl wkrótce został awansowany na pułkownika i otrzymał dostęp do najściślej strzeżonych tajemnic c.k. armii, którymi skwapliwie dzielił się z moskiewskimi mocodawcami. M.in. zlecono mu zadanie dostarczenia pełnego planu dyslokacji wojsk austro-węgierskich oraz kopii planów twierdzy przemyskiej, co wykonał w ciągu kilku miesięcy.

Podsuwał również wywiadowi austriackiemu specjalnie spreparowane informacje dotyczące liczebności armii rosyjskiej, oczywiście fałszywe. Zdradził też nazwiska austriackich agentów działających w Rosji oraz plany działań C.K. Sztabu Generalnego w momencie wybuchu konfliktu zbrojnego z Serbią i Rosją.

Oblicza się, że jego działania przyczyniły się w trakcie późniejszych zmagań wojennych do śmierci blisko pół miliona austriackich żołnierzy.

Rosjanie dbali o tak cenne źródło. Redl dostawał za swoje usługi spore kwoty, które umożliwiały mu prowadzenie wystawnego życia - zamieszkał w luksusowym hotelu, wydawał krocie na kochanków. Aby go chronić, rosyjscy mocodawcy wystawiali mu co jakiś czas swojego drugorzędnego agenta, dzięki czemu pan pułkownik mógł się pochwalić sukcesami w wykrywaniu szpiegów obcego mocarstwa.

Alfred Redl działał bez większych kłopotów aż do roku 1913. Wpadł, jak to często bywa, przez przypadek. Na wiedeńskiej poczcie urzędnik zwrócił uwagę na list opatrzony dziwnym hasłem Opera Ball 13 (tj. 13. bal w operze) i nazwiskiem Nikon Nizetas. W tym czasie na austriackich pocztach wprowadzono obowiązek przeglądania prywatnej korespondencji przez specjalnie wyszkolonych agentów. Po otwarciu koperty znaleziono w niej 12 tys. koron.

Powiadomieni funkcjonariusze kontrwywiadu postanowili, że poczekają na adresata. Gdy po kilku dniach odbiorca zjawił się po przesyłkę, agenci przegapili go! Zanotowali tylko numer boczny taksówki, którą podejrzany odjechał sprzed urzędu. Wkrótce jednak znaleźli ten pojazd i na tylnym siedzeniu natrafili na etui od scyzoryka. Przepytany kierowca zeznał, że wysadził pasażera przed hotelem Klomser.

Śledczy udali się tam i przekazali futeralik portierowi, każąc mu wypytywać gości, czy któryś z nich takowego nie zgubił. W Klomserze od rana przebywał Redl, który właśnie wrócił z delegacji do Pragi. Pułkownik przyznał, że zguba należy do niego. Tym samym potwierdził, że jest szpiegiem - austriacki wywiad wiedział już od pewnego czasu, że w C.K. Sztabie Generalnym działa agent o pseudonimie "Opernball-13".

Gdy Redl się zorientował, że jest śledzony, wpadł w panikę i gorączkowo usiłował pozbyć się kompromitujących dokumentów. Lecz los zdrajcy został już przesądzony. Jego zwierzchnicy zdecydowali, że - aby uniknąć skandalu rzucającego cień na armię - sprawę należy załatwić po cichu.

Pułkownik został przesłuchany w swoim apartamencie. Przyznał się do zdrady i powiedział, jakie informacje przekazał Rosjanom. Potem, ponieważ nie miał własnej broni, otrzymał od jednego z oficerów pistolet. Zamknął się w gabinecie i napisał list pożegnalny do brata oraz do swojego przełożonego. Po czym, jak przystało na człowieka honoru, stanął przed lustrem, włożył lufę pistoletu do ust i nacisnął spust.  

Andrzej Goworski

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy