40 lat z dala od cywilizacji - nie mieli prawa się odnaleźć

Łykowowie przez cztery dekady żyli w prymitywnym szałasie bez jakiejkolwiek wiedzy o otaczającym ich świecie. W izolacji przetrwali II wojnę światową, komunistyczne czystki oraz jedne z najważniejszych wydarzeń XX wieku. Poznajcie niezwykłe losy rodziny, która postanowiła osiedlić się na Syberii. Z dala od kogokolwiek, kto chodziłby na dwóch nogach.

Syberia to blisko 13 milionów kilometrów kwadratowych dzikich terenów. Na tak rozległej przestrzeni mieszka kilka tysięcy ludzi zgromadzonych w paru niewielkich miasteczkach. Tajga, gdzie spotkania ze zwierzętami pokroju niedźwiedzi, wilków i lisów nie należą do najrzadszych,  nie jest najprzyjemniejszym miejscem do życia. Nie mówiąc już o tym, że zimy trwają tam dłużej niż na zachodzie Europy (pierwsze śnieżyce potrafią zaatakować już we wrześniu i odpuścić wraz z końcem maja) i - delikatnie mówiąc - nie należą do najłatwiejszych każąc mieszkańcom mierzyć się z temperaturami rzędu minus kilkadziesiąt stopni Celsjusza.

To wręcz niewiarygodne, że w takich warunkach przetrwała kilkuosobowa rodzina nie mająca dostępu do żadnych udogodnień takich jak nowoczesne, jak na owe czasy budownictwo, czy coś, co wielu uważa za absolutną podstawę, czyli prąd. Na ten "cud" natknęli się w 1978 r. rosyjscy geodeci, którzy zostali wysłani na Syberię w celu poszukiwania miejsc, które stałyby się nowymi odwiertami ropy naftowej. Z racji tego, iż tajga jest zbyt duża, aby przeczesywać się przez nią samochodami, a co dopiero na piechotę, ekipy poszukiwaczy korzystają z helikopterów. To właśnie w czasie jednego z takich patroli pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku dostrzeżono z nieba ludzką osadę - i to w miejscu, w którym nie miała ona prawa się znajdować!

Z lotu ptaka zobaczyli coś, co wyglądało na niewielki ogród. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znajdował się w środku lasu, do którego - jak się wydawało - nie mógłby dotrzeć żaden człowiek oddalonego od jakiegokolwiek zamieszkałego miejsca o ponad 240 kilometrów.

Piloci poinformowali o tym znalezisku szefową wyprawy, Galinę Pismenskaję. Ta nie czekając na decyzję swoich przełożonych wraz z trójką współpracowników postanowiła przyjrzeć się rzeczonemu ogrodowi z bliska. Z relacji załogi helikoptera dowiedziała się, że wygląda on na zadbany. Wszystko wskazywało na ślady ludzkiej aktywności. Pismenskaja wraz z ekipą zapakowała torby z prezentami w postaci pożywienia dla "potencjalnych przyjaciół" i... zabrała ze sobą pistolet. "Na wszelki wypadek" - jak napisała w swoich wspomnieniach.

Reklama

Zbliżając się, już na piechotę, do miejsca wypatrzonego z powietrznego środa transportu naukowcy odkryli więcej śladów potwierdzających ludzką obecność - kładki nad potokami, porzucone gdzieniegdzie drewniane laski ułatwiające wspinaczkę pod stromą górę, gdzie znajdował się ogród. Kiedy do niego dotarli zauważyli konstrukcję przypominającą szałas. Według relacji Galiny niska chata przypominająca norę przykryta była gałęziami, kijkami i co większymi patykami.

Ponoć tylko okienko wielkości "tylnej kieszeni spodni" i prymitywne drzwi świadczyły o tym, iż jest to dzieło ludzkiej ręki, a nie stada sprytnych zwierząt chcących przetrwać zimę. Obecność ekipy szybko została zauważona. Z szałasu wyszedł brodaty, starszy mężczyzna. Na stopach nie miał butów. Resztę jego ciała okrywały koszula i spodnie zrobione najprawdopodobniej ze starych worków na ziemniaki. 

Pismenskaja przywitała go słowami: "Witaj dziadku, przyszliśmy z wizytą!". Starzec wyglądał na przestraszonego. Po chwili ciszy odpowiedział: "Skoro udało wam się dotrzeć tak daleko, to możecie wejść". Uczeni przyjęli zaproszenie i weszli do szałasu, który okazał się być domem pięcioosobowej rodziny. W środku było ciemno i zimno. "Jak w piwnicy" - opisuje szefowa ekspedycji. Podłoga była wyłożona obierkami ziemniaków. Całość składała się z jednego pomieszczenia podpartego na nie do końca stabilnych belkach. "Obcy" zauważyli w ciemności dwie kobiety oparte o ścianę. Te na ich widok zaczęły szlochać. Był to znak, że naukowcy powinni opuścić pomieszczenie. Po kilkudziesięciu minutach z szałasu wyszła też cała rodzina.

Naukowcy oraz znalezione na odludziu osoby usiedli wspólnie przed "domem". Pismenskaja poczęstowała tubylców chlebem i dżemem. Kobiety, jak się później okazało będące córkami starca, odmówiły mrucząc, że nie mogą tego jeść. Ciekawska badaczka zapytała czy kiedykolwiek jadły one chleb. Na to pytanie odpowiedział mężczyzna: "Ja jadłem, one nie". Jego dzieci, w przeciwieństwie do niego, mówiły bardzo powoli i niezbyt wyraźnie. Rosjanie, którzy odnaleźli ich w syberyjskim lesie wspominają, że słychać było, iż niezbyt często używały one jakiegokolwiek języka.

Na całe szczęście starzec nie zapomniał rosyjskiego i zdradził przybyszom historię tego jak zamieszkał z dala od cywilizacji wraz ze swoją rodziną. Karp Łykow, takie imię nosił brodaty mężczyzna, trafił na Syberię w 1936 zabierając ze sobą żonę Akulinę, dziewięcioletniego syna Sawina i dwuletnią wówczas Natalię. Łykow był staroobrzędowcem, należał do wyznania powstałego w wyniku rozłamu w Rosyjskim Kościele Prawosławnym. Karp i większość mu podobnych była przeciwko bolszewickiej władzy. Kiedy ta zaczęła walczyć z ruchami religijnymi staroobrzędowcy zeszli do podziemia. Starzec powiedział naukowcom, że zdecydował się na ucieczkę przed prześladowaniami po tym, jak komuniści zastrzelili mu brata. Stało się to na jego oczach.

Karp wraz z rodziną z trudem odnajdywał się w nowej rzeczywistości. Musieli oni nauczyć się życia w niesprzyjających warunkach, bez kontaktu z jakąkolwiek cywilizacją. W dziczy jego żona urodziła jeszcze dwójkę dzieci: Dimitrija i Agafię. Te nigdy wcześniej nie widziały na oczy nikogo innego poza swoimi rodzicami i rodzeństwem. Mówić, czytać i pisać - jak już wiadomo z nie najlepszym skutkiem - nauczyły się dzięki egzemplarzowi Biblii zabranemu do lasu przez ich ojca. O świecie wiedziały tylko tyle, ile przekazał im Karp.

Rodzina nie wiedziała, że miała miejsce II wojna światowa. Siłą rzeczy nie obawiali się zimnej wojny, ani nie ekscytowali się lądowaniem na księżycu. Potrafili za to polować na zwierzęta - bez pomocy łuku! - i zajmować się ogrodem, który dawał im potrzebne do przeżycia pożywienie. Wszelkie potrzebne im przedmiotowy wytwarzali z kory brzozowej. Uczonym pokazali między innymi buty oraz... garnki zrobione właśnie z tego tworzywa.

Pismenskaja postanowiła, że wraz ze swoimi ludźmi założy obozowisko niedaleko chatki Karpa. Dzięki temu udało się zorganizować jeszcze kilka spotkań z jego rodziną. Dzięki nim ta niezwykła rodzina otrzymała jakże potrzebne ubrania oraz jedzenie. Starzec dziękował przede wszystkim za sól, której smaku nie czuł w ustach przez ponad czterdzieści lat. Geodeci opowiedzieli Łykowom, co stało się na świecie po 1936 r. Głowa rodziny nie mogła uwierzyć, że człowiek stanął na srebrnym globie...

Między Karpem i jego dziećmi, Akulina zmarła w 1961 r., i badaczami wytworzyła się swoista więź, która zaowocowała trwającymi aż kilka lat badaniami. W czasie ich trwania spisane zostały losy Łykowów naznaczone głodem i trudną walką z naturą. Uczonych zdziwiło to, jak wiele umiejętności posiedli ci, którzy nigdy nie mieli do czynienia z innymi ludźmi. Dla przykładu Dmitrij był niezwykle skutecznym myśliwym, który polował głównie przy pomocy pułapek. Z kolei Agafia - poza gotowaniem i szyciem zajmowała się także opatrywaniem ran. Do jej obowiązków należało też śledzenie upływu czasu - i to bez kalendarza!

Z czasem Łykowowie zgodzili się na wizyty w obozie Rosjan. Tam po raz pierwszy zobaczyli takie wynalazki jak latarka, kuchenka czy... telewizja. Do tej ostatniej długo nie mogli się przekonać, uważając oglądanie jej za grzech, ale ostatecznie spędzali przed ekranem długie godziny.

W 1981 r. Dimitrij, Natalia i Sawin, dzieci Karpa, zmarli zaledwie w przeciągu kilku dni. Przyczyną były najprawdopodobniej problemy z nerkami. Przybysze próbowali przekonać rodzinę do tego, że zabiorą chorych do szpitala. Ci nie chcieli się jednak zgodzić. Po tych przykrych wydarzeniach Rosjanie chcieli przenieść liczącego sobie ponad 80 lat Karpa i jego córkę Agafię do najbliższego miasteczka. Bezskutecznie.

Dokładnie 27 lat po tym, jak zmarła Akulina, we śnie odszedł Karp. Wydawało się pewne, że jedyna osoba z rodziny pozostała przy życiu, Agafia, zdecyduje się na przeprowadzkę. Po tym jak w latach osiemdziesiątych ukazał się artykuł Wasilija Peskowa na temat jej rodziny. Stała się ona narodową sensacją. Ówczesne władze ufundowały jej nawet miesięczną podróż po Rosji, aby mogła zobaczyć wielkie miasta i zdobycze technik, o których słyszała tylko z opowiadań.

Łącznie Agafia opuszczała swoje miejsce zamieszkania sześć razy. Mimo to, zawsze wracała do miejsca swojego urodzenia na Syberii. Teraz jest to rezerwat przyrody nazwany "Terenem Łykowów". Szałas zastąpiło kilka mniejszych chat. Pojawił się też sąsiad, Jerofiej Sedow, były poszukiwacz ropy. Agafia mieszka tam do dziś.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Syberia | II wojna światowa | Rosja | karp | rodzina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy