300 szklanych płyt Jana Budzińskiego

Ta niepoznana dotąd historia skromnego pracownika Sztabu Naczelnego Wodza - specjalisty - radiowca budzi zdumienie. Nieznany do dzisiaj, niegdyś słyszany przez wielu, pracował w zamkniętych pomieszczeniach BBC, słynnego Bush House. Odpowiedzialny za rejestrowanie i nadawanie audycji do walczącego kraju, kierowanych do członków podziemia i ich rodzin, dokonał kilku wynalazków oraz bezcennego zapisu...

Historia dotycząca tych nieznanych dotąd szerszemu odbiorcy epizodów, bierze swój początek od krótkiego wpisu zamieszczonego na forum serwisu myvimu.com. Czytelnik z Wielkiej Brytanii, James, prosił o identyfikację i ustalenia przynależności odznaki 6. Pułku Lotniczego ze Lwowa.

Do kogo należała odznaka?

Pierwotnie napisał, iż odznaka przypuszczalnie należała do niejakiego Jana Budzińskiego. W weryfikację tej skąpej informacji zaangażowało się wielu użytkowników forum. Już na początku pojawiły się pierwsze niejasności. Okazało się bowiem, że Janów Budzińskich było co najmniej dwóch.

Reklama

Nieco wcześniej, jeden z użytkowników i przyjaciół serwisu opublikował na forum intrygującą informację dot. Jana Budzińskiego. Podważała ona dane, pierwotnie nadesłane przez obywatela brytyjskiego. James, początkowo pisał do nas o Janie Budzińskim, Polaku walczącym w Anglii, który zmarł w 1957 roku, a chwilę potem o jego bracie Mieczysławie, pilocie polskiego eskadronu RAF, podając, iż odznaka mogła należeć do tego drugiego.

Skradzione medale

Zamieszanie wzmogło tylko czujność i rzeczywiście wymagało wyjaśnienia, tym bardziej, iż odznaczenia Jana Budzińskiego pojawiły się właśnie na aukcji jednego z brytyjskich domów aukcyjnych. Według danych zaprezentowanych przez naszego przyjaciela z serwisu, Jan Budziński, słynny pilot walczący pod angielskim niebem, w dobrym zdrowiu odwiedzał jego sąsiada... jeszcze na początku 2001 roku. Powstała nawet książka poświęcona lotniczym czynom Budzińskiego, pełna fotografii cieszącego się dobrym zdrowiem Jana, wykonanych w roku 2003!

Tymczasem wg James'a, Jan Budziński zmarł w 1957 roku, a jego medale zostały wówczas... skradzione. Pytanie do kogo należały, wymagało wyjaśnienia. Odpowiedź nadeszła w kolejnym liście przysłanym przez James'a. Oto jego treść, w którym przedstawia krótko historię swojej rodziny: "(...) Myślę, że piszecie o innym Budzińskim. Mój ojczym, Franciszek Jan Budziński urodził się we Lwowie w 1910 roku. Uciekł z rosyjskiej niewoli skacząc z sowieckiego pociągu więziennego w 1940 roku. Udało mu się dotrzeć do Francji, gdzie wstąpił do Brygady Polskiej. Po upadku Francji przedostał się do Anglii przez Belfort-Tuluzę-Oran-Casablankę-Gibraltar. Służył w stopniu kaprala w 1. Korpusie Polskim, jako technik radiowy. Praktykę inżyniera radiowego przeszedł w Radiu Polskim we Lwowie.

Był operatorem radia nagrywając i transmitując wiadomości dla polskiego podziemia. Awansował na podporucznika w 1944 roku. Po zakończeniu wojny w Europie, pozostał w Szkocji, gdyż po powrocie do Polski, Rosjanie na pewno by go rozstrzelali. Potem pracował w Edynburgu, jako technik elektronik w firmie zajmującej się ochroną. (...) Franciszek zmarł w 1957 r. na raka płuc. Byłem obecny przy łożu śmierci. Franciszek miał brata, Mieczysława Budzińskiego, który służył w polskim eskadronie RAF. Załączam fotografię. (...)

Mój brat przekopał się właśnie przez dokumenty i przekazał mi informacje dotyczące Franciszka. Otrzymał dwa medale: brytyjski medal za obronę i polski medal wojskowy. Wypisałem to z jego "Zeszytu Ewidencyjnego". Wpis jest odręczny i mam problemy z jego odczytaniem. Posiadam kompletny zapis jego służby w Wojsku Polskim. Miejsce przebywania jego odznaczeń nie jest dla nas znane... Jan Budziński musiał być jednym ze wspanialszych polskich pilotów w czasie Bitwy o Anglię - ale inną osobą".

Fascynująca historia pewnego pojazdu

Dalsza korespondencja zaowocowała stopniowo kolejnymi, coraz ciekawszymi informacjami. Franciszek Jan Budziński, w przeciwieństwie do Jana lotnika, służył na ziemi. Jego umiejętności szybko zostały dostrzeżone i Franciszek awansował do stopnia podporucznika. Skierowano go do służby w Oddziale Specjalnym Sztabu Naczelnego Wodza. Do jego obowiązków, obok utajnionej pracy w tej jednostce, należała także obsługa urządzeń znajdujących się na pokładzie wyspecjalizowanego samochodu.

Historia tego pojazdu, jest równie fascynująca, jak służba Franciszka Jana Budzyńskiego w Zamorskiej Sekcji BBC - kwaterze głównej mieszczącej się w Bush House. Dzięki kolejnym materiałom i dokumentom nadesłanym przez James'a, warto przy okazji uzupełniania wojennej historii polskiego radia na wychodźstwie wspomnieć i o niej. To nieznany epizod, który wart jest opisania, bowiem jego krótka historia została przedstawiona jedynie w 1944 roku, na łamach ówczesnego "The Voice of Poland, Głosu Polskiego - Ilustrowanego Dwutygodnika Angielskiego".

Dźwiękowe obrazy wyzwolonej Polski

Jak donosił ten anglojęzyczny periodyk, którego skany nadesłał James, w jednostkach polskich stacjonujących w Edynburgu, dzielnie służył stary samochód radiowy pochodzący z rozgłośni Polskiego Radia w Warszawie... Wyposażony w kompletne urządzenia radiowe, opatrzone polskimi napisami, przedzierał się poprzez Rumunię do Francji gdzie dalej pełnił swoją rolę w naszym wojsku. Następnie przez Hiszpanię i Portugalię, drogą morską dostał się do Wielkiej Brytanii.

Zabudowany oryginalnymi meblami i urządzeniami podpisanymi "Polskie Radio, Warszawa, Trębacka 13", stanowił dla ówczesnego brytyjskiego redaktora nie lada egzotyczną atrakcję. Innym, ważnym dla podtrzymania ducha "niusem", był fakt, iż samochodem zawiadywał i prowadził go przez ogarnięty wojną kontynent ten sam człowiek, który nadal jest jego kierowcą. W rozmowie zapowiadał, iż jeszcze zabierze go z powrotem do Warszawy i to w dobrej kondycji. Potem, po wzmocnieniu, odrestaurowaniu i usprawnieniu, odbędzie jeszcze jedną podróż do Katowic, Częstochowy, Gdyni i Lublina, aby nagrywać dźwiękowe obrazy wyzwolonej Polski.

Farmerzy dziękują Polakom

Samochód służył w Szkocji, rejestrując życie sił zbrojnych. Kopiując nagrania na płytach, ekipa wysyłała je do polskich centrów na całym świecie: na Środkowy Wschód, Kanady a nawet Australii i Nowej Zelandii - wszędzie tam, gdzie mogły być odtwarzane przez rozgłośnie radiowe słuchane przez Polaków. W Szkocji nadawano zaś przeróżne audycje cieszące się niesłabnącym powodzeniem. Były to np. wypowiedzi po polsku, mówione przez Szkotów próbujących nauczyć się języka od naszych żołnierzy.

W ten sposób farmerzy pragnęli podziękować Polakom za przyjęcia organizowane dla szkockich dzieci, zawody sportowe i pomoc przy wykopkach ziemniaków. Artykuł kończy się informacją, iż samochód przygotowywany jest właśnie do nowego rodzaju rejestracji - nagrań nadchodzącej inwazji. Szefem zespołu zaś jest Franciszek Jan Budzyński...

"Lwowska Fala"

Ten inżynier Radia Lwów, współtworzący "Lwowską Falę", pracował także nad radiowymi rozwiązaniami technicznymi mającymi za zadanie wspomagać łączność między walczącymi w kraju, a załogami alianckich maszyn latających nad okupowaną Polskę. Jego wynalazek został zaakceptowany do produkcji i w pewnej ilości zrzucony na spadochronach do wyznaczonych jednostek ruchu oporu. Był to tzw. "S phone" - przenośny nadajnik i odbiornik działający w tamtejszej nomenklaturze na falach VHF. Początkowo przeznaczony dla wywiadu w celu komunikacji z załogami dokonującymi zrzutów agentów i zaopatrzenia. Potem wykorzystywany w ograniczonym stopniu w Powstaniu Warszawskim - miał podobno skutecznie wspomagać słynne, niecelne alianckie zrzuty.

Jak było faktycznie, trudno spekulować z uwagi na niemalże całkowity brak informacji w tej kwestii, tak we wspomnieniach, jak i wszelkich dokumentach walczących oddziałów. Niemniej, w archiwum James'a znajduje się o tym przekaz i traktujemy go jako zapis kolejnego, mało znanego epizodu dotyczącego okresu walk o Warszawę i działalności podziemia przed wybuchem Powstania. Tego rodzaju zapisy świadczą o dużych umiejętnościach Budzińskiego i jego niepośledniej roli w utrzymywaniu łączności radiowej Sztabu Naczelnego Wodza z walczącym podziemiem. Zdanie takie potwierdzają także kolejne rewelacje, jakie przyniosła lektura archiwaliów i informacji nadesłanych wprost z Australii via Sevenoaks, mieście leżącym niedaleko Londynu, w hrabstwie Kent.

"V" jak "Victory" - symbol zwycięstwa

Po śmierci Budzińskiego w 1957 roku, należało uporządkować jego sprawy. Rodzina zabrała się za piwnicę, gdzie znajdowały się kartony z ciężkimi, dziwnymi płytami. Wykonane z grubego szkła krążki, w żaden sposób nie dawały się odsłuchać na tradycyjnym gramofonie. Zapisane rowki należało bowiem odsłuchiwać od środka płyty ku jej brzegowi. James przypomina sobie, iż kiedy był małym chłopcem, w domu znajdował się specjalny aparat - odtwarzacz wyprodukowany przez BBC. Jako jedyny słuchał niektórych nagrań, kiedy urządzenie nadawało się jeszcze do użytku.

Płyty miały około 300 mm średnicy i były ciężkie, w odróżnieniu od płyt szelakowych czy winylowych. Wszystkie nagrania zaczynały się sygnałem strojącym, w celu ustawienia głośności, a następnie słychać było sygnał alfabetu morsa odpowiadający literze "V" jak "Victory" - symbol zwycięstwa. Sygnał wygrywano na tzw. bębnie timpani, o dużej średnicy z syntetyczną, strojoną membraną. Brzmiało to tak: "di, di, di, da", gdzie "da" grano nutę niżej. To był sposób na zmylenie Niemców... Nagrań dokonywano w języku polskim. Cały pomysł Budzińskiego polegał na tym, aby przy okazji kierowania przekazów dla armii podziemnej, wielu naszych żołnierzy służących na Wyspach mogło podawać także krótkie wiadomości do swoich rodzin w Polsce. System, jaki w tym celu opracował, działał podobno bez zarzutu. Do rozgłośni zapisywały się całe kolejki spragnionych kontaktu z bliskimi. Podobno wynalazek ten wykorzystywany był potem szeroko przez służby wywiadowcze nie tylko Jej Królewskiej Mości.

Płyty miały trafić na śmietnik

Rodzina próbowała zainteresować tymi nagraniami polskie instytucje oraz społeczność polonijną. Bezskutecznie. Nikt nie chciał dziwnych, ciężkich płyt nie nadających się do odsłuchania. Zbiór liczył ponad 300 krążków i ważył niemało. Jedynym rozwiązaniem było zgłoszenie potrzeby utylizacji tego zespołu wprost do zobowiązanego do takiej powinności, lokalnego magistratu czyli tzw. Council Center. Dyspozycję przyjęto i jakiś czas potem pod domem zjawiła się ciężarówka z dwoma ludźmi gotowymi do pracy. Zgodnie z ich wersją, płyty miały trafić po prostu na śmietnik.

W tym samym czasie pod dom zajechał człowiek w eleganckim garniturze, przedstawiając się jako urzędnik magistratu. Zawiadomił ekipę, co pamięta James, iż płyty mają być przewiezione do jednego z miejskich "disposal centers" czyli miejsc składowania, nie zniszczone lecz właśnie składowane. Jednym z nich była okoliczna kopalnia, gdzie w szybach przechowywano różne przedmioty nadające się do powtórnego wykorzystania. Takie miejsca do dzisiaj znajdują się w gestii lokalnych urzędów miejskich i często zamknięte, zapomniane, porzucone wciąż dostarczają zbieraczom różnych pamiątek. Posiadamy trop i wskazanie, gdzie znajdowało się owe centrum składowania oraz dane urzędnika, który pojawił się pod domem James'a.

Otworzyć szeroko oczy na historię

Oczywiście jest także nadzieja, iż płyty trafiły w odpowiednie ręce i znajdują się w czyichś zbiorach. Może być też tak, że trafiły do Instytutu Władysława Sikorskiego. Jak wiadomo, pod przysłowiową latarnią najciemniej... Odpowiednie kroki zostały poczynione, mamy nadzieję na odpowiedź kilku organizacji polonijnych oraz z odpowiedniego Council Center, którego urzędnik zaopiekował się dzisiaj bezcennymi już nagraniami. Sprawę płyt nagłaśniać będą zaprzyjaźnione redakcje i osoby prywatne.

Być może uda się po latach przekazać naszą historię tym, którzy posiadają nawet kilka takich płyt a nam poznać ich zapisy. To oczywiście, jak zwykle między nami odkrywcami, jedynie pobożne życzenia. Jednakże w to miejsce, dobrze przecież jest raz jeszcze otworzyć szeroko oczy na historię i jej nieprzewidywalne ścieżki. A jakże...

Damian Czerniewicz

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: płyty | BBC | radio | II wojna światowa | Wielka Brytania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy