110 lat TOPR. Tragedia, która przyspieszyła powstanie Pogotowia

Ratownicy TOPR w Zakopanem. Lata 30. ubiegłego wieku /Z archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego
Reklama

Sto dziesięć lat temu - 29 października 1909 roku - oficjalnie zainaugurowało działalność Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Głównymi inicjatorami powstania górskiej straży byli Mariusz Zaruski i Mieczysław Karłowicz. Drugi z nich zginął tragicznie w lawinie osiem miesięcy wcześniej.

Słynny kompozytor był silnie związany w górami. Wielokrotnie przyjeżdżał w Tatry we wcześniejszych latach, a od niedawna - mieszkał w Zakopanem.

Ostrzeżenie przed lawiną

W niedzielę siódmego lutego 1909 roku odwiedził Mariusza Zaruskiego, nazwanego potem przez historię ojcem-założycielem TOPR. O konieczności powołania górskiej straży, gotowej w razie wypadku udzielić pomocy poszkodowanym turystom i taternikom, rozmawiali od dobrych kilku miesięcy. 

Tajemnica Doliny Jaworowej, czyli tatrzańskie "Archiwum X"

Reklama

Przeglądali szkic odezwy wzywającej do założenia organizacji. Rozmawiali też o górach. Mieczysław Karłowicz wybierał się nazajutrz w góry. Pytał doświadczonego kolegę o warunki, zastanawiał się, czy powinien iść na Czerwone Wierchy. Aura sprawiła, że wzrosło zagrożenie lawinowe, Mariusz Zaruski zalecił więc bardziej ostrożną wycieczkę.

Kompozytor posłuchał rady. Wstał wczesnym rankiem, spakował aparat fotograficzny, zapas prowiantu i kuchenkę turystyczną i ruszył na nartach na Halę Gąsienicową. W schronisku zameldował się cztery godziny później. Zjadł śniadanie, zostawił część sprzętu i poszusował w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Do schroniska już nie wrócił.

Tragedia pod Małym Kościelcem

Dwadzieścia cztery godziny później do biura Towarzystwa Tatrzańskiego w budynku Dworca Tatrzańskiego, gdzie urzędował Mariusz Zaruski, weszła roztrzęsiona kobieta. W mgnieniu oka rozpoznał Irenę Karłowiczową, matkę Mieczysława. Opowiadała cała w nerwach, że syn nie wrócił z wczorajszej wycieczki. Poprosiła o pomoc.

Mariusz Zaruski obawiał się najgorszego. W uszach pewnie wybrzmiewała mu ich ostatnia rozmowa i ostrzeżenia przed lawiną. Posłał gońca po Stanisława Gąsienicę-Byrcyna. W oczekiwaniu na przybycie znakomitego przewodnika, spakował niezbędny sprzęt ratunkowy. Niedługo potem mężczyźni poszli śladem zaginionego kompozytora. 

Gdy doszli w okolice Małego Kościelca, przyjaciel Mieczysława Karłowicza wiedział już, że sprawdził się czarny scenariusz. W artykule prasowym pt. “Ostatnim śladem" napisze:

“Na grani odsłania się widok straszny: ślady nart, idące po zboczu, gubią się w bruzdach i pokruszonych bryłach śniegu już spadłej ogromnej lawiny. Z drugiego końca już nie wychodzą! Naga i bezduszna prawda: to jego mogiła! Każę Staszkowi pozostać na miejscu, bo śnieg wszędzie niepewny, i ze stromego zbocza zjeżdżam na lawinę. Śnieg twardy, zbity i świeżo dzisiejszym śniegiem przysypany, kopiec olbrzymi, szeroki - grób śnieżny!"


Próby przywrócenia do życia

Mariusz Zaruski i Stanisław Gąsienica-Byrcyn przekopywali lawinisko przez kilka godzin. Bez powodzenia. Gdy zapadał zmierzch, drugi z nich popędził do Zakopanego po wsparcie.

Wrócił wieczorem z piątką ratowników. Kopali od samego rana, wtykali głęboko w śnieg kije, próbując natrafić na Mieczysława Karłowicza. Mijały godziny. W końcu Jan Pęksa krzyknął, że znalazł ciało.

Fragment relacji dziennikarza “Nowej Reformy":
“Zwłoki ś.p. Karłowicza leżały głową ku dołowi, nogi z nartami zwrócone były ku górze, ręce były wyciągnięte przed głową, a cała twarz zabita śniegiem. Górale odkopawszy zwłoki przewieźli je natychmiast do zakładu zarządu dóbr w Kuźnicach, gdzie starano się Karłowicza przywrócić do życia. W tym celu odmrożono go najpierw, poczem zastosowano wszelkie możliwe środki. Próby ratunku trwały do godziny szóstej wieczór, okazały się jednak daremnemi, zwłoki bowiem znajdowały się bowiem pod lawiną od poniedziałku od godziny mniej więcej pierwszej po południu. Zresztą, błędny i przyćmiony wyraz oczu wskazywał, że ratunek jest już niemożliwy".

Znanego kompozytora pożegnano 16 lutego na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

110 lat TOPR

Głośna śmierć Mieczysława Karłowicza przyspieszyła prace nad założeniem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. 29 października 1909 roku we Lwowie władze namiestnictwa austriackiego zatwierdziły statut instytucji.

Kilka tygodni później zaprzysiężono pierwszy ratowników. Zostali nimi: Mariusz Zaruski (naczelnik), Klemens Bachleda, Henryk Bednarski, Stanisław Gąsienica-Byrcyn, Józef Lesiecki, Jędrzej Marusarz-Jarząbek, Jan Pęksa, Wojciech Tylka-Suleja, Szymon Tatar młodszy, Jakub Wawrytko Krzeptowski i Stanisław Zdyb.

Pogotowie funkcjonowało dzięki składkom. Ratownicy przechodzili regularne szkolenia, z czasem poszerzały się ich szeregi. Dziś TOPR jest organizacją, bez której nie sposób sobie wyobrazić tatrzańskiej codzienności. 

Jednak choć profesjonalizmu i umiejętności jej członków może nam zazdrościć świat, ostatnie miesiące pokazały, że wciąż musi zabiegać o godne zarobki i sprzęt... ratujący życie.

Warto przeczytać:
Maciej Krupa - “Kroniki zakopiańskie"

Beata Sabała-Zielińska - “TOPR. Żeby inni mogli przeżyć"

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy