„Vanguard”. Potężna eksplozja w Scapa Flow

Podczas I wojny światowej eksplozje wywołane niestabilnymi materiałami wybuchowymi nie były niczym niezwykłym. Na zdjęciu zniszczony w 1917 roku Halifax /domena publiczna
Reklama

HMS „Vanguard” był uważany za szczęśliwy okręt. Unikał poważniejszych awarii. Z bitwy jutlandzkiej wyszedł bez jednego zadraśnięcia. Szczęście skończyło się wieczorem 9 lipca 1917 roku, kiedy zatonął w potężnej eksplozji.

HMS "Vanguard" był ostatnim z trzech okrętów typu "St. Vincent" wybudowanych przed wybuchem Wielkiej Wojny. Był rozwinięciem przełomowego "Dreadnoughta" i jego powiększonej wersji - "Bellerephona". Nagły skok technologiczny, jaki wywołało wejście do służby "Dreadnoughta" spowodowało, że Brytyjczycy zostali zmuszeni do szybkiej wymiany posiadanych okrętów. Wolne, słabiej opancerzone i posiadające bardzo zróżnicowane uzbrojenie, przeddrednoty nie były w stanie dotrzymać kroku znacznie szybszym i silniej uzbrojonym okrętom nowej generacji.

Rozpoczęła się masowa produkcja kolejnych pancerników nowego pokolenia. Od wejścia do służby "Dreadnoughta" w 1906 roku do wybuchu wojny Brytyjczycy wybudowali 22 okręty, a kolejne 13, w tym trzy dla zagranicznych klientów, znajdowało się w budowie. Wśród nich znalazł się "Vanguard", który zszedł na wodę 22 lutego 1909 roku, a rok później znalazł się w linii. Akurat by wziąć udział w rewii królewskiej w Spithead.

Reklama

Po wybuchu I wojny światowej został przeniesiony jako jedyny okręt 1 Dywizjonu Pancerników Home Fleet do Scapa Flow. Po niemal dwóch latach stwierdzono, że lepiej przydzielić go do 4 Dywizjonu Pancerników, jeśli już operuje z nimi. W składzie tego dywizjonu wziął udział w bitwie jutlandzkiej. Nie miał okazji by wiele zawojować - po rozwinięciu linii pancerników adm. Jellicoe, znalazł się prawie na końcu szyku. Artylerzyści wystrzelili zaledwie 80 pocisków z dział artylerii głównej do krążownika SMS "Wiesbaden". Po bitwie sporadycznie wypływał na akcje. W grudniu 1916 roku wrócił do bazy w Scapa Flow i pozostawał tam do dnia tragedii.

Pechowy dzień

Rankiem 9 lipca 1917 roku "Vanguard" wyszedł w morze, aby przećwiczyć alarmy szalupowe. Do Scapa Flow powrócił tuż po obiedzie, zajmując swoje stałe miejsce pomiędzy "Ballerophonem" i "Neptunem". W chwili cumowania do beczki na pokładzie znajdywało się 935 oficerów i marynarzy. Niedługo później na przepustkę zeszło z pokładu 71 marynarzy i podoficerów. 15 oficerów wybrało się na stojący nieopodal "Royal Oak", na którym miał się odbyć koncert. Dwóch kolejnych oficerów i dwóch podchorążych zostało delegowanych na inne okręty. Na okręcie pozostało 843 osoby.

Około 23.20 w rejonie masztu dziobowego zauważono ogień. Nikt nie zdążył zareagować i powiadomić kolegów. Chwilę później potężny wybuch wyrzucił w powietrze elementy poszycia burt i fragmenty wież P i Q. Jeden z takich stalowych fragmentów o wymiarach 180 na 150 cm spadł na pokład "Ballerophona" oddalonego o kilkaset metrów.

Okręt został częściowo zasłonięty dymem. Kilka sekund później nastąpił kolejny wybuch - znacznie potężniejszy. W miejscu, gdzie kotwiczył "Vanguard" wyrosła ogromna chmura dymu, z której wkrótce zaczęły wypadać stalowe fragmenty okrętu.

Stalowy deszcz był przerażający. Rozżarzone odłamki zasypały sąsiednie okręty i nieodległy brzeg. Siła wybuchu była tak ogromna, że elementy jednej z wież artylerii głównej ważącej około 400 ton, został wyrzucony na odległość 1500 metrów i spadł na wyspę Flotta.

Na sąsiednich okrętach wszczęto alarm. Zostały spuszczone łodzie ratunkowe. Niszczyciele ruszyły na poszukiwanie wrogiego okrętu podwodnego. W Scapa zawrzało. Poszukiwania rozbitków spełzły na niczym. Z wody podniesiono jedynie trzy osoby: marynarzy Coxa i Williamsa oraz kpt. mar. Duke’a, który wkrótce zmarł. Potężna eksplozja pochłonęła 843 ofiary. W tym japońskiego oficera łącznikowego, kmdr por. Kyosuke Ito i dwóch Australijczyków z HMAS "Sydney", którzy byli, według jednej wersji hospitalizowani, a drugiej osadzeni w pokładowym areszcie.

Śledztwo

Już następnego dnia powołano komisję śledczą, która miała zbadać przyczynę utraty okrętu. Początkowo komisja przyjęła trzy hipotezy za najbardziej prawdopodobne: atak okrętu podwodnego, sabotaż, albo wypadek. Pierwszą dość szybko odrzucono. Scapa Flow posiadało dość dobry i nowoczesny system wykrywania i obrony przed okrętami podwodnymi. Ponadto zauważono, że gdyby pancernik został zaatakowany przez okręt podwodny, to dlaczego zaatakował on tylko jeden cel? Pancerniki stały w liniach, jak na strzelnicy w lunaparku. Byłaby to wymarzona sytuacja do przeprowadzenia ataku!

Pozostały dwie kolejne hipotezy. Najbardziej prawdopodobna wydawała się ta o sabotażu. Tym bardziej, że wśród szczątków pływających na miejscu tragedii znaleziono Biblię w języku niemieckim i zdjęcia kobiet z dedykacjami w tym języku. Zakrojone na szeroką skalę śledztwo wykazało, że ostatnią osobą, która zeszła z pokładu był cywilny dostawca zaopatrzenia, który już wcześniej znalazł się pod śledztwem. W 1915 roku był on jedną z ostatnich osób, które zeszły z pokładu krążownika HMS "Natal" tuż przed tym, jak wyleciał w powietrze.

Wkrótce okazało się, że Biblia i zdjęcia z opisami po niemiecku trafiły na pokład okrętu jeszcze przed wojną, kiedy "Vanguard" odwiedził Kilonię z wizytą kurtuazyjną. Podobnie nie znaleziono żadnych dowodów na to, że w cokolwiek mógł być zamieszany dostawca. Admiralicji pozostała hipoteza mówiąca o wypadku.

Raport komisji

Komisja po przesłuchaniu świadków, w tym oficera artylerii, który odpowiadał m.in. za przechowywanie i kontrolę ładunków miotających, doszła do wniosku, że katastrofę spowodowała eksplozja kordytu, rodzaju prochu bezdymnego, stosowanego jako materiał miotający. Przyjęto kilka przyczyn wybuchu: samozapłon spowodowany przechowywaniem niezgodnie z przepisami i obniżeniem jakości materiału, samozapłon spowodowany podniesieniem temperatury w komorach amunicyjnych, zapłon spowodowany sabotażem.

Ostatnią możliwość odrzucono. Pierwszą również - materiały przechowywano zgodnie z przepisami. Jedynie stwierdzono, że marynarze mogli częściej sprawdzać temperaturę w komorach amunicyjnych. Na większości jednostek robiono to co około osiem godzin, a na "Vanguardzie" raz na dobę.

Na przełomie lipca i sierpnia opublikowano raport, w którym stwierdzono, że przyczyną zatonięcia okrętu był samozapłon węgla w bunkrze przylegającym do komory amunicyjnej wież P lub Q. To on spowodował pierwszy wybuch - eksplodował kordyt zmagazynowany na śródokręciu. Gorący podmuch dotarł do dziobowych komór amunicyjnych powodując drugą, potężniejszą eksplozję, która doszczętnie rozerwała okręt.

Wady produktu

Okazało się, że Admiralicja była świadoma tego, że ładunki miotające nie są najwyższej jakości, ze względu na wadliwy proces technologiczny. Śledztwo w tej sprawie wszczęto po utracie "Indefatigable", "Queen Mary" i "Invinvible" podczas bitwy jutlandzkiej, które eksplodowały po niegroźnych trafieniach niemieckimi pociskami. Po badaniach materiałów miotających znajdujących się na pokładach okrętów, nakazano poprawić proces produkcji i składowania kordytu.

Admiralicja nakazała także wymianę wszystkich ładunków miotających znajdujących się na pokładach okrętów. Co miało się skończyć do marca 1918 roku. "Vanguard" nie doczekał się stabilniejszego kordytu.

Wrak pancernika spoczywa na głębokości 33 metrów. Top rufowego masztu znajduje się 14 metrów pod powierzchnią wody. Po wojnie miejsce jego spoczynku oznaczono boją. W latach 1958-60 roku wydobyto z dna niektóre zachowane elementy okrętu. 24 lata później wrak uznano za grób wojenny i nurkowanie tam jest możliwe jedynie na podstawie specjalnej zgody brytyjskiego ministerstwa obrony. W latach 2016-2017 przeprowadzono serię nurkowań, które potwierdziły wyniki śledztwa przeprowadzonego sto lat wcześniej. Potwierdzono, że okręt nie tyle zatonął, co został rozerwany.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy