"Teraz '43. Losy". Historia żydowskiej Warszawy

Żydzi maszerują Krakowskim Przedmieściem podczas marszu 3 maja 1916 roku /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Fotograficzne montaże Marcina Dziedzica sprawiają, że żydowska Warszawa znów pojawia się tam, gdzie dziś już jej nie ma. A opowieści Magdaleny Kicińskiej o ludziach i miejscach, po których nie został najmniejszy ślad, uprzytomniają nam, jak bardzo byliśmy razem i jednocześnie osobno.

W marcu 1940 roku zamieszkiwaną przez Żydów część miasta zaczęto odgradzać - najpierw ogrodzeniem z drutu kolczastego, później - murem, wysokim na trzy metry. Kosztami i logistyką budowy obciążono Referat Techniczno-Budowlany Judenratu - za odizolowanie Żydzi mieli zapłacić sami i wykonać je własnymi rękoma. Decyzję o oddzieleniu motywowano dwojako - potrzebą obrony przed atakami ze strony Polaków (około świąt wielkanocnych doszło do aktów przemocy wobec Żydów: rabowano sklepy, bito ludzi noszących opaski; w wydarzeniach tych, wywołanych najprawdopodobniej przez Niemców, brali udział mieszkańcy Warszawy), ale też względami "sanitarnymi". Żydzi mieli być nosicielami tyfusu - żeby uniknąć pandemii, należało ich odseparować. Tablice ostrzegały przed przestąpieniem progu "obszaru zagrożonego epidemią". Wohngebiet der Juden, teren zamieszkiwania Żydów.

Reklama

O historii warszawskich Żydów można przeczytać w poniższym fragmencie książki "Teraz '43. Los".

Przyszli z daleka. Tam, skąd odchodzili, długo znosili zło, aż demony – źli królowie – wygnali ich ze swoich krain. Wieźli ze sobą najcenniejsze skarby, jakie mieli: zwoje świętych ksiąg, siedmioramienne złote świeczniki. Mówili językami o twardym brzmieniu, w ich ciemne długie szaty wsiąkł zapach nieznanych na Wschodzie potraw, przypraw, olejków. Tu, gdzie dotarli, w leśnej krainie, mieli zatrzymać się tylko na chwilę. Ale w nazwie miejsca, w którym się znaleźli, odczytali znak – spadł im z nieba wprost pod zmęczone wędrówką nogi. Polin, od hebrajskich słów: po lin, tu spocznij, tułaczka skończona. W końcu będą u siebie. Podzielili się i udali w różne strony. Wybierali wsie i grody. Byli i tacy, którzy przyszli tu, gdzie pośrodku równiny stało warowne miasto. Okalały je mury, jakby wyrastały ze skarpy. U jego stóp wiła się szeroka rzeka. Zimą skuwały ją lody, a wiosną, kiedy puszczały, wyrzucała na prawy i lewy brzeg łachy piachu. I żyli odtąd długo i szczęśliwie.

Pierwsze zachowane ślady żydowskiego osadnictwa w Warszawie pochodzą z XV wieku. Według historyka Emanuela Ringelbluma życie żydowskie w mieście "nie zrodziło się nagle, ale [...] rozwijało się powoli od kilku dziesięcioleci".
Domy znaleźli na Starym Mieście, tam gdzie później, przed drugą wojną biegła ulica Wąski Dunaj, blisko Piwnej, Piekarskiej i Rycerskiej.

Mieli swoją bożnicę i cmentarz, tuż obok katolickiego, przy placu Zamkowym. Prowadzili handel, byli rzemieślnikami, zajmowali się pożyczaniem pieniędzy, leczeniem. Gmina, według szacunków, mogła liczyć sto, sto dwadzieścia osób. I szybko rosła, tak jak rosło wtedy i rozwijało się miasto. Chrześcijańscy mieszczanie ‒ kupcy i rzemieślnicy, niezadowoleni z konkurencji - zwalczali ją, starali się, by władza zakazała Żydom prowadzenia interesów, kupowania nieruchomości, osiedlania się w granicach grodu. Napadali na żydowskie sklepy, niszczyli mienie.

Bernardyni na linii frontu

W latach 1454-1455 utrwaloną już rywalizację ekonomiczną wzmocniła niechęć religijna. Przyczynił się do niej Jan Kapistran, jeden z inkwizytorów papieża Mikołaja V, porywający kaznodzieja. Sprowadził do Polski bernardynów, którzy inspirowali zamachy na społeczność żydowską, ale atakującymi byli mieszczanie, motywowani jednak nie tyle względami religijnymi, ile chęcią pozbycia się z miasta rywali w handlu i rzemiośle. Fala nienawiści dotarła do Warszawy.

W 1483 roku miał miejsce kolejny pogrom, po którym Żydów wygnano z miasta. Zburzono domy i bożnicę (plac po niej przekazano niejakiemu Koziarskiemu), zamknięto cmentarz (na jego miejscu zbudowano piekarnię). De non tolerandis Judaeis, na mocy którego szlachta zwolniona była z tolerowania pobytu Żydów w mieście, zaczął obowiązywać. Potwierdził go w 1527 roku król Zygmunt I.

Wygnani zaczęli się osiedlać w jurydykach, prywatnych osadach na obrzeżach królewskiego miasta, również na prawym brzegu Wisły. Nie podlegały miejskiemu prawu i władzom, stały się schronieniem dla wielu żydowskich rodzin, które nadal utrzymywały kontakty handlowe z Warszawą: na przykład powstały nieco później Nowy Potok, w okolicy dzisiejszej ulicy Towarowej, czy Nowa Jerozolima - na terenie dóbr magnackich rodów Potockich i Sułkowskich, dziś przy placu Zawiszy.

Powroty i wygnania

Niektórzy spróbowali powrócić. Tym bogatszym - z pomocą księcia warszawskiego Konrada III Rudego (którego skarbiec również potrzebował żydowskich pieniędzy) udało się, otrzymywali nawet zwrot zajętego i dzierżawionego przez chrześcijan mienia. Nadal jednak nie mogli w Warszawie czuć się ani bezpiecznie, ani u siebie. Później przed osiedlaniem się na Mazowszu ostrzegał też Żydów Waad Arba Aracot, Sejm Czterech Ziem, główny organ samorządu Żydów w I Rzeczypospolitej.

Miasto wciąż jednak upominało się o ich pieniądze i umiejętności handlowe, o dzieła rąk ich rzemieślników, sami chrześcijanie nie mogli zaspokoić rosnących potrzeb mieszkańców. Podczas jarmarków i zjazdów szlachty na Sejm zezwalano Żydom na pobyt i działalność zarobkową. Przybywali tu na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zjazdu i zostawali dwa tygodnie po nim. Trąbka marszałka dawała sygnał: czas opuścić Warszawę.

Ale nigdy nie opuścili tego miejsca na dobre. Nie zmusiły ich do tego ani szykany i przemoc fizyczna, ani utrudnienia w prowadzeniu handlu, działalności rzemieślniczej czy finansowej, ani dwukrotne zniszczenie Nowej Jerozolimy. Czary goryczy nie przelała też popularna za panowania Augusta III "rozrywka" warszawskiej młodzieży, zwłaszcza wśród uczniów kolegiów prowadzonych przez pijarów i jezuitów, polegająca na ganianiu Żydów i okładaniu ich kijami.

Wielkie nadzieje

Wiele miało się zmienić - pokładano w tym nadzieje - za sprawą Sejmu Wielkiego. 5 maja 1790 roku, po dwóch latach od jego zawiązania, doszło jednak do kolejnego pogromu - Żydów bito, ich stragany zniszczono, plądrowano domy. Konstytucja, nad którą obradowano, miała położyć kres takim wydarzeniom i uregulować status Żydów w kraju.

Złożono w tej sprawie kilka projektów, żaden jednak nie został do końca prac Sejmu uchwalony. Mimo to trwali tu nadal. Powstanie kościuszkowskie, które wybuchło dwa lata po zakończeniu obrad Sejmu Wielkiego, Żydzi warszawscy poparli na różne sposoby. Przekazali na rzecz wojska 72 450 złotych, czterech bogatych kupców zapewniło umundurowanie czterdziestu żołnierzom. W czasie oblężenia miasta przez armię carską stanęli do obrony jego murów, a jeden z mieszkańców Pragi, Berek Joselewicz, zorganizował legion żydowski.

Bez względu na to mieszczaństwo chrześcijańskie, już pod rosyjskim zarządem, wciąż zabiegało o wykluczenie Żydów z życia publicznego. Komendant miasta, generał Fiodor Buxhöwden zezwolił im jednak na pozostanie w stolicy i otwarcie tu sklepów. Kiedy po trzecim rozbiorze Warszawa przypadła Prusom, Żydzi otrzymali wreszcie w 1802 roku prawo (obwarowane podatkami - tolerancyjnym, żywnościowym i opłatą biletową) zamieszkania w mieście.

To wtedy do Warszawy zaczęli napływać Żydzi z Prus, nazywani "Niemcami", bardziej nowocześni, mniej religijni. Zasymilowani, ubiorem nie odróżniający się od mieszczan Berlina czy Królewca. W 1805 roku Żydzi stanowili około jednej piątej mieszkańców Warszawy. (...)

Niechciani patrioci

Kolejne władze - zależnego od Francji Księstwa Warszawskiego - podtrzymały prawa Żydów, mieli je jednak tylko ci, którzy mówili po polsku. Zaostrzeniu podległa swoboda osiedlania - wyłączono z niej wiele ulic. Dlatego Żydzi coraz częściej wybierali północno-zachodnią część miasta - tam, gdzie dziś biegnie Okopowa, Nowolipie, Bonifraterska, Gęsia. Wtedy zaczęła się historia "dzielnicy północnej".

W Królestwie Polskim kolejne rejony miasta zostały Żydom zakazane, przyjezdni musieli płacić jeszcze wyższą opłatę wjazdową, gminom ograniczono pole działalności, Żydów nie przyjmowano również do wojska. W czasie powstania listopadowego wielu padło ofiarą niekontrolowanego tłumu (kilku straciło życie), który zdobywszy broń, wykorzystał ją nie tylko do walki z zaborcą, ale także do rabowania żydowskich domów przy Franciszkańskiej i Wałowej. Mimo to jednak, tak jak podczas poprzedniej insurekcji, również i teraz Żydzi stanęli do walki - walczyli w Gwardii Narodowej i Gwardii Miejskiej Starozakonnych.

Dlatego po upadku powstania kwestia żydowska - nadanie im praw - powróciła, również w rozważaniach emigracyjnych polityków, myślicieli, artystów. Na pewien czas - i nie bez przerw znaczonych antysemickimi wystąpieniami - zapanował między obiema społecznościami, chrześcijańską i żydowską, względny spokój. Spokojnie nie było jednak w kołach patriotycznej młodzieży.

Kolejny pogrom

W 1862 roku, tuż przed wybuchem powstania styczniowego, Żydzi stanowili jedną czwartą wszystkich warszawiaków. W kolejnej insurekcji również i oni brali udział. Licznie. Czas, który przyszedł po niej, wykorzystali na rozwój - prywatny, ale i wspólnoty, w ramach ograniczonych możliwości, jakie dawał zaborca. I w cieniu antysemityzmu, który mimo popowstaniowej polsko-żydowskiej zgody cały czas był w polskim społeczeństwie silny.

W 1881 roku w Warszawie - jak w wielu miastach i miasteczkach carskiej Rosji po zabójstwie cara Aleksandra - doszło do kolejnego pogromu. Zaczął się w Boże Narodzenie, w czasie mszy w kościele św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. (...) Zamieszki trwały do 27 grudnia. Kilku (według innych źródeł - kilkunastu) Żydów zginęło, tysiące było poszkodowanych. Niepokój, zagrożenie, brak poczucia bezpieczeństwa to refren ich obecności w Warszawie.

Żydowska społeczność

W 1897 roku ponad jedna piąta Żydów warszawskich trudniła się rzemiosłem. Wśród nich było 1563 szewców i kamaszników, 1372 krawców, 381 introligatorów, 194 rękawiczników i krawaciarzy, 84 muzykantów, 61 rzeźbiarzy w drewnie, 45 grawerów i pieczątkarzy. Tworzyła się powoli klasa średnia, inteligencja mieszczańska ‒ lekarze, prawnicy, nauczyciele. Rosły wielkie majątki żydowskich rodzin, podobnie jak potrzeby mas biedoty, która nadal - bez szans na choćby zetknięcie się z możliwościami, jakie niosła modernizacja - pozostawała na obrzeżu życia społecznego i politycznego. Budowano szpitale, powoływano instytucje edukacyjne i filantropijne.

Tworzono pierwsze żydowskie partie polityczne, wydawano czasopisma. Zakładano stowarzyszenia. Wkrótce jedna trzecia mieszkańców Warszawy była wyznania mojżeszowego. Przed wybuchem pierwszej wojny światowej ich liczba jeszcze wzrosła.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama