"Święty ogień". Nogi gniły i odpadały

Wystarczyło zjeść kromkę chleba ze skażonego zboża, aby skończyć żywot w cierpieniach /Biblioteka Kongresu USA /domena publiczna
Reklama

Nasi przodkowie nazywali ją „ogniami świętego Antoniego”. Umierały na nią w niewyobrażalnych mękach dziesiątki tysięcy ludzi. Znalezienie przyczyn tej choroby zajęło całe stulecia – mimo że wróg był codziennie w zasięgu ręki.

Pierwsze wzmianki o nietypowej chorobie pochodzą z Francji. W 590 roku opisano zachowania, które przypisano opętaniu przez Szatana. Epidemie tego "opętania" powtarzały się co kilka, kilkanaście lat, zwykle po nieurodzajnych zbiorach. Kolejne opisane w kronikach przypadki miały miejsce w 857 roku w Xanthan nad dolnym Renem. W 945 roku dotknięty został Paryż, a w 994 roku - Akwitania i Limousin. Ostatni z wymienionych ataków tajemniczej zarazy okazał się najtragiczniejszy. W jego wyniku zmarło ponad 40 000 ludzi.

Mimo że nie znano przyczyn choroby, próbowano z nią walczyć. Dwa lata po epidemii w Akwitanii biskup Metzu założył lazaret dla chorych na - jak to wówczas określano - "zarazę morową" lub "święty ogień". Kolejny, założony na zlecenie papieża Urbana II, powstał w 1093 roku w Vienne w Delfinacie. Wszystko to bez rezultatu. W każdym roku następującym po słabych zbiorach zbóż pojawiali się kolejni cierpiący.

Reklama

Odpadające kończyny

Wszystkie opisy śmiertelnie groźnego schorzenia wyglądają podobnie. Na pełen opis jego objawów i stosowanych metod leczenia trzeba było jednak czekać aż do XVIII wieku. Taka charakterystyka pojawiła się w Memoriale Saillanta z 1777 roku:

"Gwałtowne konwulsje są cechą zasadniczą tej choroby. Ma ona przebieg nieregularny i powraca okresowo, jest mniej niebezpieczna, ale zapowiada się bardziej przerażająco (niż sucha zgorzel). Chory odczuwa pożerający go ogień, potem zimno, jakby przykładano mu wodę.

Tym symptomom towarzyszy utrata apetytu, nudności, torsje, wkrótce potem przychodzą niesłychane boleści, chory cierpi bez jednej łzy, wyje z bólu, członki podlegają bardzo gwałtownym skurczom, a czasem są wyprostowane i sztywnieją, bez możności zgięcia ich. Ból ustępuje, gdy uda się wyprostować członki porażone skurczem albo zgiąć sztywne, ale boleści wracają przy nowym ataku. (...)

Zwykle w ciągu kilku tygodni są inne przypadłości, jak zawroty głowy, szum w uszach, głuchota, utrata lub osłabienie wzroku. (...) Jeżeli podczas ataków choroby ma miejsce pomieszanie zmysłów, to przypadłość ta pozostaje do końca życia."

XVIII-wieczni badacze podkreślali, że u chorych najczęściej występowały zaburzenia czucia, bóle brzucha i drgawki. Towarzyszyły im halucynacje, przez które byli uważani za opętanych. "Ognie świętego Antoniego" szczególnie często atakowały kończyny. Prowadziły do zgorzeli i martwicy. W wielu kronikach znajdują się drastyczne opisy odpadających, sczerniałych rąk i nóg, a także nosów, piersi i penisów. Do dzisiaj wywierają one wrażenie, z którego trudno się otrząsnąć.

Choroba biedoty

Bardzo długo nie udawało się odkryć przyczyn niezwykłej choroby. Przełom nastąpił, gdy trzech uczonych, dwóch Francuzów i Szwed, niezależnie od siebie doszło do wniosku, że winny może być sporysz. Jest to rozrośnięty ziarniak żyta, który jest pobudzany do wzrostu przez grzyba - buławinkę czerwoną.

Dla chłopów sporysz miał niegdyś wyjątkowe znaczenie. Jak pisze Ryszard Rząd z Muzeum Zamkowego w Malborku:

"W dawnych czasach pojawianie się sporyszu w zbożu miało wróżyć pomyślne plony. W niektórych regionach tradycja znajdowania tzw. matki zboża czy żytniej matki, czyli kłosa o podwójnym zakończeniu lub też o wyjątkowej wielkości, łączyła się z poszukiwaniem kłosów zarażonych buławinką. Znalezione wyjątkowe okazy zbożowych kłosów razem z kłosami z zarodnikami splatano w bukiet, który umieszczano u sufitu chaty, aby w porze siania zbóż te właśnie nasiona wysiać pierwsze."

W źródłach z XVII i XVIII wieku można przeczytać, że biedota nie oddzielała sporyszu od zdrowych kłosów. Dzięki temu można było wyprodukować więcej chleba, a także - jak wierzono - zyskać przychylność duchów. Praktykę tę zauważył Francuz, ksiądz Teissier. Prowadził on badania w okolicy Sologne, gdzie już w latach 70. XVII wieku próbowano opisać chorobę.

Mniej więcej w tym samym czasie Thuillier, osobisty lekarz księcia Sully, ogłosił w "Journal des sçavans", pierwszym europejskim czasopiśmie naukowym, że przyczyną schorzenia może być sporysz. Idąc tym tropem, Teissier wyodrębnił podejrzane ziarna, sproszkował je i podawał świniom oraz kaczkom. Zaobserwował u zwierząt podobne objawy, jak u ludzi: skurcze, biegunki, martwicę kończyn i objawy psychozy. W 1778 roku przedstawił wyniki swoich badań w Akademii Medycyny w Paryżu. Był to przełomowy moment.

Po zidentyfikowaniu źródeł "zarazy" epidemie pojawiały się coraz rzadziej. Ostatnie liczne przypadki choroby odnotowano w Niemczech i na Węgrzech pod koniec XVIII wieku. W XIX wieku na masową skalę zapadano na "święty ogień" jedynie w Rosji. Ostatnie grupowe zatrucie halucynogennym grzybem zauważono we wschodniej Małopolsce w 1895 roku.

Co ciekawe, w międzyczasie sporysz pojawił się w medycynie także jako... lekarstwo. Jak pisze doktor habilitowany nauk farmaceutycznych Aleksander Drygas:

Sporysz - jakby nie patrzeć - trucizna, wszedł do lecznictwa już w XVI stuleciu. W 1588 r. Wendelin Thallius stosował sporysz jako środek tamujący krew. Podobnie J. Camerarius stosował sporysz przy krwawieniach w czasie porodów (...). Paracelsus miał rację, kiedy powiedział, że 'wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tu decyduje wielkość dawki’."


Chcesz poznać więcej fascynujących historii? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym czy polskie władczynie śmierdziały. 

Ciekawostki Historyczne
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy