Muzyka kurczącej się Europy

Na pytania dotyczące bilansu minionego dziesięciolecia i niepewnej przyszłości Moloko odpowiadał Mark Brydon.

Przez ponad dekadę Moloko zrywało z muzyki pop łatkę wyrobu czekoladopodobnego. Najpopularniejsze z utworów brytyjskiego duetu, tworzonego przez Marka Brydona i Róisín Murphy, trafiły na album "Catalogue".

Zdarza Ci się myśleć o Moloko jako o zespole, który uratował muzykę pop?

Mark Brydon: Nie, nigdy nie myślałem o Moloko w ten sposób, choć zapewne wywarło ono pewien wpływ na muzykę popularną. Jest wiele zespołów, które odniosło większe sukcesy komercyjne, ale nam udało się przetrzeć drogę dla różnych nowych zjawisk. Stworzyliśmy pewien wzorzec, który inni z powodzeniem przekształcają.

Reklama

Od momentu powstania Moloko minęło już ponad dziesięć lat. Spodziewałeś się kiedykolwiek, że Wasza muzyczna podróż będzie tyle trwać?

W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że tak będzie. Zakładając Moloko, wszystko postrzegaliśmy zupełnie inaczej. Nagrywaliśmy płyty dla czystej zabawy, a z czasem tworzenie muzyki stało się całym naszym życiem. Cieszy mnie to tym bardziej, że ta przemiana odbyła się bardzo naturalnie, drogą ewolucji. Nie sposób było przewidzieć rozwoju zdarzeń, tak po prostu wyszło.

Czy gdybyś nie spotkał RóisI'n, Moloko w ogóle by nie powstało?

Jestem pewien, że Moloko nie mogłoby istnieć bez Róisín. Ten zespół jest wynikiem połączenia sił naszej dwójki. Gdybyśmy się nie spotkali, nie mógłby się narodzić.

Czyli jest to efekt zetknięcia Waszych muzycznych osobowości?

Zdecydowanie tak! Chociaż nasz muzyka także ulegała zmianom na przestrzeni lat. Z czasem podstawą Moloko stała się osobowość Róisín. Ona jest niesamowitą artystką, więc siłą rzeczy musiała wysunąć się na pierwszy plan. Na pewno dzisiaj Moloko to zupełnie inny projekt, niż kiedyś, ale ja pozostałem sobą, czyli cichym człowieczkiem stojącym w tle i starającym się spojrzeć na wszystko w szerokiej perspektywie.

A tak szczerze - nie zdarza Ci się zazdrościć RóisI'n statusu symbolu seksu i ikony mody?

Przyjmijmy, że ja jestem cichym symbolem seksu i ikoną mody (wybuch śmiechu). Nasz wizerunek jest naturalną reprezentacją stylu bycia. Róisín na pewno potrafi wykorzystywać swoją seksualność w bardzo twórczy sposób i to także czyni ją niezwykle rozpoznawalną.

Wspomniałeś o ewolucji Waszej muzyki. Z czasem stała się cieplejsza, bardziej organiczna.

Rzeczywiście tak się stało. Pierwsze nagrania realizowaliśmy siedząc w sypialni z samplerami i podobnym ustrojstwem. Oczywiście nie można całkowicie uciec od elektronicznego aspektu muzyki, nawet jeśli współpracuje się z orkiestrą smyczkową, a smyczki to najbardziej organiczne instrumenty na świecie.

Specyfika nowoczesnej realizacji nagrań sprawia, że dźwięk zawsze zostanie elektronicznie przenicowany. Niezależnie od składników naszego brzmienia i instrumentów, z jakich korzystamy, nagrania Moloko zawsze muszą zostać poddane swoistej cyfryzacji. Nadal uważam, że gramy elektroniczną muzykę, ale wykorzystujemy elektronikę w coraz bardziej subtelny sposób.

Przez wszystkie te lata byliście szufladkowani na wiele różnych sposobów i przypisywani do niezliczonych gatunków. Mnie osobiście podoba się przewrotne zdanie, wedle którego "Moloko gra muzykę, jakiej nie stworzyliby Amerykanie". Zgadzasz się z tą opinią?

Myślę, że jest bardzo akuratna. Ameryka ma mnóstwo własnej muzyki i nie potrzebuje imitatorów spoza Stanów. Ja jestem Anglikiem, a Róisín pochodzi z Irlandii i chociaż niektórzy nie uznają Wysp Brytyjskich za część Europy, to po wszystkich tych koncertach na całym kontynencie, czujemy się Europejczykami. Udając się do Warszawy, Madrytu czy Frankfurtu czujemy się tak samo, jak gdybyśmy jechali do Manchesteru lub Birmingham. Europa w pewien sposób skurczyła się dla nas.

A nie uważasz, że to pewien paradoks, że pochodzące z deszczowych Wysp Brytyjskich Moloko zyskało wielką popularność po tym, jak piosenka "Sing It Back" stała się przebojem na słonecznej Ibizie?

Tak, ale pamiętaj, że zanim ten kawałek zaczął święcić triumfy na Ibizie, zdążył już zawojować kluby w Miami. Zresztą wymień jakieś miejsce na świecie, a przypuszczam, że znają tam tę piosenkę. Ibiza jest jak Londyn, nazywamy ją nawet czasem "morskim Portobello Road". Dosyć często na niej bywam i widuję tam te same twarze, na które trafiam spacerując ulicami mojej dzielnicy.

Ibiza jest niemal na wyciągnięcie ręki, zaledwie dwie godziny lotu z Londynu. Szybciej mi się do niej dostać, niż odwiedzić rodziców mieszkających w północnej Anglii. Żadna odległość nie wydaje się już wielka i to właśnie mam na myśli, mówiąc o kurczącej się Europie. Słuchaj, przecież ja niemal codziennie rozmawiam w Londynie z Polakami (śmiech)! Oni pracują tu w tak wielu miejscach. Bez nich nie mielibyśmy chyba, co jeść ani pić. Kontynent się kurczy, ale to wychodzi nam wszystkim na dobre.

Co z przyszłością Moloko?

Chwilowo nie mamy żadnych planów, by nagrać cokolwiek w przyszłości. Po zakończeniu ostatniej trasy koncertowej, uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie tymczasowe zawieszenie działalności. Lepiej wstrzymać się na chwilę, póki jeszcze mamy dobre wspomnienia. Nie ma sensu ciągnąć czegoś na siłę, ryzykując że zaczniemy wszystko partaczyć. Oboje nas cieszy możliwość zajęcia się innymi sprawami.

Róisín pracuje z innymi producentami i nagrywa solo. Ja z kolei staram się działać na własnym polu. Odkrywam nowe muzyczne zaułki i komponuję utwory, które być może nigdy nie ujrzą nawet światła dziennego. Te eksperymenty powinny nam wyjść na dobre. A zatem nie mamy planów na nagrywanie czegokolwiek, ale nie wykluczam, że możemy - z naciskiem na słowo "możemy" - się jeszcze kiedyś tym zająć.

Niektórzy domniemywali, że wydając "Catalogue" przygotowujecie grunt pod nowe nagrania.

Jeżeli faktycznie coś jeszcze nagramy, to nie stanie się to zbyt szybko. Na razie celebrujemy dziesięciolecie Moloko. Płyta "Catalogue" to nasz sposób uczczenia minionych lat, ale oprócz jej wydania, zamieściliśmy też w internecie mnóstwo niepublikowanych utworów, różnych dziwnych remiksów naszych piosenek, które uzupełniają ten kompaktowy zestaw singlowych hitów. To retrospekcja - chyba tak to nazywają. Nasze "the best of".

Liczę jednak na to, że najlepsze jest nadal przed Wami.

Obyś miał rację. Ja nie mogę być tego tak pewny, bo niestety nie potrafię przewidywać przyszłości (śmiech).

Sebastian Rerak

Machina
Dowiedz się więcej na temat: nagrania | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy