Menago story

Gdy tylko zdolny jakiś ktoś wyda z siebie głos lub dźwięk z instrumentu nieprzeciętny, od razu wokół niego zaczyna zagęszczać się i roić od ludzi, którzy oferują mu swoją pomoc, opiekę i wsparcie. Każdy z dobrymi intencjami, przeuprzejmy i przeuczciwy kreśli w skrócie debiutantowi swój biznesplan. Każdy zwarty i gotowy. Mowa oczywiście o prężnej i solidnej postaci menadżera.

Z menadżerem nie ma żartów. To poważna funkcja. Powierzasz mu swoje sprawy zawodowe, a z czasem i prywatne. Dajesz mu swój portfel, obdarzasz kredytem zaufania, otwierasz serce i jeśli tylko nie traktujesz ludzi jak śmieci, twój menadżer może stać się twoim dobrym duchem, doradcą, sojusznikiem, a może i nawet najlepszym przyjacielem. Jeśli jednak będziesz miał pecha i natrafisz na jednego z niżej opisanych, twoje życie zawodowe może zamienić się w koszmar.

Źli menadżerowie dzielą się z grubsza na gwiazdy, cienie i fantomasów. Pozwolę sobie opisać każdy przypadek z osobna, zaznaczając od razu, że zbieżność faktów i podobieństwo osób jest jak najbardziej nieprzypadkowa.

Reklama

Postaci te istnieją i jeśli tylko, drogi debiutujący, po przeczytaniu tego tekstu będziesz mieć chociaż najmniejsze wątpliwości, czy aby twój opiekun nie wpasowuje się za bardzo w jeden z opisanych przypadków, to uciekaj, zmieniaj numer komórki. Jednym słowem, ratuj się!

Menadżer-gwiazda wie lepiej od artysty, co artysta ma mówić, śpiewać, grać, pisać. Zawsze ostatni przyjeżdża na koncert swojego podopiecznego, często pijany. Po występie zdarza mu się w porywie uczuć wyższych wsunąć spoconemu i natchnionemu twórcy plik banknotów za stanik lub gacie (częściej zdarza się w relacji menadżer - artystka), kwitując to słowami "kup sobie coś".

Menadżer-gwiazda każe na siebie zawsze czekać, szczególnie gdy zmęczony zespół czeka w zapoconym autobusie, a on właśnie doszedł do wniosku, że przeleci panią organizator i zaczyna ją bajerować przed klubem na oczach coraz bardziej wściekłych artystów.

Menadżer-gwiazda nie załatwia koncertów, on czeka na telefon, bo przecież nie będzie się poniżał. Bardzo trudno mu zrozumieć, że artysta może mieć do niego o coś pretensje, przecież on robi wszystko perfekcyjnie. Gdy w końcu zostaje wywalony na zbity pysk, w ramach zemsty nie przekazuje zainteresowanym namiarów do nowego menadżera, a nawet śle maile z informacją, że artysta, którym się zajmował, ma hiva albo umarł lub zajmuje się na co dzień kultem szatana.

Po takich doświadczeniach skołowany i zmaltretowany twórca ucieka w ramiona następnego agenta, który ma bardzo łagodną aparycję, mówi szeptem i jest dyskretny jak "cichacz" puszczony w zatłoczonym pociągu. Oto nadchodzi czas menadżera-cienia.

Ten biega ciągle za tobą z apteczką pierwszej pomocy, zawiązuje ci bez pytania rozwiązane sznurowadło, zna rozkład twoich miesiączek lub ruchań i biegnie instynktownie po podpaski lub gumy. Czasem nawet sam da ci dupy, by tylko poprawić tobie humor, natchnąć do pracy. Jednym słowem anioł! Wysłucha cię, sam się zwierzy, żeby nie było, że jest pasożytem i plotkarzem.

Można go wyzwać od różnych, nie obrazi się. Można mu dać w pysk, grzecznie sam się opatrzy. Kiedy już masz pewność, że menadżer-cień nigdy cię nie opuści, bo wierny jak pies Szarik, on nagle odchodzi, bo nóżka ci się powinęła. Pakuje swoją apteczkę, swoje gaziki, plasterki, kordialnie cię przeprasza, że tak wyszło i idzie do innych, co mu mordę może i nawet bardziej będą obijać, ale czego się nie robi dla... kasy.

Na koniec zostawiłam menadżera - fantomasa, bo opis jego postaci jest dość krótki. Po pierwszym koncercie zabiera pieniądze i znika. Na zawsze.

Agnieszka Chylińska

Machina
Dowiedz się więcej na temat: Artysta | menadżer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy