Leszek Mazan: Ostrożnie z Mikołajem!

Jeśli ktoś nie zdążył jeszcze w tym roku napisać listu do św. Mikołaja, radzę się pospieszyć, bo maluczko, a będzie za późno.

Starajmy się pisać bez większych błędów ortograficznych świadczących, że nie zawsze uważaliśmy na lekcji polskiego, co jest grzechem i co może Mikołaja zdenerwować. Swe pragnienia i oczekiwania należy formułować jasno i w sposób pozbawiony jakichkolwiek politycznych aluzji.

Pamiętajmy, że nasze listy najprawdopodobniej czytane będą nie tylko w niebie i w głupi sposób możemy Mikołaja od wizyty odstraszyć, a kogo innego wręcz zaprosić. Pamiętam, jeszcze za Gierka, w telewizji wpuściliśmy przed kamery w programie, który szedł na żywca, świętego z ogromnym (byliśmy wtedy dziesiątym mocarstwem gospodarczym świata) prezentowym workiem.

Reklama

- Czego ludzie w Polsce pragną dziś najbardziej? - zapytał go naiwnie niewyrobiony politycznie prezenter. - Łatwo zgadnąć, ale ja panu tego nie powiem - odrzekł konfidencjonalnym szeptem Mikołaj. - Jeszcze mi robota miła.

Zaraz po programie obaj panowie: święty i były prezenter udali się na pożegnalną wódkę, już w telewizorni nie pracowali. Dodatkowym przestępstwem (nagana dla scenografa) było ubranie św. Mikołaja w szaty biskupie i wsadzenie mu do wolnej ręki pastorału. - A w co go miałem ubrać, w ten disneyowski czerwony kaptur z pomponem? - pytał hardo zbrodniarz przed komisją dyscyplinarną, co tylko potwierdziło jego niedojrzałość polityczną: człowiek, dla którego nie istnieje alternatywa dla "wpływów klerykalnych" i amerykańskiej tandety, nie ma czego szukać w telewizji, przynajmniej naszej, polskiej.

Podobnych kłopotów nie mieli jak zwykle mądrzy i praktyczni Czesi. Bodaj dwadzieścia lat temu widziałem w praskim tramwaju (potem, wieczorem, również w piwiarni) Mikołajów w powłóczystych, oklejonych złotą tasiemką szatach biskupich, ale z czerwoną, pięcioramienną gwiazdą nad czołem. Mikołaje trzymały w rękach coś, co wyglądało na skrzyżowanie kija hokejowego z szuflą do węgla, opowiadały zaś sobie z ożywieniem o jakiejś Jarmili, która w zamian za wyświadczoną przysługę zażądała od klienta równowartości aż pięciu kufli piwa. Cały tramwaj odnosił się do tej ceny z oburzeniem, sami święci budzili jednak powszechną sympatię i uznanie.

Dziś i z Czech, i z naszego nieszczęśliwego kraju zniknęły już prawie - podejrzewam, że bezpowrotnie - Mikołaje w strojach inspirowanych liturgią. Od Wełtwy do Wisły, od Łaby po Cisę w grudniowy wieczór wychodzą na ulicę postaci rodem z Disneylandu czy innego McDonaldsa, mające tyle wspólnego ze starym, dobrym biskupem Mikołajem, ile sznycel wiedeński smażony w Nowym Jorku przez chińskiego kucharza ma wspólnego z Wiedniem.

Jeden jedyny Święty Mikołaj w biskupiej tiarze, z pastorałem etc. stoi od niedawna na pomniku w podhalańskiej Rabce. To przywiązanie do tradycji i pogarda dla mikołajów-krasnoludów wydało się rabczańskim rajcom tak gorszące, grzeszne i podejrzane, że pana burmistrza, inspiratora budowy pomnika, okrzyknięto - słuchajcie, słuchajcie - masonem!...

Oto jaki los czeka wszystkich, którzy nie wierzą, że św. Mikołaj jest Jankesem.

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: Mikołaj
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy