Głupia sprawa z czytaniem

W rodzie Habsburgów panował zwyczaj, że wszyscy, wszyscy! członkowie Domu Panującego Niezależnie od płci musieli - przed wejściem w wiek dojrzały - uczyć się rzemiosła. Tak na wszelki wypadek, by mieć co jeść, gdyby któraś z trudnych do przewidzenia burz dziejowych zdmuchnęła familię z europejskich tronów.

W rodzie Habsburgów panował zwyczaj, że wszyscy, wszyscy! członkowie Domu Panującego Niezależnie od płci musieli - przed wejściem w wiek dojrzały - uczyć się rzemiosła. Tak na wszelki wypadek, by mieć co jeść, gdyby któraś z trudnych do przewidzenia burz dziejowych zdmuchnęła familię z europejskich tronów.

Cesarz Austrii Franciszek Józef I, ku rozpaczy dostojnej matki Zofii Bawarskiej, wybrał introligatorstwo - i wkrótce spełniły się najgorsze obawy mądrej rodzicielki: jej syn książki nie tylko oprawiał, ale i czytał! Mało tego: dzielił się ich treścią z dostojnym ojcem i równie dostojnymi braćmi... Oszalała z trwogi matka pobiegła do spowiednika i dopiero jego interwencja położyła kres tej niebezpiecznej zabawie. Franciszek Józef do końca życia, zgodnie z przysięgą złożoną jezuicie, czytał wyłącznie gazety. Arcyksiężna Zofia krzywiła się i na to, twierdząc nie bez racji, że w gazetach "wypisują jeszcze większe idiotyzmy niż w książkach" - ale zgorszenie nie było już tak ewidentne.

Reklama

Piszę zaś o tym dlatego, że oto w Krakowie trwa impreza gigant: wielkie ogólnopolskie Targi Książki. W roku ubiegłym ofertę 300 wydawców obejrzało 25 tysięcy epigonów Franciszka Józefa. Obecnie tytułów jest tyle, że dla ich zaprezentowania trzeba było do hali targowej dostawiać namioty, a pani dyrektor Targów, Grażyna Grabowska, mówi dziennikarzom, że ten, kto na Targach nie znajdzie dla siebie nic interesującego, otrzyma od niej zwrot pieniędzy za bilet. Mówiąc to, pani dyrektor niewiele ryzykuje, oferta wydawnictw rzuca na kolana, ale zwiedzaniu stoisk towarzyszy dodatkowy dreszczyk emocji, istotny zwłaszcza dla krakowianina: nie co dzień zdarza się wleźć gdzieś za friko.

Po co ludzie kupują książki? Oto jest pytanie, które czeka na swojego Kolumba. Czasy są ciężkie, książki przeważnie drogie jak cholera, regały na nie montuje w mieszkaniach i domach coraz mniej osób - a jednak znajdują nabywców. Wprawdzie statystyczny Polak czyta rocznie, jeśli dobrze pamiętam, 1/3 książki, ale kupuje więcej, zazwyczaj zwabiony kolorową, lakierowaną okładką albo też z myślą o urlopie. Do czasu wyjazdu na wakacje z reguły przechodzi mu jednak ochota na takie niebezpieczne eksperymenty jak czytanie, poza tym książka obciąża bagaż.

W rezultacie obok plażowego leżaka Polonusa leżą zabrane z domu krzyżówki, których nie dokończyła rozwiązywać teściowa. Książka rzadko. Zostaje w domu, ale i tak dzięki niej można błyszczeć w towarzystwie: - Czytaliście już tę książkę, tego no, jakże mu tam, dwa razy pokazywali go w telewizji, taka kolorowa jajcarska okładka, pięćdziesiąt złotych bez dwu kosztuje, mam ją w domu, będę czytał...

Pierwszym wyższym dowódcą, który kazał swoim oficerom czytać książki, był w połowie dziewiętnastego wieku austriacki (z czeskim korzeniem) dowódca twierdzy Ołomuniec, marszałek Wentzel Radetzki. W donosach słanych do Wiednia stwierdzano jednoznacznie, że osiemdziesięcioletni marszałek oszalał i nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby stary lew nie wygrywał we Włoszech bitwy za bitwą, kampanii za kampanią. Cesarz Ferdynand Dobrotliwy w swej łaskawości rozkazał mu wybaczyć, a dworakom tłumaczył: - Odczepcie mi się od niego, przecież i ja, bywa, gdy nikt nie widzi, sięgnę od czasu do czasu po jakąś cienką książkę!

Kochani, idźcie na Targi, kupujcie i czytajcie! Z naszej strony dyskrecja zapewniona.

Leszek Mazan

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: cesarz | książki | czytać
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy