Pieniądze, polityka i zdrowie. Czy chińska medycyna wywołała pandemię?

Rynek tradycyjnej medycyny chińskiej jest wart około 130 mld dolarów /Costfoto/Barcroft Media /Getty Images
Reklama

Kiedy w ubiegłym roku Światowa Organizacja Zdrowia udzieliła zgody na tradycyjne praktyki chińskiej medycyny, w świecie zachodniej nauki pojawiły się wątpliwości. Czy jest to rzeczywiście realna alternatywa dla chorych, czy raczej pierwszy krok wstecz - powrót do ery zabobonów i szarlatanerii? Jak to możliwe, że WHO zaaprobowała zabiegi, na potrzeby których zabija się tygrysy czy nosorożce? I jaki związek ma ta decyzja z wybuchem pandemii COVID-19? Oto niezwykła historia łącząca medycynę, politykę, ogromne pieniądze i... zabobony.

Decyzja WHO o zgodzie dla Chin nie wzięła się znikąd. Już od kilkudziesięciu lat Pekin usilnie stara się wypromować swoje narodowe dobro. Chodzi nie tylko o prestiż, lecz także - a może przede wszystkim - o pieniądze. Rynek tradycyjnej chińskiej medycyny (TCM) wyceniany jest w Państwie Środka na 130 miliardów dolarów. Nic zatem dziwnego, iż prezydent ChRL, Xi Jinping (uznany przez magazyn Forbes za najbardziej wpływowego człowieka na świecie w roku 2018) postawił na jej dynamiczną ekspansję zagraniczną. Jednym z narzędzi tego podboju jest WHO.

Reklama

W latach 2007-2017 na jej czele stała Chinka dr Margaret Chan, która przez obie kadencje mocno promowała rodzimą sztukę leczenia. Jej następcą został dr Tedros Adhanom z Etiopii - kraju, który z Państwem Środka łączą bardzo silne więzi polityczne i gospodarcze. To za jego czasów Światowa Organizacja Zdrowia uznała zasadność stosowania metod chińskiej medycyny, to on jest teraz mocno krytykowany za zbyt późną reakcję na wybuch epidemii koronawirusa SARS-CoV-2 w Wuhan. Ale związków pomiędzy tymi dwiema pozornie odległymi sprawami jest więcej.

Kiedy mowa o tradycyjnej medycynie chińskiej, zazwyczaj kładzie się nacisk na jej starożytność (fakt, iż praktykowana jest od tysięcy lat, ma zresztą stanowić niejako potwierdzenie skuteczności tych terapii). I rzeczywiście, korzenie TCM sięgają zamierzchłej przeszłości, czasów niemal legendarnych. 

Wiedzę przekazywano wtedy w obrębie rodów lub w niewielkich lokalnych szkołach, gdzie mistrz zdradzał adeptom sekrety zielarstwa, zbierania i preparowania minerałów, a także wprowadzał ich w tajniki akupunktury, okadzania oraz innych technik wypracowanych przez poprzednie pokolenia "bosonogich lekarzy". Ale w obecnym kształcie TCM nie nawiązuje już bezpośrednio do owych pradawnych praktyk. Swą światową popularność zawdzięcza... komunistom.

W latach 50. ubiegłego wieku przewodniczący Mao Tse-tung postanowił uniezależnić się od medycznej pomocy ZSRR, a jednocześnie poradzić sobie z kulejącą opieką zdrowotną we własnym kraju. Dlatego zwrócił się ku rodzimej tradycji. Miało to oczywiście niebagatelny wymiar propagandowy. "Czerwony cesarz" nie był jednak aż takim optymistą, by przyjąć TCM z całym dobrodziejstwem inwentarza. Na podstawie starożytnych tekstów dokonał odpowiedniej selekcji materiału. 

Przezornie pominął astrologię oraz inne przejawy myślenia magicznego, wprowadzając w ich miejsce nowocześnie brzmiące pojęcia, takie jak "holizm" czy "profilaktyka". Tym sposobem ludowa medycyna stała się w Chinach nauką akademicką. Do dzisiaj studiuje się ją przez sześć lat na uniwersytetach.

W dużym uproszczeniu TCM bazuje na teorii niewidocznej energii życiowej, qi, odpowiedzialnej za funkcjonowanie organizmu. Ma ona krążyć przez tzw. meridiany, czyli umiejscowione w ciele kanały, a jej niedobór, nadmiar czy też nieprawidłowy transfer jest rzekomo przyczyną różnorakich chorób. Zadaniem medyków jest zatem przywrócić równowagę przepływowi, co czynią choćby za pomocą popularnej i w Polsce akupunktury.

Wielu przedstawicieli zachodniej medycyny uważa taką filozofię za całkowicie nienaukową, wręcz absurdalną. Profesor Steven Paul Novella, neurolog i wykładowca Akademii Medycznej Uniwersytetu Yale, mówi wprost: - Problem z energią qi, na której miałby się opierać cały system medyczny, polega na tym, że ona nie istnieje. Podobnie jak nie istnieją cztery humory z teorii Hipokratesa i Galena ani morowe powietrze.

Zaznacza on, iż koncepcja życiodajnej siły pochodzi z czasów, kiedy nie znano metod naukowych, i stanowi zaprzeczenie osiągnięć współczesnej nauki. To jakby przywrócić średniowieczne praktyki upuszczania "zastałej" krwi, ponieważ byłyby one dzisiaj stosunkowo tanie dla pacjentów i przystępne dla firm ubezpieczeniowych - przekonuje amerykański specjalista.

Być może sceptykom łatwiej byłoby zaakceptować całą tę filozofię jako coś w rodzaju orientalnej "wartości dodanej", gdyby tylko praktyki TCM były skuteczne i niegroźne. Niestety, tak nie jest. Wprawdzie stosowana w chińskiej medycynie roślina o nazwie Artemisia annua okazała się pomocna w leczeniu malarii, lecz jest to raczej wyjątek potwierdzający regułę.

W roku 2009 naukowcy z Uniwersytetu Maryland dokonali przeglądu 70 leków i produktów zdrowotnych sprzedawanych w Hongkongu. Stwierdzono, iż nie istnieją żadne solidne podstawy, aby uznać te substancje za skuteczne. Mogą co najwyżej wywoływać krótkotrwały efekt placebo. Co jednak bardziej niepokojące, niektóre z nich są wręcz szkodliwe dla zdrowia. 

Jak poinformowano na łamach "Science Translational Medicine", mieszanki ziołowe zawierające w swym składzie kokornak, używany w chińskiej medycynie do leczenia m.in. zapalenia stawów, zwiększają ryzyko zachorowań na niewydolność nerek oraz raka wątroby. Specyfiki te nie tylko nie są zakazane, ale można je bez problemów kupić w internecie.


Zamiłowanie Chińczyków do rodzimej medycyny stanowi także poważne niebezpieczeństwo dla wielu gatunków zwierząt. Według starożytnej tradycji w ciałach tygrysów, słoni czy nosorożców mają się kryć moce wspomagające potencję i zwalczające ludzkie dolegliwości. Co dodatkowo niepokojące, tamtejszy folklor preferuje akurat te gatunki, które są na szczycie listy zagrożonych wyginięciem. Wedle zasady: im zwierzę rzadsze, bardziej niespotykane, tym jego zdolności uzdrawiania silniejsze. W TCM leczniczą wartość mają skóry i kły tygrysów, rogi nosorożców oraz łuski pancerników. Pożądanym towarem są słonie, niedźwiedzie, osły i żółwie. A także łuskowce (pangoliny), których płytki wywołują skojarzenia z magicznymi łuskami mitycznych smoków.

I tu dochodzimy do drugiego związku praktyk tradycyjnej medycyny Państwa Środka z obecną pandemią. Według badań opublikowanych w "Journal of Proteome Research" w marcu 2020 roku to właśnie łuskowce mogły być ogniwem pośrednim dla wirusa SARS-CoV-2 pomiędzy nietoperzami a ludźmi. U tych niewielkich, opancerzonych ssaków znaleziono koronawirusy bardzo podobne do tych, które wywołały dzisiejszy globalny kryzys. 

Nie jest więc wykluczone, że do pierwszych zakażeń w Wuhan doszło na targu, gdzie nielegalnie handlowano pangolinami na potrzeby praktyk tradycyjnej medycyny chińskiej. Wiara w leczniczą moc poszczególnych części ciała tygrysów czy innych przedstawicieli fauny jest typowym przejawem myślenia magicznego. Azjaci wciąż wierzą, iż spożycie fragmentów wyjątkowych lub groźnych zwierząt obdarzy ich specjalnymi siłami. W Chinach nie jest to niczym niezwykłym. Nawet komunistyczni przywódcy nadal ufają tam horoskopom i numerologii. Nieprzypadkowo olimpiada w Pekinie rozpoczęła się 8.08.2008 roku o godzinie 8:08 wieczorem...

W Państwie Środka TCM praktykuje niemal pół miliona lekarzy, a na rok 2020 Chińczycy planowali utworzenie na całym świecie 30 nowych ośrodków medycyny naturalnej (w niektórych dużych miastach, takich jak Dubaj, Budapeszt czy Barcelona, już one funkcjonują). Pandemia zapewne pokrzyżuje te plany, pytanie tylko, co stanie się za kilka,  kilkanaście lat? Czy ludzie stracą zaufanie do zachodnich terapii?

Czy kryzys finansowy utoruje drogę tańszym, choć nieskutecznym kuracjom TCM? Odwrót od racjonalizmu jest zresztą dostrzegalny od dawna: powstają ruchy antyszczepionkowe i rośnie zainteresowanie dziwnymi zabiegami medycyny alternatywnej, takimi jak leczenie nowotworów witaminą C.

Nawet Steve Jobs, geniusz biznesu, dał się zwieść dalekowschodnim metodom. Wykryty u niego rak trzustki dawał szanse na wyleczenie, lecz miliarder zrezygnował z operacji - postawił m.in. na akupunkturę. Może wkrótce zamiast zapalenia wątroby będziemy niwelować niedobór energii qi w tym organie? Badać, czy przepływ przez meridiany jest prawidłowy, zgodny z cyklem pór roku i dnia? A tymczasem na zwierzęcych targach w Chinach będą wykluwać się coraz to nowe odmiany śmiercionośnych wirusów i bakterii...

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy