Ofiary narkotykowej turystyki

Podążając za hipisowskim snem, do indyjskiego Goa przyjeżdżają setki turystów. Niektórzy zostają tu na zawsze.

Łatwa dostępność środków odurzających to dla wielu główna motywacja do wizyty w indyjskim stanie Goa. Tak jest od czasów, kiedy w latach sześćdziesiątych podróżowali tutaj znudzeni zachodnim trybem życia hipisi. Zarówno ci, którzy poszukiwali duchowych uniesień w oderwaniu od cywilizacji konsumpcji, jak i ci, którzy chcieli mieć łatwy dostęp do tanich narkotyków.

Zresztą granica pomiędzy jednymi a drugimi była i jest bardzo płynna.

Od tego czasu nieopodal malowniczych plaż powstało kilka centrów odwykowych oferujących detoks po wyjątkowo niskich, jak dla Europejczyków, cenach.

Reklama

Jednym z nich jest Szpital Świętego Antoniego, prywatna klinika z 40 łóżkami w Anjunie. To tylko kilka minut drogi od plaży będącej magnesem dla młodych poszukiwaczy wrażeń i trochę znudzonych, podstarzałych hipisów.

W zeszłym roku leczyły się tutaj 84 osoby. Tylko trzy pochodziły z Azji. - Szwajcaria, Francja, Holandia, Rosja, Izrael... Trudno mi teraz wymienić wszystkie kraje, ale właściwie układa się z tego mapa całego kontynentu - mówi Jawaharlal Henriques, dyrektor ośrodka.

Michael to już tylko skóra i kości

Miejsca takie jak ten szpital pokazują ciemną stronę Goi, okreslanego w przewodnikach jako raj na Ziemi: co może się przytrafić turyście, który ulegnie pokusie i zatraci się na dobre w miejscu, gdzie na każdym rogu można zakupić śmiesznie tanią jak dla Europejczyka marihuanę, kokainę, LSD, amfetaminę i heroinę.

Niemiecki turysta Michael to już tylko skóra i kości. Ma zapadnięte oczy, kotliny w policzkach, zmierzwione, zapuszczone ciemne włosy i brodę. Na jego zielonym podkoszulku widać ślady wymiocin. W ośrodku leczy się z uzależnienia od heroiny.

- W Berlinie miałem mały problem z narkotykami i stresującą pracę. Brałem kokainę i amfetaminę,a żeby się po nich uspokoić paliłem haszysz i brown sugar - opowiada. - Nie było tak źle. Potrafiłem się kontrolować i pracowałem od dziewiątej do piątej - opowiada.

Michael, który prosi żeby nie podawać jego prawdziwego imienia, ma już prawie czterdziestkę. W Niemczech pracował w mediach, mówi świetnie po angielsku. Przyjechał do Goi w listopadzie z nadzieją, że "zrobi sobie przerwę od tego wszystkiego" i porzuci rozwijający się nałóg.

- Na początku szło mi nieźle. Wtedy spotkałem kogoś, kto poczęstował mnie Chinawhite, bardzo silnym, syntetycznym analogiem heroiny. Z każdym dniem było coraz gorzej. Po trzech tygodniach brałem tego gram dziennie. Kompletnie się zatraciłem - wspomina.

Był tak wyczerpany, że przyjaciele, z którymi brał heroinę, stwierdzili, iż go tutaj przyprowadzą. Nie jadł nic przez tydzień i dwa razy został okradziony.

- Lekarz porozmawiał ze mną i powiedział, że po 10 dniach wszystko będzie w porządku. Dalej jestem bardzo osłabiony, ale mogę jeść - mówi.

Nie interesują go pieniądze, tylko powołanie

Na biurku Henriquesa leżą zeskanowane kopie cudzoziemskich paszportów. Tuż obok są sterty notatek medycznych, porozrzucane paczki z lekami, a na środku stoi elektryczna maszyna do pisania.

- Opiekujemy się tutaj różnego rodzaju pacjentami - mówi. Od włoskiego prawnika i angielskiego inżyniera, który mieli problem z nadużywaniem marihuany i wybrali jego placówkę jako miejsce, gdzie spróbują sobie z tym poradzić, aż po Francuza, który na plaży wziął potencjalnie zabójczą mieszankę ketaminy, LSD, tabletek ecstasy, kokainy i marihuany.

Terapia kosztuje 3 tys. dolarów, co sprawia, że Goa, łatwo dostępna dzięki wielu połączeniom lotniczym, staje się popularnym celem nie tylko narkotykowej, ale też detoksykacyjnej turystyki.

Henriques zauważa, że i tak jego pacjenci rzadko płacą pełną cenę. - Przychodzi mnóstwo ludzi. Niektórzy w ogóle nie mają pieniędzy. Inni przychodzą do mnie i mówią, że nie mają więcej niż 200 dolarów - opowiada. - Nigdy ich nie zawracamy. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze, tylko powołanie. Robię to, co powinien robić lekarz - dodaje.

Wielu pacjentów pozostaje mu wdzięcznych na zawsze. Andrey, 40-latek z Moskwy i jego dziewczyna Shannon, Szwajcarka, przyszli do doktora z bukietem kwiatów. Uśmiechnięci dziękują, że Henriques pomógł Andreyowi rzucić heroinę.

Ale Goa to nie jest miejsce, gdzie dominują piękne historie o wyjściu z nałogu. Rok temu na plaży w Anjunie znaleziono 15-letnią Brytyjkę Scarlett Keeling. Autopsja wykazała, że przed śmiercią zażyła mieszankę narkotyków i alkoholu. A potem została zgwałcona.

Rząd stanu wypowiedział wówczas wojnę handlarzom, ale Henrique wie, że "w Goi dalej możesz dostać, co chcesz i gdzie tylko chcesz".

Michael po wyjściu z ośrodka planuje powrót do Niemiec. - Jeśli zostanę tutaj, spotkam tych samych ludzi i wszystko zacznie się od początku - mówi. Bo w Goi wszystko zostanie po staremu.

Phil Hazlewood, tłum i opr. ML

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy