Niebezpieczna medycyna. Najbardziej ryzykowne zabiegi niekonwencjonalne

Jeden z niekonwencjonalnych zabiegów medycznych? Czy skorzystanie z niego może być niebezpieczne? /materiały prasowe
Reklama

Często są szansą dla tych, którym lekarze nie potrafią już pomóc. Innych przyciąga atmosfera egzotyki i tajemniczości. Uzdrowicielskie zabiegi medycyny niekonwencjonalnej potrafią uratować życie – ale też je odebrać...

Kilka tygodni temu w prasie i telewizji uderzono na alarm po tragicznym wypadku, do jakiego doszło w Grodzisku Mazowieckim. Trzydziestoletnia kobieta zmarła tam po poddaniu się zabiegowi leczniczemu o nazwie kambo. Na czym on polega? I dlaczego może okazać się groźny dla pacjenta?

Kambo. Zatrucie amazońską żabą

Wszystkiemu „winna” jest żaba. Dokładniej mówiąc, ubarwiona na jaskrawozielony kolor rzekotka o nazwie chwytnica zwinna. Zamieszkuje ona tropikalną strefę lasów Ameryki Południowej i od wieków znana jest tamtejszym Indianom jako źródło tajemniczej substancji uzyskiwanej z jej gruczołów skórnych.

Reklama

Stosowali oni ten specyfik przed wyruszeniem na polowanie – sprawiał on, że ich koncentracja wzrastała, a zmysły wyostrzały się. Stąd też nic dziwnego, że oddziaływaniem wydzieliny zainteresowali się współcześni entuzjaści wykorzystywania naturalnych metod leczenia. Jak wygląda tradycyjny rytuał kambo?

Prowadzący ceremonię, intonując specjalne pieśni, okadza pomieszczenie, w którym gromadzi się kilka–kilkanaście osób. Potem rozżarzonym kadzidełkiem nadpala naskórek na ramieniu lub udzie poszczególnych uczestników.

Teraz najważniejsze: do powstałych w ten sposób drobnych oparzeń przykleja małe kulki ze sproszkowaną wydzieliną chwytnicy zwinnej. Po przeniknięciu przez odsłoniętą tkankę skóry rozpoczyna ona swe działanie. A to na początku nie jest niczym przyjemnym, gdyż objawia się mniej lub bardziej gwałtownymi wymiotami, które przez około pół godziny oczyszczają, jeśli nie cały organizm, to z pewnością żołądek pacjenta.

Bo właśnie oczyszczenie – zarówno ciała, jak i umysłu – jest głównym celem ceremonii kambo. Zwolennicy tej metody terapii naturalnej podkreślają, że czują się po niej silniejsi, sprawniejsi, łatwiej radzą sobie z problemami, stresem oraz zyskują coś w rodzaju „energetycznego zastrzyku”, dającego im pozytywne nastawienie do życia.

Mało tego! Kambo ma pomagać na wiele schorzeń, w przypadkach których medycyna klasyczna często okazuje się bezradna. Należą do nich: borelioza, cukrzyca, reumatyzm, stwardnienie rozsiane, depresja, nerwica, a nawet choroby nowotworowe. Czy to prawda? Z pewnością w wielu wypadkach tak.

Jest jednak druga strona medalu. Krajowy konsultant ds. toksykologii klinicznej dr Piotr Burda zaleca daleko posuniętą ostrożność. W wydzielinie amazońskiej rzekotki znajduje się ok. 200 różnych substancji aktywnych, z których tylko część została zbadana. Wśród tych znanych znajdują się związki oddziałujące na ośrodkowy układ nerwowy oraz działające podobnie do narkotyków – to one są odpowiedzialne za pojawianie się podczas zabiegów kambo halucynacji.

Od dawna wiadomo, że trucizny w niewielkim stężeniu mają działanie lecznicze – w farmaceutyce używa się przecież toksyn pochodzących z roślin i jadu zwierząt, np. węży. Jak jednak dobrać odpowiednią dawkę „kulek” o nie do końca zbadanym składzie? Komu nie wolno ich aplikować?

Przystępujący do zabiegów nie mogą cierpieć na nadciśnienie i choroby serca oraz muszą 2 tygodnie wcześniej odstawić przyjmowane leki. U zmarłej w Grodzisku Mazowieckim kobiety stwierdzono zgon na skutek obrzęku mózgu. Była to reakcja na którąś z substancji zawartą w wydzielinie chwytnicy zwinnej. Tylko na którą?

ZABIEG: KAMBO. Cena: ok. 250 zł

[+] Działa oczyszczająco na ciało i psychikę. Dodaje energii, pomaga radzić sobie ze stresem i problemami. Rzekomo leczy m.in. boreliozę, cukrzycę, reumatyzm, depresję, nerwicę i inne.

[-] W wydzielinie gruczołów chwytnicy zwinnej, która aplikowana jest pacjentom, znajduje się wiele niezbadanych substancji czynnych, które mogą wywoływać reakcje alergiczne organizmu lub wstrząs prowadzący nawet do śmierci.

Filipińscy uzdrowiciele. Wiara nie zawsze czyni cuda

W prasie, zwłaszcza lokalnej, często możemy zetknąć się z ogłoszeniami typu: „Maurice Matinga*, uzdrowiciel z Filipin, przeprowadza operacje mentalne i zabiegi bioenergoterapeutyczne”. Na wizyty trzeba się zapisywać – chętnych do oddania się w ręce egzotycznego terapeuty nie brakuje.

Co oferują polskim pacjentom przybysze z Dalekiego Wschodu? Na Filipinach już od lat 40. ubiegłego wieku dokonuje się operacji bez użycia skalpela. Pierwszym słynnym uzdrowicielem, który gołymi rękami wnikał przez skórę do narządów pacjenta i usuwał chore fragmenty tkanki, był Eleuterio Terte – przedstawiciel nurtu spirytystycznego w tamtejszym Kościele.

Dziś Filipiny uchodzą za kraj medycznych cudotwórców, a kontynuatorzy tradycji leczenia rękami rozjechali się po całym świecie, znajdując liczne grono zachwyconych zwolenników, ale i nieprzejednanych krytyków. Skąd te różnice zdań?

Wśród filipińskich zabiegów dokonywanych przy pomocy rąk możemy z grubsza wyróżnić dwa ich typy: te, podczas których dochodzi do fizycznego przeniknięcia dłoni do wnętrza organizmu oraz takie, kiedy na chore narządy uzdrowiciel oddziałuje swą energią. Pierwsze z nich od początku budziły najwięcej kontrowersji.

Co prawda wielu „operowanych” stwierdziło poprawę swego stanu zdrowia, a wykonane prześwietlenia wykazały w niektórych przypadkach np. zmniejszenie się lub wręcz zanik guzów nowotworowych, ale już kilkadziesiąt lat temu poddano w wątpliwość ich autentyczność.

Zabieg wygląda zawsze mniej więcej tak samo. Uzdrowiciel ugniata dłońmi wybrany fragment ciała, wsadza palce w powstające w ten sposób zagłębienie, porusza nimi chwilę, a potem wyciąga na zewnątrz (choć nie zawsze) fragment tkanki, pochodzący rzekomo z chorego organu. Pojawia się krew, ale też nie we wszystkich przypadkach.

Nie byłoby w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie fakt, że sceptykom udało się zdobyć próbki natychmiast usuwanych fragmentów narządów oraz krwi, a badania laboratoryjne wykazały, że są pochodzenia... zwierzęcego.

Przy pomocy kamery filmowej zdemaskowano także kilku oszustów, którzy ampułki z krwią ukrywali w rękawach, by potem dyskretnie rozmazać ją na skórze pacjenta. Można by więc powiedzieć, że wszystko to oszustwo i szarlataneria, gdyby nie pokaźna lista nazwisk ludzi przez Filipińczyków wyleczonych lub takich, u których nastąpiło zahamowanie postępów choroby. Zwłaszcza przy zastosowaniu drugiej metody, czyli oddziaływania bioenergetycznego.

Jak więc to możliwe? Ano tak, że działalność uzdrowicieli z Dalekiego Wschodu opiera się, co sami zresztą podkreślają, na silnych podstawach religijnych. Ich moc uzdrawiania ma pochodzić od Boga, a oni są jedynie pośrednikami w wykonywaniu Jego woli. Takie nastawienie sprzyja, zwłaszcza u ludzi głęboko wierzących i zdeterminowanych w znalezieniu drogi do wyzdrowienia, wyzwoleniu uśpionych w każdym z nas potężnych mechanizmów samoleczenia i regeneracji.

Oznaczałoby to, że „ręce, które leczą” są jedynie „zapalnikiem” procesu, którego sprawcami są sami chorzy. A więc wydawałoby się, że w każdym razie warto spróbować: a nuż się uda! Nie zawsze...

Musimy pamiętać przy tym wszystkim o dwóch aspektach tej sprawy. Pierwszym jest fakt, że lista tych, którzy po filipińskim zabiegu odczuli ulgę, jest tak samo długa, jak tych, którzy nie poczuli nic, a ich choroba rozwijała się dalej.

Czujność musimy zachować zwłaszcza w sytuacji, gdy – bez wyraźnych efektów terapii czy zabiegów – oczekuje się od nas opłacenia dłuższej serii seansów leczniczych. To nie tylko pachnie zamachem na naszą, najczęściej niezbyt zasobną, kieszeń.

W wielu przypadkach dajemy się zwieść niezliczonym (a produkowanym nierzadko na zamówienie) listom uzdrowionych mieszkańców pochodzących z całej Polski i zaniedbujemy kontakty z lekarzem specjalistą. A na powrót do onkologa i skuteczne leczenie jest już czasami po prostu za późno...

ZABIEG: OPERACJE BEZ SKALPELA Cena: od 150 zł za wizytę

[+] Istnieją liczne świadectwa pacjentów, które potwierdzają skuteczność przeprowadzonych tego typu zabiegów „chirurgicznych” oraz bioenergoterapeutycznych, m.in. zmniejszenie się lub zniknięcie guzów nowotworowych.

[-] Dowiedziono, że w wielu przypadkach „operacje” są sfingowane, a tzw. uzdrowiciele działają na szkodę pacjentów, odwodząc ich od terapii konwencjonalnych i pozwalając tym samym na rozwój choroby. O stratach finansowych nie wspominając...

Kręgarstwo. W rękach znachora

„Gdyby to nie pomagało, toby ludzie do nich nie chodzili” – to często pojawiająca się opinia o działalności tzw. kręgarzy, czyli specjalistów od ręcznego usuwania dolegliwości kręgosłupa. I trudno jej odmówić słuszności!

Każdy z nas już chyba słyszał o przypadku „cudownego” usunięcia bólów pleców, dyskopatii czy zwyrodnień u kogoś z rodziny czy znajomych. Czy mamy zatem czego się obawiać ze strony nastawiaczy kręgów? Okazuje się, że tak…

Zacznijmy od skuteczności. Kręgarze cieszą się na ogół dobrą sławą, ale jest to raczej „wieść gminna” niż renoma poparta rzetelną statystyką i konkretnymi danymi na temat ich działalności. W Wielkiej Brytanii np. już kilka lat temu rozgorzała ostra dyskusja na ich temat. Specjaliści z niezależnej organizacji Cochrane Collaboration przeanalizowali 12 badań, w których wzięło udział 2800 pacjentów.

W sporządzonym raporcie czytamy: „Nic nie wskazuje, że metoda chiropraktyczna jest wyraźnie korzystniejsza niż inne. Stwierdzone przypadki poprawy są nieliczne i występują jedynie w badaniach o wysokiej wariancji błędu [takich, w których stwierdzenie poprawy mogło być spowodowane niedokładnością pomiarów – przyp. red.]”.

Polscy kręgarze nie są zapewne bardziej utalentowani od swoich brytyjskich kolegów, więc należy przyjąć, że także skala ich sukcesów jest raczej symptomem rozczarowania działaniem lecznictwa spod znaku NFZ. „Primum non nocere” („Po pierwsze nie szkodzić”) głosi od czasów starożytności podstawowa zasada medycyny. Czy możemy czuć się bezpiecznie w gabinecie kręgarza?

Niekoniecznie! Jest to tzw. działalność paramedyczna, nieobjęta wymogiem posiadania odpowiednich uprawnień (studiów, szkoleń, kursów itp.). Wystarczy zarejestrować działalność gospodarczą, znaleźć odpowiedni lokal i… rozpocząć przyjmowanie chorych. Tak więc pamiętać musimy, że kręgarz jest przedstawicielem medycyny o charakterze ludowym – to po prostu znachor, który nie musi posiadać gruntownej wiedzy lekarskiej.

Nie ponosi on przy tym większej odpowiedzialności za nieudane zabiegi, tzn. takie, które nie tylko nie poprawiły stanu pacjenta, ale wręcz go pogorszyły.

Co roku w naszym kraju do ortopedów i fizjoterapeutów trafiają ludzie z powikłaniami wywołanymi prowadzonymi „na ślepo” (bez prześwietleń czy tomografii) zabiegami nastawiania kręgów. Część z tych interwencji kończy się operacjami. Czy perspektywa usunięcia bólu „od ręki” warta jest tego ryzyka? Wybór zostawmy zainteresowanym…

ZABIEG: KRĘGARSTWO Cena: 50–150 zł za wizytę

[+] Znane przypadki skutecznego usunięcia bólów pleców czy dyskopatii.

[-] Zabiegi, zwłaszcza wykonywane bez RTG czy tomografii, mogą spowodować odrętwienie, niedowład czy paraliż kończyn – a w drastycznych przypadkach nawet śmierć pacjenta.

Terapia ustawień Hellingera. Rodzinny dramat

Dla jednych to objawienie współczesnej psychologii, dla innych – bezwzględna metoda emocjonalnego „prania mózgu”. Czym właściwie jest terapia ustawień rodzinnych?

Jej twórca, niemiecki psychoterapeuta Bert Hellinger, jest postacią budzącą niemal tyle samo kontrowersji, co jego metoda. Po spędzeniu 25 lat w zakonie jezuitów, w tym 16 lat na misji wśród afrykańskich Zulusów, porzucił stan duchowny i zaczął rozwijać technikę terapeutyczną, która wykorzystuje nierozpoznane dotąd naukowo moce tzw. „wiedzącego pola”.

Oznacza to w skrócie, że podczas spotkań grupowych dowolne osoby, wyznaczone do roli członków rodziny poddawanego terapii pacjenta, przyjmują nieświadomie ich rzeczywiste cechy charakteru i specyficzne zachowania. Pozwala to dokonującemu psychicznego rozrachunku z rodzinnymi problemami stanąć twarzą w twarz z emocjami wyrażanymi przez żywych i reagujących ludzi.

Dzięki temu np. dzieci alkoholików czy inne osoby walczące z poczuciem krzywdy i niemogące poradzić sobie z balastem trudnych uczuć odnajdują szybką drogę do odnalezienia równowagi i rozliczenia się z przeszłością. Czy jednak nie zbyt szybką?

Krytycy zarzucają psychoterapeutom pracującym tą metodą przede wszystkim drastyczność doznań emocjonalnych, jakim pacjenci muszą stawić czoła podczas seansów. Nieprzygotowani mentalnie stają się uczestnikami dramatu, w którym odgrywane role stają się dla nich rzeczywistością: także takie sceny, jak przemoc fizyczna, gwałt czy terror psychiczny.

Bez odpowiedniej opieki, zwłaszcza po zakończeniu seansu, mniej stabilni emocjonalnie jego uczestnicy mogą popaść w depresje, nerwice czy nasilone stany lękowe.

Niemieckie Towarzystwo Terapii Systemowej i Rodzinnej jednoznacznie dystansuje się od metod stosowanych przez zwolenników Hellingera.

ZABIEG: TERAPIA USTAWIEŃ RODZINNYCH Cena: od 30 zł (w grupie) do 200 zł (indywidualnie) za sesję

[+] Możliwość poradzenia sobie z problemami wynikającymi z relacji rodzinnych bez potrzeby gromadzenia na wspólnej terapii wszystkich jej członków. Duża moc oddziaływania.

[-] Depresje, nerwice, stany lękowe czy bezsenność pojawiająca się u niektórych uczestników terapii, dla których napięcie emocjonalne okazuje się zbyt duże.

*Imię i nazwisko zmienione przez redakcję

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy