​Rak, udar i zawał zamiast podwyżki. Czy praca może nas zabić?

Praca, także ta biurowa, może mieć poważne konsekwencje zdrowotne /123RF/PICSEL
Reklama

Stres, presja czasu, zaburzenia rytmu dobowego, kiepskie standardy ergonomiczne, brak chwili na wytchnienie i ciepły posiłek, a nawet narażenie na szkodliwe substancje oraz zanieczyszczenia powietrza - praca, także biurowa, to zajęcie podwyższonego ryzyka. W czasie masowej pracy zdalnej niektórzy nie mogą znaleźć motywacji do działania. Inni jednak rzucają się w wir obowiązków i tracą umiar. Niezależnie od tego, gdzie pracujemy, przepracowanie to poważne zagrożenie.

Dopóki nasze przetrwanie uzależnione jest od pracy, warto zdawać sobie sprawę z jej konsekwencji zdrowotnych - aby móc im skutecznie przeciwdziałać. Kłopot jest palący, bo ze zdrowiem wśród zatrudnionych jest coraz gorzej. Nie tylko fizycznym, ale również psychicznym. 

Z analizy opisanej jesienią zeszłego roku na łamach "Harvard Business Review" wynika, iż trzech na czterech przedstawicieli pokolenia Z (urodzonych po roku 2000) zrezygnowało z pracy po części ze względu na problemy emocjonalne. Do podobnej decyzji przyznała się połowa milenialsów, czyli osób, które przyszły na świat w latach 80. i 90. Jednak dla ogółu badanych (w sumie półtora tysiąca respondentów) ta zależność wyniosła 20 proc, a dla przedstawicieli generacji baby boomers, urodzonych w latach 1946-1964, jedynie 10 proc.

Reklama

Różnica między "seniorami" a "juniorami" jest więc ogromna. Nasuwa to wniosek, że albo z młodym pokoleniem jest coraz gorzej, albo na gorsze zmieniają się warunki i środowisko pracy. W grę mogą wchodzić również obie możliwości łącznie. Dużą rolę w wywoływaniu zaburzeń psychicznych naukowcy przypisują też internetowi - ze szczególnym naciskiem na media społecznościowe. 

Według raportu przygotowanego przez brytyjski Royal Society for Public Health mogą one "napędzać kryzys zdrowia psychicznego" wśród młodych ludzi. Facebook, Instagram i spółka wzmagają chęć naśladownictwa oraz współzawodnictwa. To często skutkuje frustracjami, poczuciem odstawania od normy, a nawet zaburzeniami lękowymi i depresyjnymi. Sęk w tym, że z uzależnienia od mediów społecznościowych trudno się uwolnić również ze względów zawodowych.

Cyberprzestrzeń coraz częściej stanowi integralną część środowiska pracy, a nieobecność na Facebooku czy LinkedInie może wydać się "podejrzana" szefowi lub współpracownikom. To presja, której doświadczają przede wszystkim postmilenialsi, nieznający świata sprzed epoki internetu. Tym bardziej że to właśnie z siecią młodzi nierzadko wiążą swoją karierę. 

Jednak przyczyn problemów psychicznych wśród zatrudnionych nie da się sprowadzić do nadużywania Facebooka, Instagrama czy wyszukiwarki Google. Zeszłoroczne badanie przeprowadzone na grupie dwóch tysięcy Brytyjczyków przekonuje, iż źródeł stresu jest więcej i nie są one związane wyłącznie ze światem wirtualnym. Do najczęściej wymienianych należą: nadmiar pracy, niskie wynagrodzenia, presja czasu, poczucie bycia niedocenionym, współzawodnictwo, nadgodziny, trudne relacje z szefem czy klientami.

Przeciętny pracownik odczuwa podwyższone napięcie nerwowe przez jedną trzecią dnia pracy! Stres przekłada się na zaburzenia snu, a niedosypianie utrudnia regenerację organizmu i zwiększa narażenie na stres. Z tego błędnego koła trudno się uwolnić.

Tu również zaczyna się pomost między psychicznymi a fizycznymi skutkami zdrowotnymi pracy w niesprzyjających warunkach. Liczne badania nie pozostawiają wątpliwości: narażenie na stres skutkuje rozwojem szeregu przewlekłych schorzeń, w tym chorób układu krążenia i nowotworów.

Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne stwierdziło także zależność między nadgodzinami (zdefiniowanymi jako praca przez ponad 10 godzin dziennie przez co najmniej 50 dni w roku) oraz podwyższonym o 29 proc. ryzykiem udaru. W przypadku osób, które przepracowują się od ponad 10 lat, ryzyko jest wyższe aż o 45 proc. w stosunku do tych, które nie przekraczają normy.

Negatywne konsekwencje dla zdrowia niesie ze sobą tryb zmianowy, a w szczególności "nocki". Nieregularne godziny snu i ekspozycja na światło po zmroku prowadzą do rozchwiania naszego zegara biologicznego - a to z kolei przekłada się na zaburzenia gospodarki hormonalnej. Organizm narażony na taki rollercoaster reaguje osłabieniem oraz przewlekłym zmęczeniem. Na dłuższą metę konsekwencje mogą być poważniejsze.

Analizy wskazują, iż zaburzenia rytmu dobowego sprzyjają rozwojowi depresji, otyłości, cukrzycy, schorzeń układu krążenia i nowotworów hormonozależnych. Skandynawskie pielęgniarki pracujące przez co najmniej 20 lat na nocnych zmianach chorowały na raka piersi aż pięć razy częściej niż ich koleżanki, które wykonywały swoje obowiązki wyłącznie za dnia.

Zdrowiu szkodzi zła atmosfera w pracy - także w sensie dosłownym. W ostatnich latach przybywa danych wskazujących na rolę zanieczyszczeń powietrza w rozwoju rozmaitych chorób. Nie chodzi jednak o smog. Budynki do pewnego stopnia przed nim chronią, szkodliwe związki uwalniane są za to w ich wnętrzach. 

Źródłem toksycznych substancji są rozmaite elementy wyposażenia i wystroju pomieszczeń, m.in. wykładziny, meble czy urządzenia biurowe. Zwłaszcza pokrywające je farby, lakiery oraz żywice syntetyczne zawierają tzw. lotne związki organiczne (LZO), które uwalniają się z tworzyw sztucznych, łatwo przyjmują postać pary lub gazu i mieszają się z powietrzem, które wdychamy.

Do najbardziej trujących LZO należą benzen i formaldehyd. Naukowcy dopiero zaczynają badać skutki zdrowotne długotrwałego narażenia na tego typu substancje. Dostępne dane wskazują, że LZO mogą podrażniać skórę, oczy, błony śluzowe, wywoływać bóle głowy, nudności, zaburzenia poznawcze, przyczyniać się do rozwoju chorób układu oddechowego, a nawet powodować uszkodzenia nerek, wątroby i systemu nerwowego. 

LZO czasem osiągają też podwyższone stężenia w miejscach o niesprawnej wentylacji lub dużej ilości syntetycznych materiałów. To problem, który częściej dotyczy miejsc pracy niż domów czy mieszkań. W tych ostatnich wymianę powietrza zapewniają otwarte okna - a nie systemy wentylacyjne o rozmaitym stopniu czystości.

Gdy praca szkodzi, należy ją zmienić. Może to być jedyny sposób na uwolnienie się od "toksycznego" szefa lub toksycznego powietrza. Niestety, niektórych kłopotów nie da się zażegnać dzięki pojedynczej decyzji - ich rozwiązanie wymaga ciągłej, nomen omen, pracy. Tak jest w przypadku szkodliwych przyzwyczajeń. Do tej kategorii zalicza się szereg praktyk: od przerw na "dymka", przez podjadanie słodyczy, po picie  hektolitrów" kawy. Dla wielu z nas to sposoby na okiełznanie stresu lub podładowanie baterii. 

Są jednak nawyki, z których często nie zdajemy sobie sprawy, tymczasem mogą być one nie mniej szkodliwe. Chodzi w szczególności o przyjmowanie złej postawy: siedzenie z pochyloną głową, garbienie się lub "zjeżdżanie" z oparcia fotela i zginanie lędźwi w łuk. To  przyzwyczajenia, nad którymi trudno zapanować, bo ulegamy im bezwiednie. 

Niestety, rujnują one kręgosłup, prowadzą do wad postawy, zwyrodnień i bólu, a także znacząco zwiększają ryzyko kontuzji. Mogą również mieć negatywny wpływ na pracę narządów wewnętrznych - długotrwałe przebywanie w zgiętej pozycji powoduje napięcia mięśniowe i ucisk organów, co utrudnia ich prawidłowe działanie. Według danych ZUS na bóle lędźwi skarży się 34 proc. pracowników, a na bóle kręgosłupa w odcinku szyjnym - aż 51 proc.

A będzie zapewne gorzej: w krajach wysoko rozwiniętych ten odsetek waha się w granicach 60-80 proc. Ale oczywiście praca ma też swoje plusy - również zdrowotne. Badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii przez naukowców z Uniwersytetu w Cambridge dowiodły, że już osiem godzin płatnej pracy w ciągu całego tygodnia zmniejsza ryzyko problemów psychicznych aż o 30 proc. (w porównaniu z bezrobotnymi). Co ciekawe, wydaje się, że to idealna dawka - większe obciążenie czasowe wcale nie działało korzystniej, a, jak dowodzą przywoływane w tym artykule inne analizy, może się wiązać z poważnymi chorobami.

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy