TFC - oficjalna międzynarodowa liga chuliganów

Możliwe, że jeszcze nie zetknęliście się z tą dyscypliną. Narodzony na Łotwie TFC jest bowiem stosunkowo nowym sportem. Na czym polega? Mówiąc w dużym skrócie, to regularna ustawka, gdzie dwie pięcioosobowe bandy tłuką się nawzajem ile wlezie. Dzięki TFC to, co tak długo było zakazane, wreszcie stało się legalne i reklamowane jest jako "ekstremalne hobby".

Team Fighting Championship, czyli mistrzostwa walk drużynowych, albo jak nazywają ją niektórzy "międzynarodowa liga chuliganów" to sport, który wypełnia pewną niszę. Młodzi, wysportowani, kipiący testosteronem mężczyźni mogą tu bez skrępowania wyładować się, bez konieczności partycypowania w nielegalnych ustawkach, czy niekontrolowanych starciach ulicznych.

Walki odbywają się w ringu, wybudowanym w opuszczonym magazynie. Pojedynkom nie towarzyszy publiczność z prostego powodu - organizatorzy nie podają do oficjalnej wiadomości miejsca potyczek. Znają je tylko i wyłącznie wtajemniczeni. Trzeba zatem być nie lada szczęściarzem, by "mecz" TFC obejrzeć na żywo. W pozostałych wypadkach pozostają internetowe relacje na żywo (pakiet kosztuje 9.99 $), bądź te na YouTube.

Zawodnicy TFC wywodzą się z różnych środowisk i są przedstawicielami różnych sztuk walki. Organizatorzy dbają jednak, by byli to amatorzy. Przed każdą walką na arenie swój show dają skąpo odziane tancerki, a następnie prezenterka ringowa przedstawia drużyny oraz sędziów. Ci z kolei przypominają o zasadach, a właściwie ich braku...

No dobra - zasady są, ale niezbyt skomplikowane. Nie wolno uderzać w jabłko Adama, krocze, pluć, ani gryźć. Poza tym reguła jest prosta "last man standing", czyli walka do ostatniego, stojącego na nogach rywala. Tutaj kluczowa okazuje się przewaga liczebna. Ta drużyna, która jako pierwsza traci któregoś z zawodników - przegrywa. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby osłabiona ekipa wyszła z walki zwycięsko. Jeśli dobrze się wsłuchacie w odgłosy z pojedynków z udziałem polskich ekip, usłyszycie, że najczęstszym powtarzanym tam słowem jest właśnie "przewaga".

Reklama

Ciekawostką jest fakt, że podział na kategorie wagowe liczony jest od drużyny. Waga wszystkich zawodników nie może przekroczyć 550 kilogramów. Teoretycznie drużyna liczyć może dziesięciu członkow, ale ze względu na limity, niewiele z nich pozwolić sobie na zawodników rezerwowych. Dozwolone pół tony z hakiem lepiej "zainwestować" w pierwszy garnitur ringowych zabijaków.

Promotorzy chwalą się, że zapraszają tylko i wyłącznie drużyny amatorskie z całego świata, aby zachować klimat zbliżony do prawdziwego życia (cokolwiek miałoby to znaczyć). Dodają jednak, że bezpieczeństwo uczestników jest dla nich priorytetem. Trudno w to uwierzyć, patrząc jak na głowy leżących zawodników sypią się ciosy łokciem (dozwolone) czy podbródek katowany jest uderzeniami kolanem (również zgodne z regulaminem). Gdy któryś walczących ma dość, może się poddać. W wyjątkowych wypadkach do gry wkracza sędzia, mówiąc "dosyć".

Tak, czy inaczej, niektóre starcia wyglądają jak prawdziwa rzeź. Zwłaszcza, gdy trafią na siebie drużyny o niezbyt zbliżonych umiejętnościach. Wówczas rozgrywka jest krótka. Po kilku-kilkunastu szybkich ciosach zwycięzcy podnoszą ręce w górę w geście triumfu, zaś pokonani zbierają zęby i wycierają krew z podłogi. O ile w ogóle są w stanie się jeszcze ruszyć.

Wielu obserwatorów alarmuje, że TFC to barbarzyństwo, nie sport. Fachowcy z USA ostrzegają, że taka dyscyplina nie ma w ogóle racji bytu i nigdy nie przyjmie się w ich kraju, bowiem jest zbyt brutalna. Nie przeszkadza to jednak kilku śmiałkom ze Stanów regularnie przybywać na Łotwę, by uczestniczyć w naparzance na ringu.

"Walki toczą się w szybkim tempie i kończą się równie szybko. Ale to nie jest uliczna bójka, jest tu pewna strategia. Każdy z nas dobrze wie, co ma robić na ringu. Jeśli tego nie zrobisz, osłabiasz swoją drużynę" - mówi Sean Barnett, jeden z wojowników amerykańskiej ekipy.

Oprócz amerykańskiej, czołowe drużyny w TFC ma Łotwa, Białoruś, Rosja, Szwecja, Brazylia i jak już wspomnieliśmy - Polska! Ekipy znad Wisły to nie pionki. Wiele starć wygrywają przed czasem. Rywale czują przed nimi respekt. Najbardziej znani są poznańscy LPH, chorzowscy Psycho Fans i HFA z Gdyni, powiązani kolejno z kibicami Lecha, Ruchu i Arki.

"Jesteśmy Lech Poznań Hooligans. Ten projekt jest bardzo dobry dla młodzieży i starszych zawodników" - mówi przed kamerą jeden z zawodników z ekipy LPH, wyraźnie doceniając możliwość sprawdzenia się w walce z ekipami z innych krajów pod okiem kamer i zawodowych sędziów.

Wśród wszystkich relacji z walk TFC to właśnie te z udziałem Polaków mają najwięcej wyświetleń na oficjalnym kanale YouTube organizacji. Do pięciu milionów odsłon dobija walka LPH ze Szwedami z Wisemen Goeteborg. Ponad dwa miliony osób obejrzało walkę Poznaniaków z Jungvolk (Moskwa), a niewiele mniej starcie Barbarians FT (Sankt Petersburg) z HFA Gdynia. Dodajmy, że wszystkie starcia zostały zdecydowanie wygrane przez polskie teamy.

Trudno jednoznacznie ocenić walory sportowe nowej dyscypliny. Walki są widowiskowe, ale rzeczywiście bardzo brutalne. Co jednak ważne - biorą w nich udział wyłącznie sami zainteresowani i to na własne ryzyko. Cała reszta może popatrzeć z perspektywy wygodnego fotela i zobaczyć, jak dziś rozumiane jest hasło "Poland - first to fight!".

Numer 1. walk TFC - LPH Poznań - Wisemen Goeteborg

Numer 2. LPH Poznań - Jungvolk Moskwa

Numer 3. Barbarians FT Sankt Petersburg - HFA Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama