Sardynia - wyspa skarbów

Słońce, morze, dzikie plaże i kilkadziesiąt rejonów wspinaczkowych: od fantazyjnie rzeźbionych skałek, wystających prosto z wody po 400-metrowe górskie zerwy, czekające na najtwardszych zawodników.

Ostatnie lata to dla Sardynii okres prawdziwego boomu wspinaczki. Goście z całego świata ściągają tu, by zachwycać się jej pięknem.

Co decyduje o sukcesie drugiej pod względem wielkości wyspy Morza Śródziemnego? I dlaczego jest to miejsce, które po prostu trzeba odwiedzić?

Pędzimy na łeb na szyję wzdłuż skalnego wybrzeża Zatoki Orosei. Wypożyczony ponton. Pełny bak paliwa. Szpej w plecakach. Dwóch maksymalnie nakręconych gości i plan. Oficjalnie płyniemy tylko do wieży Goloritze, nieoficjalnie dwa razy dalej - prawie pod Arbatax. Chcemy sprawdzić linię brzegową, wypatrując nowych możliwości eksploracji, zajrzeć na kilka niedostępnych z lądu plaż i jaskiń. Wszystko jest jak należy. Słoneczko świeci, Marcin "Kolarz" Kantecki zaciska ręce na sterze i daje "całą naprzód". Silnik jest tak mocny, że prawie wypadam z pontonu. Po drodze mijamy niesamowite złociste plaże. Najpierw znana turystom grota Bue Marino.

Reklama

Wejście do Bue Marino znajduje się od strony morza w dolnej części ogromniej ściany i nie ma możliwości, by się tu dostać pieszo. Grota została rozsławiona przez stadko fok, które jeszcze do niedawna znajdowały tu schronienie. Niestety regularnie przypływające wycieczki wypłoszyły zwierzęta i dziś główną atrakcją Bue Marino są kilometry podziemnych jezior, korytarzy upstrzonych licznymi stalagmitami i stalaktytami.

Płyniemy dalej. Cala Luna - księżycowa plaża i mocny akcent wspinaczkowy. Niemal prosto z wody wyrasta tu egzotyczny sektor skałkowy, a ściana wygląda niemal identycznie jak w tropikalnej Tajlandii. Można tu dopłynąć stateczkiem lub pieszo, idąc górskim szlakiem.

Robimy kilka dróg i zwiedzamy dalej; to nie będzie typowy dzień wspinaczkowy. Wystarczył rzut oka na Cala Luna, a Kolarz kategorycznie domaga się dłuższego przystanku i czujnej asekuracji. Jednak dla mnie jest to raczej rest day. Poza tym czuję się tu trochę, jak przewodnik po bajkowym sezamie. Niemal pół wspinaczkowego żywota spędziłem na różnych wyspach, a Sardynia to dla mnie sam szczyt wspinowej listy przebojów.

Z punktu widzenia turysty można by ją podsumować w ten sposób: Sardynia jest drugą pod względem wielkości wyspą na morzu Śródziemnym. Znajduje się 200 km od Półwyspu Apenińskiego i zaledwie 14 km od francuskiej Korsyki. Większość wyspy jest nadal rzadko odwiedzana przez turystów i zachowała swój pierwotny charakter. W dużej mierze sytuacja ta wynika z ukształtowania terenu: przepaściste wąwozy wiją się na krawędzi morza, co utrudnia dostęp budowniczym (ale czyni atrakcyjnym wygląd Parku Narodowego Gennergentu). Panuje tu nieskażona i dzika natura.

Trudno znaleźć podobne miejsce w jakimkolwiek innym zakątku Europy. Skaliste wybrzeża i szczyty o wysokości 1800 m trwają niezmiennie od tysięcy lat. Aby dostać się w najciekawsze miejsca, trzeba wędrować przez góry z dala od asfaltowych dróg. Czasem prosto spod nóg uskakują grupki kozic i dzików.

Znowu płyniemy. Kilka kilometrów dalej czeka na nas Aguglia Goloritze. Skalna wieża o wysokości 120 metrów, która jest swego rodzaju emblematem wspinaczkowej Sardynii. Atrakcja, której nie można ominąć. Podobnie jak w przypadku większości wyspiarskich rejonów, wspinanie na nią nie byłoby może "specjałem", gdyby nie absolutnie wyjątkowe otoczenie. Aby w pełni docenić walor tego miejsca, trzeba tam przywędrować z głębi lądu.

Piesza wycieczka pozwala zaznać wszystkich uroków dzikiej Sardynii. Najpierw mijasz wysuszoną półpustynną okolicę z zamierającą studnią i rustykalny kościółek San Pietro. Był on kiedyś schronieniem pielgrzymów. Dalej szlak wiedzie przez skłębione zarośla "macchii". Dziki i dzikie świnie uciekają prosto spod nóg. Jeszcze 30 lat temu grupy pasterzy żyły tu w kompletnym odosobnieniu. W rejonie miasteczka Baunei i okolicznych wąwozach schodzących w kierunku morza bez trudu można natrafić na opuszczone kamienne siedziby pasterzy. Dziś ich komnaty służą za schronienie dla trekkersów.

Do Cala Goloritze dochodzi się po 1,5-2 godzinach wędrówki. Wyspa szczyci się odludnymi plażami, ale ta pod Goloritze i sąsiednia Cala Sisine są absolutnie wyjątkowe. Kolor wody - obłędny. Ilość ludzi - znikoma (oprócz lata). Wspinanie - o tyle ciekawe, że po zakosztowaniu wapienia świetnej jakości wchodzisz prosto na maleńki wierzchołek, na którym z trudem pomieści się wspinowy duet. Wytyczone tu drogi - szczególnie te trudniejsze - wymagają nierzadko mocnej psychy. Przypominam sobie Itu Damagoni; drogę wytyczoną przez Lorenzo Nadali, którą kilka lat temu robiłem z Elizą Kubarską. Asekuracja bezpieczna (chyba), ale zachęcająca do "częstego magnezjowania". Wyciągi wycenione na VI.3 z możliwością kilkunastometrowego lotu osładzane są za to wspaniałymi ruchami. Szczególnie ciekawą, łatwiejszą propozycją jest klasyk otworzony przez "ojca chrzestnego" Sardynii, Maurizio Oviglię - Sole Incantatore 6c, jedna z najłatwiejszych możliwości dostania się na pik.

Płyniemy dalej. Tak szybko, jak się da, bo obejrzenie całego wybrzeża od Cala Gonoe po Arbatax w jeden dzień to jednak trochę za wiele. Setki ptaków, spokojnie żerujących w tych okolicach, lecą obok nas spłoszone hukiem silnika. Mijamy ściany, które wiszą prosto nad wodą i byłyby doskonałą propozycją dla nakręconych na Deep Water Soloing - póki co nikt się tu jeszcze nie wspinał.

Skał wokół jest po prostu tak wiele, że autorzy nowych dróg będą mieli co robić przez najbliższe sto lat. Potem mijamy wielki klif (ok. 400 m - wchodzący w morze fragment wielkich ścian, do których należy eksplorowany od góry rejon Regni dei Cielo - Królestwo Niebieskie). W ostatnim czasie właściciele pontonów lansują egzotyczną odmianę wspinania, jaką jest "boat climbing". Kilkanaście (czasem wielowyciągowych) dróg rozrzuconych wzdłuż tego wybrzeża to egzotyczna przygoda dla tych z największą fantazją. Nasza bajkowa wycieczka to nie tylko świetna zabawa, ale także rekonesans w poszukiwaniu najlepszych możliwości dla klientów, z którymi się wspinamy.

Odnalezienie przygotowanych dróg w mającym kilkadziesiąt kilometrów, niemal nieprzerwanym nadmorskim klifie to gwarantowana przygoda. Kilkanaście absolutnie dzikich plaż, kilka nietkniętych jaskiń - to wszystko zajmuje sporo czasu i? paliwa. Pod wieczór płyniemy znów pełną parą, Cala Gonone - nasz baza - jest już prawie, prawie? Nagle silnik staje. Przekroczyliśmy limit kilometrów i mimo dolewki paliwa, stoimy jakiś kilometr od brzegu z malutkimi wiosłami w dłoniach i wielkim sześcioosobowym pontonem. Około 10-15 minut machania, a ląd jakoś wcale się nie zbliża. Ptaki już nie uciekają, po prostu gapią się na nas i żaden nie kwapi się do pomocy?

Rejon miasteczka Cala Gonone to chyba najlepsza baza wypadowa dla osoby, która po raz pierwszy jedzie na Sardynię. Główne sektory wokół miasta to malownicze Bidiriscottai - wspinanie prosto z piasku i Cala Fuili - kolejny wąwóz z całą masą sportowych dróg. Powódź, jaka spłynęła przez Cala Fuili w listopadzie 2004 roku, wykosiła rosnącą na dnie kanionu gęstwinę "marchii". Przewalająca się między wspinaczkowymi sektorami woda wyniosła spore drzewa prosto do morza. Pomyśleć, że zaledwie tydzień wcześniej mozolnie przedzieraliśmy się przez zarośla Fuili, zupełnie nie podejrzewając, że już wkrótce las zamieni się w kamienne koryto.

W kierunku północnym nad Cala Gonone, krawędzią 200-metrowego klifu wiedzie bita droga ku wielowyciągowym klasykom Sardynii. Jeden z nich, droga Alchemist to perełka usytuowana zaraz na prawo od potężnej stumetrowej groty. Z jej górnej krawędzi Enzo Lecis; jeden z najbardziej aktywnych eksploratorów wyspy, organizuje skoki bungee. Już sam zjazd i oglądanie tak wielkiej jaskini jest dość onieśmielające, a co dopiero skok w kierunku leżącej na piargu platformy.

Jak dotąd stropem tego giganta nie wytyczono żadnej drogi, choć prace nad wielowyciagowymi liniami, których górne wyciągi mogą mieć trudności w okolicach 8c trwają od kilku sezonów. Nieco tylko mniejsza, za to już ospitowana, jest jaskinia Millenium.

Już pierwszy zjazd pod ścianę i spojrzenie na tysiące stalaktytów, które ozdabiają strop zauroczą każdego. Tutejsze drogi to przewieszone linie po wielkich naciekach, niektóre mają nawet po sześćdziesiąt metrów długości, a do ich przejścia trzeba przywieźć osiemdziesięciometrową linę. Dobrym przykładem jest kosmiczne 7b z prawej strony jaskini, ciągnące się niemal do samego środka dachu, a łańcuch zjazdowy niknie gdzieś między stalaktytami. Przy końcu wspinaczki asekurant wydaje się maleńki, a wiara w to, że nasza lina starczy, by zjechać na samą ziemię, zupełnie topnieje.

Albo Il Vecchio, Il Mare, wybitnie długie 8b z pierwszą częścią (8a) przystosowaną dla krótkich, czyli 70-metrowych lin. Kiedy w ubiegłym roku wspinaliśmy się po niej z Kubą Ziółkowskim, znalazł on ciekawy patent; zawisając na jednym ze stalaktytów na stopach. Nietypowy no hand rest, ale za to jaki widowiskowy. Niestety, kilka minut później, gdy próbowałem tej samej sztuczki, wielki kalafior z hukiem poleciał w dół. Nie mieliśmy już no handa, za to na szczęście nikt z ekipy na dole jakoś nie ucierpiał. Przyglądając się odwalonej kolumnie, oszacowaliśmy ją na jakieś 40 kilo, które raczej nie nadawało się, by przyjąć je na główkę.

Porzućmy jednak na chwilę skałki i przenieśmy się do środka wyspy na długie drogi. Kilka kilometrów od Cala Gonone (z tunelu w lewo i pierwszy niepozorny zjazd w dół), niedaleko miasteczka Dorgali zaczyna się szlak do sławnego wąwozu Goroppu. Drogi wytyczone na jego 400-metrowej ścianie to jedne z najtrudniejszych wielowyciągowych wspinaczek klasycznych na świecie. Najbardziej znany Hotel Supramonte Rolando Larchera to linia przyciągająca najlepszych wspinaczy świata... Spójrzmy tylko na listę powtarzających: Beat Kammerlander, Stefan Głowacz, Philippe Musatto, Steve McClure, Piotro dal Pra, Yann Ghesquieurs, Martina Čufar, Marko Lukič i już wiemy, że Hotel Supramonte to sportowa wizytówka Sardynii.

Jednak Hotel to nie jedyna propozycja Goroppu. Nieco mniej ekstremalni wspinacze mogą znaleźć tu całą masę dróg, które niczym nie ustępują poważnym alpejskim klasykom. Pobliskie ściany Monte Oddeu, Punta Cusidore czy Bruncu Nieddu to punkt obowiązkowy dla szukających górskich klimatów. Nieco na południe wielkie ściany można znaleźć ponad miasteczkiem Baunei (start tą samą drogą co do Goloritze). Najbardziej znana jest Punta Giraldili. Kolejne połączenie poważnej wspinaczki i dzikich ostępów z widokiem na morze. Już sama jazda pod Giraldili to przygoda: zapuszczamy się w rejony zupełnie nieodwiedzane przez turystów.

Miejsca te upodobali sobie współcześni pasterze i stada dzikich świń, które można napotkać niemal w każdym zakątku tych gór. Zejście pod ścianę Giraldili zaczynamy od przejścia przez pełne kóz gospodarstwo Duspiggius. Właściciel uprzejmie przepuszcza wspinaczy, przypominając jednak, by zamykać wszystkie bramki, przez które przechodzimy. W przeciwnym wypadku jego zwierzęta uciekną w góry. Samo Giraldili to w najwyższym miejscu ściana 400-metrowa. Najlepsze drogi to Maditerraneo i Guellich. Natomiast najtrudniejsza na tej ścianie Inteligenza Emotiva wydaje się mocno przereklamowana.

Kiedy próbowaliśmy tej linii razem z "Kolarzem" w marcu tego roku, okazało się, że siódemkowe (7a, 7b) wyciągi są po prostu kruche. Sięgałem do malutkiego chwytu i w momencie kiedy przestawiłem nogi, mój stopień wylatywał; sięgałem wyżej do małej krawądki, a ona też się ruszała. Wspinanie po takiej linii nie należy do przyjemności.

Pisząc o rejonach wielowyciągowych nie można zapomnieć o Masua (południowo- zachodnie wybrzeże). Rejon ten to pięciowyciągowe drogi, poprowadzone na górze pociętej przez wydrążoną w głębi kopalnię rudy. Nieczynna dziś kopalnia Porto Falvia jest atrakcją turystyczną. W czasach prosperity pod same ściany Masua podpływał statek transportowy, a ruda była ładowana przez specjalnie wydrążone chodniki bezpośrednio ze sztolni na pokład.

Najbardziej aktywnym eksploratorem Sardynii jest w ostatnich latach Maurizio Oviglia. Dzięki jego działaniom mamy na wyspie ok. 60 ubezpieczonych rejonów, doskonały przewodnik i mapy. Z każdym sezonem na Sardynii przybywa też młodych wspinaczy, którzy w ostatnich latach zaczęli organizować regularne zawody bulderowe w naturalnych rejonach.

Wspinaczkowy potencjał jest tu ogromny. Egzotyczne rejony Cala Gonone to dopiero wierzchołek "góry lodowej". Północne i południowe krańce wyspy wypełnia wspaniały granit. I wciąż niewiele wyeksplorowanych rejonów. Bardziej w głębi lądu leżą Isili i szeroki region zwany Iglesias. Ich wapienne ściany stały się centrum sportowej wspinaczki na Sardynii. Znajdziemy tam kilkadziesiąt doskonale ubezpieczonych sektorów. Bogactwo skalnych form umożliwia wspinaczkę zaspokajającą gusta nawet najbardziej wybrednego konesera. Okolice Isili przyozdobione są wspaniałymi okapami i płytami, na których typowe chwyty to dziury i dziurki, do złudzenia przypominające szwajcarski ser.

Najlepsze skały Iglesias to potężna grota San Giovanni i rozrzucone w jej okolicach górskie ściany; tutaj możesz ciągnąć ze stalaktytów i krawądek, a skała jest egzotycznie pomarańczowa, co pozwala odpocząć od naszego szaro-białego jurajskiego wapienia. Cała wyspa jest pokryta pozostałościami po jej pierwszych mieszkańcach, ludach nuoryjskich. Ich kultura rozkwitała już w osiemnastym wieku przed naszą erą, do momentu najazdu Fenicjan, Rzymian i Greków. W trakcie imperialnych podbojów tubylcy wycofali się w głąb lądu, ale zachowali i pielęgnowali swe zwyczaje. M.in. budowali imponujące kamienne twierdze zwane "nuraghami". Doliczono się ich ok. 7000.

Region Iglesias to kraina starych kopalni, które powstały w czasie boomu na początku XX wieku. Właśnie wtedy naturalne bogactwa ukryte na górzystym południu ściągnęły tysiące górników z kontynentalnych Włoch. Wydobywano węgiel, cynk i srebro. Powstawały całe górnicze miasta, jak na przykład zaprojektowana przez faszystów i otwarta w 1938 roku przez Mussoliniego - Carbonia.

Nagle, niemal tak szybko jak się rozpoczął, kopalniany boom przeminął. Złoża okazały się zbyt płytkie, reżim faszystowski mocno wspierający przemysł wydobywczy rozleciał się i okoliczne kopalnie, jedna po drugiej, zaczęły plajtować. Górnicze osady opustoszały. Dziś kopalnie z tamtego okresu stoją puste. Część z nich pokrył już gęsty las i miejsce to wygląda jak pozostałości po wymarłej cywilizacji. W górach pozostały całe miasteczka. Puste budynki, kaplice, szkoły straszą, ale i przyciągają żądnych przygody turystów. Najciekawsze miejsca znajdziesz w górach nad miastem Domusnovas.

Północne wybrzeże Capo Testa to kolejna kraina z baśni. Wiatr i woda stworzyły tu z miękkiego granitu scenografię niczym z "zaczarowanego" miasta. Już przy wjeździe na półwysep zobaczysz skamieniałego orła. Zaraz potem wielkiego psa i zaklęte w kamień ludzkie twarze. W jednej z okolicznych zatoczek znajdziesz idealnie okrągłą granitową kolumnę jakby porzuconą tu przez budowniczych greckich świątyń. Mówi się, że skały Capo Testa były inspiracją dla sławnego rzeźbiarza Henrego Moore'a, który znalazł tu modeli do swoich rzeźb. Rzeczywiście: przedziwne, obłe kształty tutejszego granitu wyglądają jak pierwowzory jego prac. A wszystko dzięki tafoni. To znak rozpoznawczy dwóch śródziemnomorskich wysp: Korsyki i Sardynii. Słowo to oznacza wyerodowane skały z miękkiego granitu. Największa liczba sardyńskich tafoni znajduje się właśnie na Capo Testa. Wspinanie w tym miejscu to głównie buldering i niezliczone formacje, jakie można przejść tylko z naturalną asekuracją (np. friendy).

Sardynia to obok greckiego Kalymnos najprężniej rozwijający się rejon wspinaczkowy w Europie. Różnorodność skał i stylów wspinania, piękno dzikiej przyrody i lazurowe plaże czynią to miejsce propozycją dla każdego. Od napalonego na trudną cyferkę skałkowca, wielościanowego wymiatacza, po szukającego relaksu urlopowicza - na tak dużej wyspie na pewno nie będą sobie przeszkadzać.

Tekst i zdjęcia: David Kaszlikowski

Góry - górski magazyn sportowy
Dowiedz się więcej na temat: morze | zjazd | paliwa | hotel | wody | Plaże | wyspy | wyspa | sardynia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy