Ma najbardziej ekstremalne hobby w Polsce

Jeżeli kiedyś, spacerując w ścisłym centrum Warszawy, zobaczymy chłopaka ze spadochronem na plecach, to zapewne będzie to Olek Domalewski, najsłynniejszy polski skoczek BASE i zawodnik Diverse Extreme Team.

Anja Laszuk: Budynek, antena, most, ziemia. Który ze stałych obiektów jest najtrudniejszy do zdobycia?

Olek Domalewski: Budynek. W mieście zawsze są trudne warunki i najczęściej skacze się nielegalnie. W nocy. Na dole jeżdżą samochody, chodzą ludzie. Najfajniejsze skoki wykonywałem w Warszawie. Niestety nie mogę wymienić nazw budynków, z których skakałem. Do jednego skoku przygotowywałem się półtora miesiąca.

Jak wyglądały przygotowania?

Najpierw dokładnie oglądamy miejsce lądowania. Trzeba wiedzieć nie tylko gdzie się wyląduje, ale również jak ewentualnie należy się ewakuować. Na dole mam ludzi, którzy mi pomagają. Teren jest zabezpieczony. To nie jest tak, że mogę spaść i trafić w przechodnia. Ponadto pewnego razu musiałem nauczyć się... murarki, bo przebrałem się za robotnika w ciągu dnia i potem czekałem dosyć długo na górze, aż zrobi się ciemno i będę mógł skoczyć.

Reklama

Natomiast od strony technicznej, w zależności od długości lotu, przygotowuję odpowiedni spadochron. Czasza do base jumpingu jest inna, dużo mniejsza niż standardowa od spadochronu prostokątnego.

Mniejsze spadochrony są wygodniejsze, dają więcej "fanu", szybciej się leci przy ziemi i jest więcej zabawy w powietrzu.

Skąd pomysł na BASE?

Zanim zacząłem uprawiać BASE, miałem na koncie 500 skoków, bo najpierw trzeba zacząć skakać z samolotu. Niektórzy uważają, że minimalna ilość skoków to 250, ale tak naprawdę dopiero 500 pozwala na zdobycie porządnych umiejętności. Pojawiałem się ciągle w tych samym miejscach, bo w Polsce są bodaj tylko trzy strefy dla skoczków spadochronowych. A człowiek szuka nowych wrażeń, nowych miejsc, więc wpadłem na pomysł uprawiania BASE jumping.

Pewnie gdzieś tam w podświadomości chodziło o emocje.

Teraz rocznie wykonujesz bez mała 100 skoków. Jaki był pierwszy?

Pojechałem do Norwegii na Lysefjord, to klif tuż przy wlocie do miasteczka Stavanger. Bardzo znane miejsce, zwłaszcza dla początkujących. Wszystko było dobrze zorganizowane. Klif ma prawie

tysiąc metrów. Wchodzi się na niego około dwóch godzin. Wykonałem 12 skoków w ciągu dwóch tygodni.

I to był legalny skok?

Większość skoków w górach jest legalna. W Szwajcarii, Włoszech czy Francji generalnie nikt tego nie zabrania.

A w Polsce?

W górach wykonałem dwa skoki. Za jeden mam sprawę w sądzie.

Jaki zarzut Ci postawiono?

Razem z kolegą mamy zarzut sfilmowania mojego skoku i wykorzystania tych materiałów w celach komercyjnych. Jest to niezgodne z regulaminem parku, ponieważ nie wnieśliśmy opłaty w wysokości 15 tysięcy zł za dzień zdjęciowy.

Wyrok sądu jest taki, że nie można tego robić oficjalnie, ale z drugiej strony park jest dobrem każdego Polaka i nie należy pobierać opłaty.

Na stronie polishbase.com można przeczytać o wrażeniach ,,po": ,,Wyskakujesz i wisisz przez ułamek sekundy w pustej przestrzeni, nagle matka-ziemia chwyta twoje nogi, i z całej siły przyciąga je do siebie". Tak było na Lysefjord? Obleciał Cię strach?

Oczywiście, że tak. Boję się za każdym razem. Człowiek zawsze będzie się bał, a jeśli nie, to oznacza, że czuje się zbyt pewnie.

Jesteś uzależniony od strachu?

Poziom endorfin wzrasta już ,,po", kiedy spadochron się otworzy. (po chwili zastanowienia) Tak, jestem uzależniony od strachu. Czasami zadaję sobie pytanie, po co to robię. Każdy je sobie, prędzej czy później, musi zadać. Ale zazwyczaj po takim skoku już wiem, po co.

No po co?

W moim przypadku: dla emocji, adrenaliny, endorfin. Poza skokiem - niezwykłym doznaniem jest wejście na budynek - kiedy się popatrzy na Warszawę w środku nocy z lotu ptaka - to bardzo przyjemne.

Przyjemna odskocznia od zawodowej codzienności?

Tak myślę. Zawodowo jestem konsultantem IT, zatrudniony na 4/5 etatu, w związku z czym około tygodnia w miesiącu mam wolne. Jeżdżę po Polsce i świecie w ramach swoich służbowych obowiązków, także większości mojego czasu i tak nie spędzam domu.

Stąd wynik: skakałeś już w 20 krajach, poza Europą - w USA, Maroku, Tajlandii i Chinach.

Zawsze kochałem podróże. Na przykład Krabi Beach w Tajlandii jest przepiękne, bajeczne. Jak z pocztówki. Bardzo znane miejsce, do którego można dopłynąć tylko łódką. Wiele osób się tam wspina. W pobliżu był kręcony film "Niebiańska plaża" z Leonardo Di Caprio.

Niedawno byłem w Chinach na zaproszenie tamtejszego aeroklubu. Polecieliśmy do Pekinu, a potem na południe Chin do jednej z większych jaskiń. Ponad 650-metrowa. Nad jaskinią przewieszona jest bardzo gruba lina, na której wjeżdżaliśmy do środka, a potem skakaliśmy.

Najwyższy skok?

Góra Eiger w Szwajcarii. Od punktu wyskoku do miejsca lądowania było półtora kilometra. W górach wykorzystuję często specjalny strój, wingsuit, ze specjalnymi błonami między nogami i rękami, co wydłuża skok i pozwala bardzo daleko polecieć. Lot trwał minutę. Nie wiem, ile "zleciałem" w dół, ale myślę, że około trzech kilometrów.

Twój najniebezpieczniejszy skok.

Skończył się wypadkiem. Z mojej głupoty, oczywiście. Malezja. Wieża telewizyjna Kuala Lumpur Tower. Nieco mniejsza od sąsiadujących bliźniaczych Petronas Twin Towers. Skacze się z platformy, na wysokości 300 metrów. Wylądowałem na wysokim drzewie i później spadłem z ośmiu metrów. Trzy dni spędziłem w szpitalu. Miałem złamaną rękę i ogólnie byłem bardzo mocno poobijany.

Jaki błąd popełniłeś?

Przede wszystkim skakałem w niewłaściwą pogodę. Było dość wietrznie i nie wycelowałem spadochronem tam, gdzie bym chciał. Czasami zdarzają się wypadki. Taki to sport. Z kolei najbezpieczniejszym obiektem jest most, szczególnie wysoki, ponieważ po otwarciu spadochronu nie ma o co zahaczyć. Jest dużo przestrzeni. W Stanach jest sporo fajnych mostów, na przykład 150-metrowy w Twin Falls, w stanie Idaho. Można skakać legalnie.

Im niższy obiekt, tym większe niebezpieczeństwo, bo mniejsza odległość dzieli skoczka od miejsca lądowania i pozostaje mniej czasu na otwarcie spadochronu.

Po sekundzie lecisz z prędkością 14 km/h, po 2 sekundach - 30 km/h, potem coraz szybciej, aż osiągasz stałą prędkość - ok. 180 km/h, i więcej już nie przyspieszysz. Najniżej skakałem z 46 metrów - z jakiejś fabryki koło Dortmundu.

W nocy. Nielegalnie. Skoki z niskich odległości są bardzo specyficzne. Nie ma czasu, od razu trzeba lądować. Osoba, która asekuruje cię "na obiekcie" uwalnia tzw. pilocika, co powoduje natychmiastowe otwarcie spadochronu.

Czyli ,,no past, no future, only this moment"?

Wbrew pozorom, wśród base jumperów obowiązuje kodeks etyki. To bardzo odpowiedzialni ludzie. Decyzja ,,skoczyć czy nie skoczyć" to często decyzja ,,będę żył czy nie będę żył". Oczywiście, wśród takiej grupy znajdują się ludzie, którzy nie przestrzegają zasad. Wchodząc na dach budynku, nie zostawiam napisów: ,,Tu byłem. Olek". Robię to tak, że nikt nawet nie będzie wiedział, iż skoczyłem.

Zabierasz ze sobą wspomnienia, zostawiasz tylko ślady butów?

Właśnie. Ludzie dostają się na różne obiekty, co kosztuje dużo czasu i wysiłku, po czym okazuje się, że jednak pogoda na górze nie jest najlepsza i trzeba zejść, bo wieje. Czasami popełniają błąd i skaczą. Jak w każdym ryzykownym sporcie, zabija rutyna i brawura. Dlatego jest w naszym środowisku takie powiedzenie, że trzeba mieć więcej odwagi, żeby zejść z obiektu, na który się weszło, niż z niego skoczyć.

Essence
Dowiedz się więcej na temat: skoki | Ziemia | most | skok | budynek | hobby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy